[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale dla takich jak ty, ona jest panną Palmer.Will wzruszył ramionami, lecz w oczach błysnęło mu szelmostwo.Kciukiem wskazał Amerykanina.- No, on nie jest jej krewnym, a nazywa ją Sarą.Ciekawe, co to znaczy.Adrian powalił go jednym uderzeniem.Po czym bez namysłu okrążył żywopłot i popędził prosto w stronę gospody.Odczuwając zadowolenie i żal, Marsh patrzył za galopującą Sarą.Zdenerwował ją, więc nie była tak pewna swego, jak udawała, że jest.Z drugiej strony było jasne, że ona zamierza z nim walczyć o dobre imię swojej rodziny.Martwiło go to, bo on także nie był tak pewny swych racji, jak myślał, że jest.Potarł dłonią podbródek, zdając sobie sprawę z obecności kłótliwej kobiety za sobą, terroryzującej zarówno syna, jak i nieszczęsnego pana Halbrechta.Po drugiej stronie dziedzińca jego służący Duff i dwóch stajennych obserwowało odjazd Sary.Niech to diabli! Jeśli miasteczka w Szkocji choć trochę przypominały miasteczka w Ameryce, to pod wieczór jego starcie z panną Palmer będzie głównym tematem rozmów przy kolacji.Choć nie sądził, by zaszkodziło to jego planom, to nie zamierzał, by tak się stało.Sara może odszukać rejestry, o których on nie wie.Teraz, kiedy wiedziała, co planuje, może wyszukać potrzebny dowód, zanim on zdoła to zrobić.A kiedy znajdzie, na pewno go zniszczy i nikt się nie dowie o krzywdzie jego matki.Niech to diabli! Przeczesał palcami rozczochrane włosy, patrząc, jak kurz wzbity kopytami jej klaczy znów opada na dziedziniec.Ponownie powiedział jej więcej, niż zamierzał.Co się z nim dzieje?!Dlaczego, gdy chodziło o Sarę Palmer, zawsze okazywał się głupcem? Nie powinien dopuścić, żeby pociąg do niej zdominował prawdziwy cel jego przybycia do tego miasta.Od pierwszego spotkania z nią ani jednej przeklętej rzeczy nie zrobił jak należy.Roześmiał się głośno, ale sztucznie.Do wszystkiego zabierał się źle, a to z powodu jednej irytującej kobiety.Nie mógł dłużej zachowywać się w ten sposób.Na nieszczęście, sprawy nieprędko wezmą lepszy obrót, powiedział sobie, kiedy dostrzegł młodzieńca zmierzającego w jego stronę.Syn Es-telle, Adrian.Ten, który ostatniej nocy rzucił się Sarze na ratunek.Marsh skrzyżował ramiona, czekając na jeszcze jedną przykrą rozmowę.- Co pan jej znowu zrobił? - Chłopiec spojrzał z takim gniewem, że Marsh miał ochotę się roześmiać.Widać nie on jeden robił z siebie głupca przez tę niewdzięczną kobietę.Chłopak nie tylko stawiał czoło Marshowi, ale, jak się zdawało, dla Sary równie chętnie przeciwstawiłby się własnej matce.Twarz Marsha była poważna.Nie warto wściekać się na porywczego chłopaka.- To ona mnie odszukała, Adrianie.Może powinieneś skierować to pytanie do niej.- Ale pan ją zdenerwował.Widziałem, jak przed chwilą odjechała, jakby ją diabeł gonił.Co pan jej zrobił? Marsh potrząsnął głową.- Ona mnie nie lubi, to wszystko.- Więc dlaczego przyjechała do gospody, w której pan się zatrzymał? Dlaczego pana nie lubi?Marsh nie miał zamiaru dłużej być przesłuchiwany przez jakiegoś szczeniaka, wzdychającego do kobiety starszej od niego.- Już powiedziałem, ją zapytaj.- Jednak gdy się odwrócił w stronę gospody, chłopiec chwycił go za rękaw.Marsh zareagował błyskawicznie.Szybki obrót, pchnięcie i po chwili stał na rozstawionych nogach nad chłopcem.Leżąc na plecach w kurzu, chłopak patrzył na niego, najpierw z zaskoczeniem, potem z wściekłością.Marsh cofnął się, żałując swej gwałtownej reakcji.- Mała rada, synu.Nigdy nie chwytaj mężczyzny od tyłu.Ignorując wyciągniętą rękę Marsha, chłopak skoczył na równe nogi i wycofał się poza zasięg jego ramienia.- Nie chcemy tutaj takich jak pan.Niech pan wraca do domu, Amerykaninie, zanim pożałuje pan, że w ogóle tutaj przyjechał.Już żałuję, pomyślał Marsh, obserwując oddalającego się chłopaka.Żałował, że poszedł wczoraj na te tańce; żałował też, że pocałował Sarę Palmer.Lecz niczego nie mógł cofnąć, a nie miał zamiaru zmieniać teraz swych planów.- Uuu, ależ ten chłopak jest zadziorny - dobiegł go z tyłu głos Duffa.- Zadziorny? - prychnął Marsh.- Raczej głupi.- Może głupi, skoro zaczepia gościa dwa razy cięższego od siebie.Ale to dowodzi, że ma ikrę.Widziałem, jak dał w pysk gościowi wyższemu od niego.Rozłożył go jednym ciosem.Z takim talentem, ten chłopak powinien pomyśleć o karierze w boksie.Wie pan, na ringu.Marsh spojrzał krzywo na swego służącego.- Tego chłopaka stać na więcej.- Nie wiem, wielmożny panie.Na ringu można zarobić pieniądze.Nie widział pan, jak on się zamachnął, nie pięścią, ale całym ciałem.Mniej więcej tak, jak wczoraj pan na tego gościa.- Kiedy Marsh milczał, Duff uśmiechnął się szeroko i splunął.- Śmieszne, przysiągłbym, że obie walki były o tę samą kobietę.Marsh nie był w nastroju do takich rozważań.- Kobiety to kłopot, Duff.Zapewne już się o tym przekonałeś.Wszyscy zrobilibyśmy lepiej, trzymając się od nich jak najdalej.Duff roześmiał się głośno.- Osobiście lubię kobiety, szczególnie te nieskomplikowane, takie jak matka tego chłopca.Marsh nie odpowiedział, tylko zawrócił do gospody.Nieskomplikowana kobieta.Tak, w tej chwili przydałaby mu się taka, by pozbyć się tej frustracji i gniewu.Gdy maszerował przez gospodę i wchodził po schodach, wiedział, że nieprędko znajdzie ulgę.On i Sara Palmer będą się ścierać, lecz nie w łóżku.Wielka szkoda.Rzucił na krzesło kapelusz i strząsnął z siebie zmiętą kurtkę.Po paskudnej scenie ostatniej nocy i po tym, jak zaprezentował się dzisiaj, Sara miała wszelkie prawo kręcić na niego swym ładnym, arystokratycznym nosem.Wdał się w burdę i pił jak jakiś zbir ze wsi.Jego matka byłaby tak samo zbulwersowana jak Sara.Jednak myśl o matce pomogła Marshowi na nowo skupić się na celu swojej podróży do Kelso.Nie chodziło o Sarę Palmer, tylko o Maureen MacDougal Byrde.Następnego ranka Sara siedziała przy stole w swym alkierzu, sporządzając listę.Miała wiele czasu, by rozważyć możliwości wyboru.Jego matce zabrano życie, na jakie zasługiwała.Jeden mężczyzna już ją zawiódł.On nie miał zamiaru tego zrobić.One sprowadzały się do jednego.Skoro nie mogła udusić Marshalla MacDougala - a szczerze tego pragnęła - to musi go przechytrzyć.Musi się upewnić, że żaden dowód zawarcia małżeństwa między jego matką a Cameronem Byrde’em nie istnieje.A jeśli istnieje?Pióro drżało jej w ręce i niebawem na trzech ostatnich wpisach na liście rozlał się duży kleks.- Do licha - mruknęła.Odrzuciła pióro i zmięła paskudną kartkę pergaminu.Niewykluczone, że ten łajdak Cameron Byrde nie poślubił tej kobiety i że ona nic nie znajdzie w rejestrach ślubów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL