[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzymałbym te cholerne rękawice w garści i wiedziałbym, że powinienem drania zaprawić w szczękę, zrobić go na perłowo, i nie miałbym odwagi.Sterczałbym tylko nad nim i udawałbym kozaka.Co najwyżej powiedziałbym mu coś do słuchu, przyciąłbym mu do żywego, zamiast dać w szczękę.W każdym razie, gdybym nagadał złośliwości, on by pewnie wstał, podszedł do mnie i powiedział: „Słuchaj no, Caulfied.Czy ty mnie masz za złodzieja?” Wtedy zamiast wypalić wprost: „Zgadłeś, draniu, mam cię za złodzieja” – wymigałbym się mówiąc: „Wiem tylko tyle, że moje rękawice znalazły się w twoich kaloszach, więcej nic”.Wówczas kanciarz od razu by się skapował, że mu nie grozi blacha w szczękę, i pewnie by rzekł: „Słuchaj.Stawiajmy sprawę jasno.Czy masz mnie za złodzieja?” A ja powtórzyłbym swoje: „Nikt tu nie wymówił słowa złodziej”.Wiem tylko tyle, że moje rękawice były w twoich kapciach, więcej nic.” Mogłoby to trwać godzinami.W końcu jednak wyszedłbym, nie tknąwszy drania palcem.Potem w toalecie paliłbym papierosa Przed lustrem, przyglądając się sobie i strojąc groźne miny.Tak przynajmniej myślałem przez całą drogę do hotelu.Nie jest wcale przyjemnie być tchórzem.Możliwe zresztą, że nie jestem stuprocentowym tchórzem.Sam nie wiem.Zdaje mi się, że trochę jestem tchórzem, a trochę takim typkiem, którego wcale nie obchodzi strata rękawic.Między innymi mam tę wadę, że nigdy nie przejmuję się, jeżeli coś zgubię; kiedy byłem mały, okropnie tym denerwowałem matkę.lektorzy chłopcy do upadłego szukają, jeśli im coś zginie.Tinie nic z tego, co mam, nie wydaje się warte zmartwienia jeśli przepadnie.Może dlatego właśnie jestem trochę tchórzliwy.Ale to mnie nie usprawiedliwia, oczywiście.Wcale nie.Nie powinno się być ani trochę tchórzem.Jeżeli sytuacja tak wygląda, że należy komuś dać w szczękę i jeżeli czujesz po temu ochotę – powinieneś, bracie, walić i nie pytać.Tylko że ja się do tego nie nadaję.Raczej bym umiał wypchnąć gościa przez okno albo rąbnąć go siekierą w łeb niż dać mu w szczękę.Nie cierpię walki na pięści.Nie boję się ostatecznie oberwać sam, chociaż naturalnie o tym nie marzę, ale najbardziej przeraża mnie w takiej bójce twarz przeciwnika.Sęk w tym, że nie mogę znieść patrzenia w jego twarz.Już wolałbym, żebyśmy obaj mieli oczy zawiązane czy coś w tym rodzaju.Jak się nad tym zastanowić, jest to trochę dziwna odmiana tchórzostwa, ale zawsze to tchórzostwo, szkoda gadać.Nie próbuję sam siebie okłamywać.Im dłużej rozmyślałem o skradzionych rękawicach i o swoim tchórzostwie, tym bardziej czułem się przybity i wreszcie idąc tą ulicą postanowiłem wstąpić gdzieś i napić się trochę.U Ernie'ego wypiłem zaledwie trzy whisky, a ostatniej nawet nie skończyłem.Głowę, trzeba przyznać, mam mocną.Mogę pić całą noc i nie zalać się, jeżeli jestem w odpowiednim nastroju.Kiedyś w Whooton na spółkę z kolegą.Raymondem Goldfarbem, kupiliśmy pół litra szkockiej whisky i golnęliśmy sobie w sobotę wieczorem w kaplicy, gdzie nas żywa dusza nie widziała.Rayrnond prędko się wykończył, ale po mnie prawie nic znać nie było.Zachowywałem się bardzo spokojnie i nonszalancko, Przed pójściem do łóżka wyrzygałem się, ale nie z musu, tylko dobrowolnie, sam się do tego zmusiłem.Zamiast więc prosto iść do hotelu, skręciłem do jakiegoś dość obskurnego baru i już miałem wejść, kiedy natknąłem się na dwóch wychodzących właśnie facetów.Pijani byli jak bele i spytali mnie o najbliższy przystanek kolei podziemnej.Jeden z nich – wyglądał na Kubańczyka – dmuchał mi prosto w nos śmierdzącym oddechem, kiedy mu wskazywałem drogę.W końcu nie wszedłem do tej spelunki.Pomaszerowałem do hotelu.Hall był pusty.Cuchnął zjełczałym dymem, i jakby po pięćdziesięciu milionach cygar.Słowo daję.Nie chciało mi się spać, ale czułem się jakoś fatalnie.Przybity i tak dalej.Prawie że miałem ochotę umrzeć.I wtedy niespodziewanie wdepnąłem w okropną historię.Zaczęło się od tego, że wszedłem do windy, a windziarz mnie zagadnął:–Nie chciałby pan się zabawić? Czy też za późno już dla pana?–O co chodzi? – spytałem.Nie miałem pojęcia, co ma na myśli.–Nie miałby pan ochoty na dziewczynkę?–Kto, ja? – powiedziałem.Głupio się wyrwałem, ale przecież to naprawdę kłopotliwa sytuacja, kiedy ktoś ni z tego ni z owego zadaje takie obcesowe pytania.–A właściwie ile pan masz lat? – zapytał windziarz.–Bo co? Dwadzieścia dwa.–Aha.No więc jak? Chciałby pan? Pięć dolarów za jeden sztos.Piętnaście – do południa.–Dobra – powiedziałem.Było to przeciwne moim zasadom, ale czułem się tak przygnębiony, że wcale się nie zastanawiałem.To właśnie najgorsze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL