[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Później jej portrety, wycięte w trąbie powietrznej, miały obmywać burzowymi łzami trupy swoich twórców.Ja przybyłem do Cynobrowych Piasków o trzy miesiące wcześniej.Jako niedawny pilot boleśnie przeżywałem skomplikowane złamanie nogi i świadomość, że nigdy już nie będę mógł latać.Wybrawszy się któregoś dnia na pustynię, zatrzymałem się w pobliżu koralowych szczytów przy autostradzie do Laguny Zachodniej.Przyglądając się tym ogromnym skalnym pagodom, wyrastającym z dna skamieniałego morza, usłyszałem muzykę, dobiegającą zza oddalonej o jakieś dwieście jardów piaszczystej rafy.Posuwając się o kulach po umykającym spod nóg piasku, znalazłem wśród wydm płytkie zagłębienie, na którym obok zapuszczonego studia niszczały posągi dźwiękowe.Właściciel porzucił przypominający hangar budynek na pastwę piasku i pustyni, a ja pod wpływem jakiegoś niejasnego impulsu zacząłem przyjeżdżać tam każdego popołudnia.Korzystając z pozostawionych narzędzi i materiałów zbudowałem tam swoje pierwsze wielkie latawce, a potem szybowce z kabinami.Uwiązane na linach, unosiły się w popołudniowym powietrzu nad moją głową niczym przyjazne hieroglify.Pewnego wieczoru, kiedy ściągałem szybowce wyciągarką na ziemię, nagle nad szczytem Koralu D zerwał się gwałtowny wiatr.Podczas gdy walczyłem z obracającą się jak szalona korbą, starając się wbić swoje kule jak najgłębiej w piasek, od strony pustyni zbliżyły się dwie postacie.Jedną był mały garbus z żywym spojrzeniem dziecka i zniekształconą szczęką, skręconą na jedną stronę jak pazur kotwicy.Podbiegł do wyciągarki i odepchnąwszy mnie krzepkim ramieniem, ściągnął poszarpane szybowce.Potem pomógł mi stanąć na kulach i zajrzał do hangaru.Tam, na stole roboczym, przybierało swój ostateczny kształt moje najbardziej ambitne dzieło, już nie lotnia, ale prawdziwy szybowiec ze sterami wysokości i linkami kontrolnymi.Garbus przyłożył wielką dłoń do piersi.- Petit Manuel, akrobata i siłacz.Nolan! - huknął.- Spójrz tylko na to! - Jego towarzysz przykucnął przy rzeźbach dźwiękowych, podkręcając coś, od czego ich głos natychmiast zabrzmiał czyściej i donośniej.- Nolan to artysta - stwierdził garbus.- Zbuduje panu szybowce jak kondory.Wysoki mężczyzna przechadzał się między szybowcami, dotykając ich skrzydeł ręką rzeźbiarza.Jego posępne oczy były osadzone w twarzy znudzonego Gaugina.Spojrzał na gips na mojej nodze, na moją wypłowiałą kurtkę pilota i wskazał na szybowce.- Widzę, że zaopatrzył je pan w kabinę, majorze.- Jego uwaga świadczyła o pełnym zrozumieniu moich zamiarów.Spojrzał na koralowe szczyty, wznoszące się nad nami na tle wieczornego nieba.- Za pomocą jodku srebra moglibyśmy rzeźbić te chmury.Garbus zachęcająco kiwnął głową, w jego wzroku zapłonęła astronomia marzeń.W ten sposób zrodzili się rzeźbiarze chmur z Koralu D.Uważałem się za jednego z nich, chociaż sam nie latałem, ale to ja nauczyłem sztuki szybowania Nolana i małego Manuela, a potem, kiedy do nas dołączył, Charlesa van Eycka.Nolan znalazł tego jasnowłosego pirata kawiarnianych tarasów w Cynobrowych Piaskach, lakonicznego Teutona z wesołymi oczami i słabą linią ust, i przyprowadził go do Koralu D, kiedy sezon dobiegł końca, a bogaci turyści z córkami na wydaniu wrócili do Czerwonej Plaży.- Major Parker, Charles van Eyck.To łowca głów.damskich - przedstawił go Nolan z zimnym humorem.Mimo ich skrywanej rywalizacji uznałem, że van Eyck może wnieść do naszej grupy przydatny element osobistego uroku.Od początku podejrzewałem, że studio na pustyni należy do Nolana i że wszyscy realizujemy jakąś osobistą fantazję tego ciemnowłosego samotnika.Wtedy jednak bardziej zajmowało mnie instruowanie ich w sztuce latania, początkowo na uwięzi, żeby mogli zapanować nad prądami wznoszącymi, które omiatały poskręcaną basztę najniższego szczytu Koralu A, potem smuklejsze zbocza wieżycy B, a w końcu potężne strumienie Koralu D.Pewnego późnego popołudnia, kiedy zacząłem ich ściągać, Nolan zwolnił swoją linę.Jego szybowiec przewrócił się na plecy i spadał, jakby się miał nabić na skalne iglice.Rzuciłem się na ziemię, zanim koniec liny strzelił w mój samochód, rozbijając przednią szybę.Kiedy znów podniosłem wzrok, Nolan szybował wysoko w przebarwionym powietrzu nad Koralem D.Wiatr, ten nieodłączny strażnik koralowych turni, unosił go między wyspami cumulusów, przesłaniającymi wieczorne światło.Zanim podbiegłem do wyciągarki, puściła druga lina i mały Manauel skręcił, żeby dołączyć do Nolana.Na ziemi był brzydkim krabem, ale w powietrzu mały garbus przemienił się w ptaka o ogromnych skrzydłach, zdobywając przewagę nad Nolanem i van Eyckiem.Przyglądałem się, jak krążyli wokół koralowych wieżyc, a potem razem spłynęli na powierzchnię pustyni, wzniecając z wydm chmury piasku.Petit Manuel promieniał.Chodził dokoła mnie, dumny jak jakiś kieszonkowy Napoleon, zbierając garście potłuczonego szkła i podrzucając je nad głową niczym płatki kwiatów.W dwa miesiące później, kiedy jechaliśmy do stóp Koralu D, w dniu, w którym mieliśmy poznać Leonorę Chanel, coś z tego podniecenia wygasło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL