[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Czy ktoś z naszych został ranny? – zapytał O’Hara.– Jesteś najpoważniejszą ofiarą.Nikt poza tobą nie został nawet draśnięty.– Muszę zabandażować ci głowę, Tim – wtrąciła się Benedetta.– Pójdziemy nad jeziorko – rzekł O’Hara.Podnosił się na nogi, gdy podszedł Aguillar.– Dobra robota, seńor O’Hara – powiedział.O’Hara zachwiał się i wsparł na Foresterze.– Ano niezła.Ale na ten numer powtórnie nie dadzą się już nabrać.Kupiliśmy sobie tylko nieco czasu.– Jego głos brzmiał przytomnie.– Czas to coś, czego potrzebujemy – wtrącił Forester.– Parę godzin temu nie dałbym centa za nasz plan przeprawienia się przez góry, ale teraz ja i Rohde możemy odejść z czystym sumieniem.– Spojrzał na zegarek.– Chyba powinniśmy już ruszać.Nadeszła panna Ponsky.– Czy czuje się pan dobrze, panie O’Hara.Tim?– Świetnie – odparł.– Znakomicie się spisałaś, Jenny.Zarumieniła się.– Cóż.dziękuję.Ale przeżyłam okropną chwilę.Naprawdę sądziłam, że będę musiała zastrzelić tego mężczyznę przy ciężarówce.O’Hara uśmiechnął się lekko do Forestera, ten zaś zdławił makabryczny chichot.– Po prostu zrobiłaś to, co miałaś zrobić – powiedział O’Hara.– Wykonałaś to bardzo dobrze.– Rozejrzał się.– Willis, ty tu zostań.Weź broń od Rohdego i jeśli zacznie się coś dziać, wystrzel ostatni nabój.Ale nie sądzę, by coś nastąpiło, przynajmniej jeszcze przez jakiś czas.Pozostali odbędą przy jeziorku naradę wojenną.Chciałbym to zrobić przed odejściem Raya.– Okay – powiedział Forester.Powędrowali nad jeziorko.O’Hara podszedł do samego brzegu.Zanim zaczerpnął w garście wody, dostrzegł swe odbicie i skrzywił się z niesmakiem.Był nieogolony, bardzo brudny, osmalony i zakrwawiony, a jego obwiedzione czerwonymi obwódkami oczy były podrażnione żarem pocisków zapalających.Mój Boże, pomyślał, wyglądam jak włóczęga.Spryskał twarz zimną wodą i gwałtowny dreszcz wstrząsnął jego ciałem.Potem odwrócił się.Stała za nim Benedetta, trzymając w dłoniach pasek materiału.– Twoja głowa – powiedziała.– Skóra jest przecięta.Przyłożył dłoń do potylicy i poczuł lepkość krzepnącej krwi.– Cholera, musiałem się solidnie walnąć.– Miałeś szczęście, że nie zginąłeś.Pozwól, że się tym zajmę.Gdy obmywała jego ranę i bandażowała głowę, czuł na skroniach chłodny dotyk jej palców.Powiódł dłonią po policzku.Armstrong zawsze jest starannie ogolony, pomyślał, muszę się dowiedzieć, jak to robi.Benedetta zawiązała opatrunek i powiedziała:– Musisz się dziś oszczędzać, Tim.Sądzę, że doznałeś lekkiego wstrząsu mózgu.Przytaknął, a potem wykrzywił usta, czując w głowie ostre dźgnięcie bólu.– Chyba masz rację.Ale co do oszczędzania się, nie zależy to ode mnie, lecz od chłoptysiów z tamtego brzegu.Wracajmy do pozostałych.Na ich widok Forester podniósł się.– Miguel sądzi, że powinniśmy ruszać – powiedział.– Za chwilkę – rzekł O’Hara.– Chciałbym się dowiedzieć kilku rzeczy.– Zwrócił się do Rohdego.– Spędzicie dzień w osadzie i dzień przy kopalni.To dwa zmarnowane dni.Czy niezbędna jest aż taka strata czasu?– Niezbędna i ledwie wystarczająca.To powinno potrwać dłużej.– Ty jesteś ekspertem od gór – stwierdził O’Hara.– Przyjmuję twoją opinię.Jak długo potrwa przeprawa?– Dwa dni – odrzekł Rohde zdecydowanie.– Jeśli miałaby potrwać dłużej, jesteśmy bez szans.– W sumie cztery dni – powiedział O’Hara.– Dodajmy jeden dzień na przekonanie kogoś, że jesteśmy w tarapatach, i jeszcze jeden, aby ów ktoś mógł w tej sprawie podjąć działanie.Zatem musimy utrzymać się przez sześć dni.może nawet dłużej.– Zdołasz tego dokonać?– Musimy tego dokonać – powiedział O’Hara.– Jak sądzę, zarobiliśmy dzień.Będą musieli zdobyć gdzieś belki, a to oznacza jazdę do miasta oddalonego stąd o dziewięćdziesiąt kilometrów.Może również będą musieli postarać się o inną ciężarówkę, a to też potrwa.Moim zdaniem, nie będziemy niepokojeni aż do jutra, może nawet pojutrza.Ale myślę o kłopotach, które was czekają.Jak zamierzacie brać się do dzieła po drugiej stronie gór?– Ja też się nad tym zastanawiałam – wtrąciła panna Ponsky.– Przecież nie możecie udać się do administracji tego Lopeza.Nie zechce pomóc seńorowi Aguillarowi, prawda?Forester uśmiechnął się niewyraźnie.– Nie ruszy nawet palcem.Czy w Altemiros ma pan jakichś swoich ludzi, seńor Aguillar?– Dam panu adres – odparł Aguillar.– A poza tym Miguel będzie wiedział.Ale może nie będziecie musieli wędrować aż do Altemiros.Na twarzy Forestera pojawił się wyraz zainteresowania.– Lotnisko – rzucił Aguillar do Rohdego.– Ach – jęknął Rohde.– Ale musimy być ostrożni.– Co z tym lotniskiem? – zapytał Forester.Między nimi a Altemiros znajduje się wysokogórskie lotnisko – wyjaśnił Aguillar.– To obiekt wojskowy, z którego na zmianę korzystają szwadrony myśliwców.Kordyliera dysponuje czterema szwadronami takich samolotów: ósmym, dziesiątym, czternastym i dwudziestym pierwszym.Podobnie jak komuniści, również my infiltrowaliśmy siły zbrojne.Szwadron czternasty jest nasz; ósmy jest komunistyczny, natomiast dwa pozostałe nadal są wierne Lopezowi.– Zatem szanse, że szwadron korzystający akurat z lotniska będzie śmierdzącym jajem, przedstawiają się jak trzy do jednego – zauważył Forester.– To fakt – powiedział Aguillar.– Lotnisko leży dokładnie na waszej drodze do Altemiros.Poruszając się ostrożnie i działając dyskretnie, możecie zaoszczędzić mnóstwo czasu.Komendant szwadronu czternastego, pułkownik Rodriguez, jest moim starym przyjacielem i człowiekiem godnym zaufania.– Jeśli tam będzie – dodał Forester.– Jednak warto sprawdzić.Skierujemy się ku lotnisku zaraz po przejściu gór.– A zatem postanowione – powiedział O’Hara, zamykając tę kwestię.– Doktorze Armstrong, czy w swoim średniowiecznym rękawie ma pan jakieś kolejne sztuczki?Armstrong wyjął fajkę z ust.– Mam pomysł i już rozmawiałem o nim z Willisem, który sądzi, że zdoła coś z tego wykrzesać.– Ruchem głowy wskazał na wąwóz.– Po przybyciu z drewnem ci ludzie będą ostrożniejsi.Nie będą stać nieruchomo, by można było walić do nich jak do blaszanych kaczek na strzelnicy.Znajdą jakiś sposób obrony przed naszymi kuszami.Tym zatem, czego potrzebujemy teraz, jest moździerz.– Rany boskie! – wybuchnął O’Hara.– Skąd, u diabła, mamy wziąć moździerz?– Willis go zrobi – powiedział pojednawczo Armstrong.– Z pomocą seńora Rohdego, pana Forestera i moją.i oczywiście pana Peabody’ego, aczkolwiek dotychczas niewielki był z niego pożytek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL