[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez chwilê widaæ by³o tylko przejrzyste ko³uj¹ce krêgi i pasma.Myœla³empocz¹tkowo, ¿e Bulpo zwariowa³.Nie by³o jednak tak Ÿle.Po prostuoszo³omiony treœci¹ wierszyka, Bulpo dosta³ zawrotu g³owy, co pan Lewkonikprzyj¹³ za dowód uznania dla talentu Piwonii.Po rozmowie z ogrodnikami zwiedziliœmy plantacjê jadalnych motyli orazszkó³kê drzew laktusowych, gdzie wypiliœmy po szklance orzeŸwiaj¹cego soku.Nastêpnie pan Lewkonik poszed³ jeszcze obejrzeæ podziemn¹ przechowalniênasion.Gdy wróci³, rzek³ spojrzawszy na zegarek:- Czas ju¿ zbudziæ Rezedê.Jest siódma.Zd¹¿ymy do domu na œniadanie.ChodŸmy, panie Adasiu.Czu³em ogromne zmêczenie po nie przespanej nocy, ale mimo to raŸnieruszy³em za panem Lewkonikiem.Szliœmy szybkim krokiem i po kwadransie ujrzeliœmy krzaki oleandrów, awœród nich ukryt¹ szklan¹ kopu³ê.Zbli¿yliœmy siê do ch³odni.Pan Lewkonik zajrza³ przez szybê do œrodka i zjêkiem chwyci³ siê za g³owê.Ch³odnia by³a pusta.---------------------------------------------------------------------------PAN KLEKS DZIA£A"Sprawa Rezedy.Multiflora.Alojzy B¹bel.Repatriacja Bajdotów.Wszystko towymaga jeszcze za³atwienia.Na razie wiêc pan Kleks nie bêdzie chcia³opuœciæ Alamakoty.Trzeba czekaæ.Bez pana Kleksa wyjechaæ nie mogê, gdy¿tylko on potrafi dopomóc mi w odnalezieniu rodziców.Czas ucieka.Mójbiedny ojciec fruwa gdzieœ po borach, lasach, nara¿ony na nieustanneniebezpieczeñstwo, a ja muszê bezczynnie siedzieæ w Alamakocie i czekaæ napana Kleksa."Tak sobie.rozmyœla³em, gdy po opuszczeniu Królewskich Ogrodów nawypo¿yczonych hulajnogach pêdziliœmy w kierunku miasta.Pan Lewkonik mkn¹³jak rakieta i tylko od czasu do czasu wo³a³ nie ogl¹daj¹c siê:- Gazu! Nie zwalniaæ! Prawa wolna! Resorowaæ w kolanie! Uwaga, zakrêt!Motorki hulajnóg jêcza³y i wy³y, a przydro¿ne drzewa miga³y jak wprzyœpieszonym filmie.Tri-Tri szybowa³ nad nami, co jakiœ czas siada³ mina ramieniu i podawa³ w kilometrach pozosta³¹ jeszcze do przebyciaodleg³oœæ.By³ jednak z natury bardzo roztrzepany, tote¿ informacje jegowygl¹da³y mniej wiêcej tak:- Siedem.Trzy.Piêæ.Siedem.Dwa.Cztery.A pan Lewkonik zdyszanym g³osem:- Nie zwalniaæ! Jesteœmy na prostej! Pe³ny gaz!Po godzinie tej szalonej jazdy dotarliœmy wreszcie na miejsce.Trzy córkipana Lewkonika jeszcze spa³y, Tylko Hortensja krz¹ta³a siê po pracownihydrometeorologicznej.Weronik pióropuszem z kogucich ogonów odkurza³barometry i termometry, drug¹ zaœ rêk¹ przeciera³ szyby okienne oraz meble,a równoczeœnie posuwaj¹c siê na suknach, froterowa³ pod³ogê.Tak siêzapamiêta³ w swojej pracy, ¿e gdy stanêliœmy w drzwiach, omiót³ namkilkakrotnie twarze koguci¹ miote³k¹.Dopiero po chwili spostrzeg³ siê, ¿enie jesteœmy sprzêtami, po³o¿y³ palec do ust i rzek³ tajemniczym szeptem:- Pssst.Pan profesor zamkn¹³ siê na klucz.Nie wpuszcza nikogo.Zaraz podam œniadanie.Byliœmy zmêczeni i g³odni, wiêc z apetytem wypiliœmy po szklance gor¹cegosoku laktusowego i zjedliœmy jajka na twardo, które przydzielano wysokimdygnitarzom oraz zagranicznym goœciom.Rozmawialiœmy miêdzy sob¹ szeptem, ¿eby nie przeszkadzaæ panu Kleksowi.Jedynie Hortensja g³oœno szczebiota³a nie zwracaj¹c uwagi na psykanieWeronika.Hortensja w istocie rzeczy rozmawia³a sama z sob¹, a raczejg³oœno myœla³a.W³aœnie teraz wyg³asza³a swój monolog wewnêtrzny:- Wrócili bez Rezedy.Widocznie jej nie znaleŸli.Ojciec siê nie odzywa,a pan Niezgódka zagl¹da przez dziurkê od klucza do pokoju profesora.Wszyscy ludzie s¹ bardzo dziwni.Ojciec twierdzi, ¿e gdy ktoœ chce ukryæswoj¹ g³upotê, to powinien jak n¹jmniej mówiæ.A ja nie mam nic doukrywania.Mówiê to, co myœlê, a myœlê to, co mówiê.Nikt z nas nie zwraca³ uwagi na paplaninê Hortensji, a ja równie¿ s³ucha³emjej tylko jednym uchem, poniewa¿ drogim ³owi³em odg³osy dochodz¹ce z pokojupana Kleksa.Hortensja mia³a nadto osobliwy zwyczaj zadawania pytañ, nieinteresuj¹c siê w najmniejszym stopniu odpowiedzi¹, gdy¿ natychmiastodpowiada³a sobie sama.Tym razem zwróci³a siê do Weronika:- Proszê pana, dlaczego pan, zajmuj¹c zaszczytne stanowisko dozorcydomowego, opuœci³ kraj i przyjecha³ do Alamakoty? Powie pan, ¿e nale¿ykorzystaæ z doœwiadczeñ innych narodów.S³usznie.Z tym wszystkim Hortensja by³a dosyæ mêcz¹ca.Mia³a jednak tyle wdziêku, ¿etraktowaliœmy jej gadatliwoœæ z wielk¹ wyrozumia³oœci¹.Zabiera³a siê w³aœnie do wyg³oszenia nowego monologu wewnêtrznego, gdyrozleg³o siê pukanie do drzwi i zjawi³ siê nasz gospodarz, ministronLimpotron.Jako by³y sternik bajdockiego statku zachowa³ krzepki wygl¹d itubalny g³os.- Rany koguta! - zawo³a³ spojrzawszy na Weronika.- Coœ podobnego! Mójpióropusz, moje trofeum s³u¿y do odkurzania mebli! Skandal! Ten ogonzdoby³em przed trzema laty w walkach kogutów.Na dwunastu zawodników mójkogut zwyciê¿y³.A pan robi z trofeum miote³kê do kurzu?!Weronik stal z min¹ sztubaka przychwyconego ze œci¹gaczk¹ w rêce.Usi³owa³schowaæ za siebie pióropusz, a równoczeœnie be³kota³ bez sensu:- Panie ministronie.Tu nie ma ¿adnego koguta!.To jakieœnieporozumienie.Panna Hortensja chcia³a zobaczyæ, czy jej w tym dotwarzy.Czy¿bym œmia³ okurzaæ pannê Hortensjê?.Dobra pogoda, panieministronie! Barometr idzie na ni¿.Koguty nisko lataj¹.Któ¿ byodwa¿y³ siê ruszaæ kogucie ogony.Limpotron, udobruchany nieco, zawo³a³ marynarskim basem:- Dobrze ju¿, dobrze! Darowanemu koniowi nie patrzy siê w zêby, a goœciowina rêce.M¹dra sentencja! I w dodatku sam j¹ niechc¹cy wymyœli³em.¯ebymtylko nie zapomnia³ wpisaæ jej do ksiêgi z³otych myœli.Ka¿dy ministronprowadzi tak¹ ksiêgê, a na Nowy Rok odbywa siê publiczne czytanie naposiedzeniu Rady Tronowej.Bez z³otych myœli nie ma dobrych rz¹dów, moipañstwo!Te ostatnie s³owa Limpotron wypowiedzia³ tak g³oœno, ¿e nagle z trzaskiemtworzy³y siê drzwi od pokoju pana Kleksa i ukaza³ siê w nich nasz uczony, wd³ugich kalesonach i w surducie zarzuconym na jedno ramiê.Brodê mia³rozczochran¹, oczy zaczerwienione.Powiód³ wzrokiem po sali i rzek³ zwymówk¹:- Prosi³em, prawda? Prosi³em, ¿eby mi nie przeszkadzaæ.Muszê skupiæ myœlido stanu najwy¿szego napiêcia.Hortensja gada monotonnie, ale nie zag³oœno.To nawet pomaga w pracy.O, Limpo! Co powiesz, przyjacielu?Ministron nieznacznie siê skrzywi³, gdy¿ ludzie na jego stanowisku nielubi¹ poufa³oœci, ale zanadto szanowa³ pana Kleksa, ¿eby daæ to po sobiepoznaæ.Rzek³ wiêc uprzejmie:- Jego Królewska Moœæ Kwaternoster I zaprasza ca³e towarzystwo na lodylaktusowe z daktylami.Przyjêcie odbêdzie siê w pa³acowym ogrodzie ogodzinie dwunastej trzydzieœci.- Brawo! - zawo³a³ pan Kleks.- przepadam za lodami! Zamawiam dla siebietrzy porcje!Mówi¹c to pomacha³ przyjaŸnie rêk¹ Limpotronowi, po czym wróci³ do swegopokoju.Po chwili jednak uchyli³ drzwi.- Adasiu - powiedzia³ - chodŸ do mnie.Jesteœ mi potrzebny!Na to tylko czeka³em.Skoczy³em do pokoju pana Kleksa, a on zamkn¹³ drzwina klucz, stan¹³ na jednej nodze i oœwiadczy³ uroczyœcie:- Dzisiejszy dzieñ przejdzie do historii ludzkoœci.Zapamiêtaj dobrze têdatê.Doprowadzi³em moje wiekopomne dzie³o do stanu doskona³oœci.AlojzyB¹bel nie ró¿ni siê ju¿ niczym od prawdziwego cz³owieka.O, proszê!Alojzy siedzia³ na parapecie okna i pa³aszowa³ jajecznicê ze szczypiorkiem,a jego kanciasta i martwa zazwyczaj twarz nabra³a rumieñców i wyrazu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL