[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po drewnianej twarzy nie pozostał nawet ślad.Był nieskazitelnie piękny - urodą wiernie skopiowaną, aż po najmniejszy pieprzyk.Idealnie dopracowane ręce skrzyżował na piersi.Zapadał coraz głębszy mrok.Chłopak mógł się jedynie przyglądać, jak tamten śpi, a to robiło się nudne.Skoro przybysz znalazł go nawet tutaj, nie zamierzał się chybaulotnić, a zatem można było wracać do łóżka.Ulewa nasilała się.Wsłuchiwał się w szum deszczu, a sen przychodził i odchodził.Kiedy zbudziło go pragnienie, był już późny wieczór.Znów śnił o wodzie i znów ją słyszał.Posąg wychodził z wanny, kładł rękę na drzwiach, otwierał je.Stał w drzwiach.Sypialnię rozjaśniały jedynie światła dochodzące z ulicy.Ledwie muskały gościa.- Gavin.Nie śpisz?- Nie - odpowiedział.- Pomożesz mi? - zapytał tamten.Nie było w tym nic z groźby.Pytał tak, jak się pyta brata, odwoływał się do pokrewieństwa.- Czego chcesz?- Czasu, bym doszedł do siebie.- Byś doszedł do siebie?- Zapal światło.Gavin zapalił lampę obok łóżka i przyjrzał się stojącej w drzwiach sylwetce.Nie krzyżowała już rąk na piersi i chłopak zobaczył teraz, że ów gest miał zakryć paskudną ranę postrzałową.Rozdarte ciało nie zasłaniało już bezbarwnych wnętrzności.Krwi, rzecz jasna, nie było widać; nigdy nie płynęła w jego żyłach.Co więcej, z tej odległości Gavin nie mógł dostrzec tam nic, co by choć z grubsza przypominało organy człowieka.- Boże wszechmogący - powiedział.- Preetorius miał przyjaciół - wyjaśnił tamten, dotykając palcami skraju rany.Ten gest przypomniał Gavinowi obraz, który wisiał w domu jego matki.- Czemu to cię nie zabiło?- Bo jeszcze nie ożyłem."Jeszcze nie, to trzeba zapamiętać - pomyślał Gavin.Sygnalizuje, że stanie się śmiertelny".- Boli cię?- Nie - odpowiedział ze smutkiem, jakby tęsknił za tym doznaniem.- Nic nie czuję.Wszystkie oznaki życia są czystą kosmetyką.Ale się uczę.- Uśmiechnął się.- Coraz lepiej wychodzi mi ziewanie i pierdzenie.To było coś absurdalnego i zarazem niesamowitego; ów posąg dążył do tego, by pierdzieć.Ten komiczny objaw zaburzeń układu pokarmowego był dla niego cenną oznaką człowieczeństwa.- A rana?-.Goi się.Wkrótce nie będzie po niej śladu.Gavin nie zareagował.- Budzę w tobie niesmak? - zapytał obojętnie tamten:- Nie.Doskonałe oczy przyjrzały się Gavinowi.Jego doskonałe oczy.- Co ci powiedział Reynolds? Gavin wzruszył ramionami.- Niewiele.- Że jestem potworem? Że karmię się ludzką energią?- Nie całkiem tak.- Mniej więcej?- Mniej więcej - zgodził się Gavin.Posąg pokiwał głową.- Miał rację - powiedział.- Na swój sposób miał rację.Potrzebuję krwi i to czyni mnie potworem.Miesiąc temu pławiłem się w niej.Zetknięcie z nią nadało drewnu pozór cielesności.Ale teraz już jej nie potrzebuję.Proces dobiega końca.Potrzebuję jedynie.Zawahał się."Chyba nie dlatego, że chciał skłamać" -pomyślał Gavin.Może nie mógł znaleźć słów, zdolnych oddać owe uwarunkowania?- Czego ci trzeba? - zapytał.Posąg potrząsnął głową, wpatrując się w dywan.- Wiesz, już kilkakrotnie żyłem.Czasem kradłem czyjeś życie i uchodziło mi to na sucho.Żyłem zgodnie z naturalnym cyklem, a potem zrzucałem z siebie twarz i szukałem innej.Czasem zaś, tak jak ostatnim razem, musiałem walczyć i przegrywałem.- Czy jesteś jakąś maszyną?- Nie.- A zatem czym?- Jestem, czym jestem.Nie znam nikogo podobnego do mnie, ale właściwie dlaczego miałbym być wyjątkiem? Może są i inni, mnóstwo innych, a ja po prostu na nich nie trafiłem.A więc żyję, umieram i znów żyję, niczego - to słowo wymówił z goryczą - nie dowiadując się o sobie.Rozumiesz? Ty wiesz, kim jesteś, gdyż widzisz innych ludzi, którzy są podobni do ciebie.Ale co byś wiedział, gdybyś sam jeden stąpał po tej ziemi? Tylko to, co podpowiedziałoby ci lustro.Reszta byłaby tylko mitem i domniemaniem - podsumował, nie rozczulając się nad swym losem.- Mogę się położyć? - zapytał.Ruszył w kierunku chłopaka i Gavin wyraźniej zobaczył to, co trzepotało się w rozdartej piersi: niespokojne, nieokreślone kształty, stłoczone tam, gdzie powinno być serce.Posąg westchnął i opadł na łóżko, twarzą do pościeli, nie ściągając mokrego ubrania.- Podleczymy się - powiedział.- Tylko daj nam czas.Gavin podszedł do drzwi i zasunął rygiel.Potem przyciągnął stół i wepchnął go pod klamkę.Nikt już nie przeszkodzi we śnie; będą tu bezpieczni, on i tamten.Zatrzasnąwszy bramę twierdzy, zaparzył sobie kawy i usiadł na krześle po drugiej stronie pokoju, przyglądając się śpiącemu.Przez pierwszą godzinę deszcz walił w okno, przez następną już tylko je muskał.Wiatr ciskał na szybę wilgotne liście.Przylepiały się do szkła jak ciekawskie ćmy.Chwilami zerkał na nie, znudzony patrzeniem na siebie samego, ale zaraz wracał wzrokiem do naturalnego piękna wyciągniętej ręki, gry świateł na nadgarstku, wspaniałych rzęs.Około północy zasnął na krześle, słysząc jeszcze, że na ulicy zawodzi karetka, a deszcz znów się nasila.Krzesło nie było jednak zbyt wygodne i co kilka minut budził się, nieznacznie unosząc powieki.Posąg już wstał; to postał chwilę przy oknie, to pogapił się w lustro, to znów zawędrował do kuchni.Puścił wodę - Gavin śnił o wodzie.Rozebrał się - Gavin śnił o seksie.Stanął nad nim, pierś już się zrosła.Jego obecność podniosła chłopaka na duchu; przez moment śniło mu się, że ktoś zabiera go z ulicy i wprowadza przez okno do Nieba.Sobowtór ubrał się w jego ciuchy.Gavin przez sen wyraził zgodę na tę kradzież.Posąg pogwizdywał; za oknem wstawał dzień, ale Gavinowi nie chciało się jeszcze wstawać.Cieszył się, że tamten pogwizdujący chłopak w jego ciuchach żyje za niego.I wreszcie tamten nachylił się nad krzesłem, składając na wargach Gavina braterski pocałunek, po czym wyszedł z mieszkania.Gavin słyszał jeszcze, że zamknął za sobą drzwi.Kolejne dni - nie był pewien, jak długo to trwało -spędził w pokoju, od czasu do czasu pijąc wodę.Tego pragnienia nie potrafił inaczej zaspokoić.Picie i sen, picie i sen - tylko tego pragnął.Sobowtór zostawił po sobie wilgotne łóżko, ale Gavin nie miał ochoty zmieniać pościeli.Wprost przeciwnie, przyjemnie było spać na mokrym płótnie, niestety, w zetknięciu z jego ciałem zbyt szybko wyschło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL