[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jak się okazało, słusznie.Gorzką prawdę poznałem wiele lat później, gdy w 1996 roku mój kolega z instytutu, Andriej Siergiejew opublikował powieść „Klaser”.W tej powieści moja poezja został podsumowana wprost i bez ogródek: „Najwcześniejszy przyjaciel w instytucie - Igor Możejko.Sympatyczny człowiek, jakieś tam wiersze.”.W radzieckim światku za granicą wszyscy byli doskonale zorientowani, kto dla kogo i jako kto pracuje.Ale jeśli wiedziałeś, że ten czy inny major albo kapitan zawiera kontakty z postępową miejscową społecznością, mogłeś być spokojny, że on (jeśli tylko nie jest bydlęciem z natury) nie będzie na ciebie donosił.W jego towarzystwie czułeś się bezpieczniej niż wśród amatorów.Pamiętam, że później, gdy pracowałem w Birmie jako redaktor APN (Agencji Prasowej „Nowosti”), pojechaliśmy z szefem biura, Lwem Iwanowiczem (reprezentował w Birmie wojsko) przez cały kraj do miasta Taundżi, gdzie w państwie szanskim był szpital i pracowali nasi lekarze.Po drodze mieliśmy przyjrzeć się pracy wydziałów Związku Towarzystw Przyjaźni i dowiedzieć się, na ile energicznie Birmańczycy czytają radziecką literaturę propagandową.Jechaliśmy szeroką szosą.Po obu jej stronach od czasu do czasu pojawiały się tablice z nazwami jednostek wojskowych, do których prowadziły wąskie dróżki.Lowa był na kacu, kończyny nie chciały go słuchać, więc poprosił mnie, żebym pomógł wywiadowi wojskowemu i zapisywał numery jednostek.Każdego dnia przynajmniej jedna linijka!Nie miałem ochoty zawracać sobie tym głowy w taki upał i przekazałem zadanie kierowcy Nureddinowi, który nie ukrywał, że pracuje w birmańskim kontrwywiadzie i cały czas nas obserwuje.Ja o tym wiedziałem i Lowa o tym wiedział, ale musiał napisać raport.Nureddin też musiał napisać raport.Tylko ja mogłem beztrosko próżnować.Dotarliśmy do górskiego Taundżi.Mieszkaliśmy w hotelu, w sąsiednich pokojach.Siedzieliśmy sobie właśnie wieczorem, trochę piliśmy, gdy nagle rozległo się stukanie do drzwi.Na progu stała żona jednego z lekarzy.Powiedziała, że musi koniecznie porozmawiać z Lową w cztery oczy.Wyszedłem.Dwadzieścia minut później Lowa wpadł do mojego pokoju.Wściekły.- Ta.przyniosła mi to! - rzucił na łóżko zeszyt zapisany drobnym pismem wzorowej uczennicy.- Co ona powypisywała! Zresztą Bóg z tym! Tylko dlaczego na męża?! - miotał się Lew.- Kogo ci nasi werbują!Do zwierzchnictwa Lowa miał stosunek krytyczny.Ale zeszyt z donosami zawiózł rezydentowi.Żona lekarza była niebezpiecznym typem amatora, pochłoniętego namiętnością pchania się pod cudze kołdry - uważała to za swój obowiązek.Gdy zabiorą męża, zawsze będzie mogła znaleźć nowego.Przecież to nie jej wina, wobec organów jest tylko ofiarą wierności wspólnej sprawie.Gdy mój szef upijał się wieczorami w lokalach, ja albo Kola Nowikow musieliśmy go szukać i pijanego w trupa ciągnąć do domu.Tam czekała na niego mocna, posępna małżonka, nieszczęsna zresztą kobieta, i gdy już zataszczyliśmy szefa i położyliśmy na łóżku, ona zaczynała go bić.Wtedy wychodziliśmy.Rano szef zjawiał się w pracy punktualnie - plastry, bandaże i przypudrowane siniaki - i oznajmiał nam:- Będę myślał.Do dwunastej nie przeszkadzać.Początkowo to zdanie mną wstrząsnęło: okazuje się, że można wydzielić myślenie w oddzielny proces.Ja na przykład chodzę i myślę, jem i myślę, szef natomiast oddzielnie myśli od ósmej do dwunastej, a oddzielnie je i pracuje.Taki stan rzeczy trwał dość długo, aż do dnia kiedy mój szef z konsulem upili się na statku, który przypłynął do Rangunu, i to upili tak, że zgubili teczkę z paszportami kurierów dyplomatycznych.Kto bywał za granicą, ten wie, co to oznacza.Sytuację komplikował fakt, że późnym wieczorem do bramy naszej ambasady podeszło dwóch Hindusów i oznajmiło, że przypadkiem znaleźli w porcie teczkę i mogą oddać ją radzieckim przyjaciołom za umiarkowaną nagrodą.Dyżurujący w bramie komendant, odznaczający się bystrością umysłu ptaka goworuna, chytrze mrugnął do Hindusów i powiedział:- Pokażcie mi jeden paszport, zobaczę, czy jest prawdziwy.Hindusi naradzili się pod latarnią przy bramie i podali paszport przez kratę.Komendant chwycił paszport, wsunął za pas, cofnął się na bezpieczną odległość i krzyknął:- A teraz, łajdaki, dawać drugi paszport, bo jak nie, to zadzwonię na milicję!Hindusi splunęli w żółty pył drogi i poszli sprzedawać drugi paszport Amerykanom.Tymczasem trwała energiczna praca: biegły zaszyfrowane meldunki, zwierzchnicy mielili językami w dźwiękoszczelnych pokojach.W końcu ktoś gdzieś podjął decyzję, żeby ograniczyć się do surowej nagany.Całkiem zrozumiałe.Pijaństwo za granicą uważane było (a może nadal jest) za najmniejszy z grzechów.Mało tego, niepijący człowiek od razu stawał się podejrzany i zazwyczaj go odrzucano.No, upili się chłopaki, no, zawinili.Ale ojczyzny nie zdradzili? Nie zdradzili.Ta kompletnie fantastyczna historia, podobnie jak cały fantastyczny obraz mojego łysego szefa, podświadomie pchał mnie do tworzenia utworów literatury irracjonalnej i fantastycznej.Ale do przesycenia roztworu i wytrącenia się osadu jeszcze nie doszło.Poziom idiotyzmu musiał się jeszcze podnieść.Los mi w tym względzie sprzyjał.Chciał uczynić ze mnie kronikarza epoki w całej jej krasie.Wewnątrz mnie rodziło się, powstawało, dojrzewało miasto Wielki Guslar.I poczciwy los uprzejmie skomplikował sytuację w naszej ambasadzie.Rozdział 10Nieszczęścia chodzą.Najpierw był incydent z moskwiczem.W Birmie pracowało dwóch techników z fabryki imienia Leninowskiego Komsomołu, która dostarczała Birmie (bądź miała taki zamiar) swoje samochody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL