[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wiêc to w cerkwi? – pytam, – byæ nie mo¿e!?– Nie – odpar³ zdetonowany m³odzieniec, – ale tu obok mieszka pop.– Pop? – zdziwi³em siê jeszcze bardziej, wiedz¹c, ¿e popi na Litwie bez wyj¹tkus¹najpodlejszymi s³ugami rz¹dowymi.– Niech pan zaczeka – twierdzi³ ch³opak, – ja zaraz wrócê.Po kilku minutach ch³opak wypad³ z cerkwi z wystraszon¹ twarz¹, wskoczy³ dodoro¿kii kaza³ jechaæ.Mnie zaœ rzuci³ krótkie s³owo: „spalili”.Gdyœmy wyszli z doro¿ki, rozciekawiony wypytywa³em ch³opaka o ten dziwny sk³adwydawnictw rewolucyjnych.Okaza³o siê, ¿e pani popadia by³a znajom¹ Micha³owskiego od dzieciñstwa, gdysiêrazem na podwórzu bawili.Potem ona wysz³a za popa, on zosta³ rewolucjonist¹,lecz znajomoœæsiê nie urwa³a.Na podstawie tej znajomoœci Micha³ek w czasie nieobecnoœci popazawióz³ tam walizkê z bibu³¹ i, nie mówi¹c o tym, co walizka zawiera, zostawi³j¹ na pewienczas na przechowanie.Popadia nic o tym mê¿owi nie powiedzia³a.Lecz gdyMicha³kaaresztowano, wystraszona popadia przyzna³a siê swemu ma³¿onkowi, ¿e ma jakieœrzeczyMicha³owskiego.Ma³¿onkowie z³amali zamek i ku wielkiemu zdumieniu znaleŸlibibu³ê,przykryt¹ w dodatku brudn¹ mêsk¹ bielizn¹.Pop chcia³ nieœæ to odrazu do¿andarmów,lecz po namyœle przyszed³ do przekonania, ¿e go to mo¿e skompromitowaæ.Spali³wiêc bibu³ê, a dla ul¿enia sercu spra³ sw¹ po³owicê co siê zowie.Z podobnymi nieco perturbacjami sk³adowymi, perturbacjami, wywo³anymi przezpanikêna peryferiach ruchu, zetkn¹³em siê w Warszawie w 1900 r., w styczniu.By³o toœwie¿o po grudniowych aresztowaniach tzw.„dekabrystów” 1.Tak przez ¿artnazwanoró¿nych literatów i przedstawicieli inteligencji warszawskiej, aresztowanychnie wiadomoza co w grudniu 1899 r.Wywo³a³o to ogromny przestrach i spowodowa³o tchórzliw¹dr¿¹czkê w ca³ej masie rodzin inteligenckich o postêpowym zabarwieniu.W tymsamymczasie wypuszczono na Warszawê ca³¹ moc szpiclów, agentów œwie¿o utworzonejinstytucji„ochrony”, która wykazaæ chcia³a sw¹ sprê¿ystoœæ i dzia³alnoœæ.Warszawa chyba do owego czasu nie widzia³a nic podobnego.G³Ã³wne arterie ruchu,jak Marsza³kowska, Nowy Œwiat i ulice, ³¹cz¹ce je, by³y na wszystkich rogachudekorowaneprzez podejrzane figury, tr¹caj¹ce siebie ³okciami, daj¹ce sobie sygna³y,zachowuj¹cesiê bezczelnie i natrêtnie.Rzuca³o siê to ka¿demu cz³owiekowi w oczy, wszyscyo tejszarañczy szpiclowskiej mówili, powiêkszaj¹c jeszcze bardziej panikê wœródtych, cotrzymaj¹c siê najgorszej w konspiracji zasady: „na z³odzieju czapka gore” –mieli ju¿ duszêna ramieniu i dr¿eli na sam widok niewinnego stójkowego.Akurat w tym czasie wypad³o mi byæ w interesach drukarnianych w Warszawie.Szed³empo Marsza³kowskiej, gdy za sob¹ us³ysza³em wo³anie:–– Pi³sudski! ale¿ stój, nie uciekaj!Tak ju¿ siê odzwyczai³em od brzmienia mego nazwiska, ¿em na razie nie zwróci³uwagi na wo³anie.Dopiero powtórny okrzyk zatrzyma³ miê.Odwróci³em siê –przede mn¹sta³ kolega z gimnazjum wileñskiego, szlagon ze ¯mudzi, z którym podczaswêdrówek poœwiecie spotyka³em siê niekiedy.Rzuci³em okiem w oko³o, lecz uspokoi³em siê.Nazwisko moje nie zwróci³oniczyjejuwagi.Œnieg sypa³ przechodniom w oczy, wszyscy œpieszyli, nie patrz¹c nainnych, i tylkona rogach ulic majaczy³y postacie szpiclów.Uœciskaliœmy siê z koleg¹, który mizaraz bar-1 Osoby, aresztowane w Warszawie z 21 na 22 grudnia 1899 r., przewa¿nie ze sferliterackich i w ogóle inteligenckich:A.Marburg, L.Krzywicki, A.Niemojewski, S.Sempo³owska, Gomuliñska,Jaho³kowska, Mortkowicz,Kruszewski, S.Leszczyñski, Michalski, Heflich i inni.dzo tajemniczo zacz¹³ szeptaæ, bym koniecznie wpad³ do niego, do hotelu.Umówiliœmysiê o godzinê i rozeszliœmy siê.Stawi³em siê punktualnie o naznaczonejgodzinie.Kolegaprzywita³ mnie serdecznie, lecz odrazu rzuci³ mi pytanie:– Ty znasz, braciaszku, moj¹ bratow¹? Wiesz, my z ni¹ przenosiliœmy dzisiajjakieœwasze rzeczy.No, broszurki – doda³, widz¹c, ¿e nie rozumiem, o co chodzi.By³em zdumiony.Kolega mój nigdy nie odznacza³ siê usposobieniem rewolucyjnym,a z socjalizmem nie mia³ nic wspólnego, prawdopodobnie nie przeczyta³ nigdyksi¹¿ki, anibroszury socjalistycznej.O bratowej jego nigdy w ¿yciu nie s³ysza³em, ale czu³em, ¿e wypieranie siê mojedoniczego nie prowadzi.Ludzie, stoj¹cy poza ruchem, tak samo, jak i ¿andarmi, s¹przekonani,¿e wszyscy rewolucjoniœci znaj¹ siê wzajemnie, jak ³yse konie.Dla mego kolegibratowaby³a widocznie rewolucjonistk¹, ja by³em na Syberii – wniosek st¹d oczywisty,¿e siêznaæ musimy.– Jak¿e siê to sta³o? – pyta³em go zdziwiony.– A widzisz, braciaszku! – mówi³ z pewnego rodzaju triumfem.– Widzisz:zachodzêdzisiaj rano do bratowej, widzê – kobieta zak³opotana, chodzi zamyœlona,odpowiada nie„wpopad” 1 – mówi³ z rosyjska.– Czego – pytam – siostrunia martwi siê?Powiada, mak³opot i ¿e ja pomóc muszê.Ja na to – i owszem.Przyzna³a mi siê kobiecina, ¿e ma na schowaniu nielegalne ksi¹¿ki, ale ¿e siêterazobawia je nadal zachowywaæ, bo jakiegoœ jej znajomego niedawno aresztowali.Chce wiêcje przenieœæ tym czasem do starej ciotki, ale tego du¿o i sama nie zabierze.Chce, ¿ebymjej pomóg³.No, myœlê, ma nosiæ coœ kobieta, poniosê i ja.Ale pytam, czy nielepiej przewieŸæ– poco nosiæ? Ale wyt³umaczy³a mi, ¿e to u nas tak siê nie robi, ¿e to zbytwidoczne,¿e trzeba pod paltotem nieœæ, a ona resztê poniesie pod rotund¹.Jak taka moda,trudno.Opakowa³a miê bratowa ksi¹¿kami, sama wziê³a parê pakunków i wyszliœmy naulicê.Powiadamci, braciaszku, nie tchórz jestem, ale te ksi¹¿eczki miê pali³y.Ci¹gle mi siêzdawa³o,¿e wszyscy patrz¹ na mnie.A tu, jak na z³oœæ, gdy podchodzimy do doro¿ki,bratowami mówi: patrz, tu szpicle stoj¹, nie bierzmy tej doro¿ki.Idziemy dalej.Tam stali jacyœ ludzie, ale grzecznie usunêli siê nam z drogi.Nigdybymnie przypuœci³, ¿e to byli szpicle.Wygl¹daj¹ wcale przyzwoicie, – ale wy chybana tem siêznacie.Przeszliœmy ko³o piêciu doro¿ek, wyobraŸ sobie wszêdzie byli szpicle.Ilu tu ichjest! I to my na to ta³atajstwo tyle podatków p³acimy! Ko³o szóstej dopierodoro¿ki nikogonie by³o – siedliœmy i jazda do ciotki na ulicê – tu wymieni³ mi nazwê ulicy,numer domu inazwisko ciotki.Tam bratowa d³ugo coœ szepta³a z ciotk¹, wreszcie oswobodzono miê od tychpakunków.WyobraŸ sobie, z dziesiêæ minut w paltocie sta³em w pokoju – nigdy takniegrzecznynie by³em!Opowiada³ mi z takim zapa³em, tak komicznie przyciszonym g³osem, tak czêstopodbiega³do drzwi i zagl¹da³, czy kogo za drzwiami nie ma, ¿em ledwie nie poleg³ odœmiechu,wyobra¿aj¹c sobie, jak ta para wystraszonych profanów rewolucyjnych odsuwa³asiêod doro¿ki, dlatego, ¿e gdzieœ niedaleko ktoœ stoi lub przechodzi.– A imaginuj sobie – mówi³ dalej kolega, – gdyœmy przyszli do domu, po ksi¹¿kiprzyszli.– Jakto przyszli? – zerwa³em siê, chwytaj¹c za kapelusz, przypuszcza³em bowiem,¿emówi o ¿andarmach i ¿e, jak to zwykle w takich wypadkach bywa, mój kolega jestju¿ podbacznym dozorem policji i szpiegów.1 Nie do rzeczy.– A przyszli – potwierdzi³ – wasi.Jakiœ pan, raczej m³ody ch³opiec z pann¹.Ten panprzedstawi³ mi siê jako Szczurowski, ale bratowa mi mówi³a, ¿e to k³amstwo, bojakobywy prawdziwego swego nazwiska nigdy nikomu nie mówicie.Wiesz, ¿e to niebardzogrzecznie, to mi siê nie podoba.Jak potem przez ciekawoœæ sprawdzi³em, czêœæ bibu³y warszawskiej pozostawiononanoc u bratowej mego kolegi i ta po jednej nocy, spêdzonej z bibu³¹ pod jednymdachem,tak siê wystraszy³a, ¿e zaledwie doczekawszy siê rana, wynios³a j¹ natychmiastdalej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL