[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jean dostarczy³a rysunki,a gdy wraca³a o zmierzchu, pijany kretyn w amerykañskim wozie sportowymzepchn¹³ j¹ z drogi i spad³a z wysokoœci trzystu stóp do morza.Moje ¿ycie rozsypa³o siê.Nie mia³o dla mnie ¿adnego znaczenia, ¿e kierowca dosta³ piêæ lat za zabójstwo— nie przywróci³o to Jean ¿ycia.Zaniedba³em stoczniê i gdyby nie Harry Marshall, interes zszed³by na psy.Wówczas w³aœnie dokona³em bilansu swojego ¿ycia.Mia³em trzydzieœci szeœæ lat idobry interes, który lubi³em, teraz jednak nie za bardzo mi odpowiada³: by³emzdrów i pe³en si³ — budowa ³odzi i ¿eglarstwo utrzymuj¹ cz³owieka w dobrejkondycji fizycznej — i nie mia³em d³ugów.Mia³em nawet pieni¹dze, których wci¹¿przybywa³o.Drug¹ stronê bilansu wype³nia³a straszliwa pustka po Jean, która odbiera³a temuwszystkiemu wartoœæ.Czu³em, ¿e nie mogê zostaæ w stoczni czy nawet w Cape Town, gdzie wspomnienieJean œciga³oby mnie na ka¿dym kroku.Chcia³em uciec.Czeka³em, ¿eby coœ siêsta³o.Dojrza³em do awantury.VIIW kilka tygodni póŸniej siedzia³em w barze na Adderley Street z zamiaremwypicia jednego czy trzech.Nie znaczy to, ¿e wpad³em w na³Ã³g, z pewnoœci¹jednak pi³em wiêcej, ni¿ mia³em w zwyczaju dotychczas.W³aœnie zabra³em siê dotrzeciej brandy, gdy poczu³em szturchniêcie w ³okieæ i jakiœ g³os powiedzia³:— Czeœæ, dawno ciê nie widzia³em.Odwróci³em siê i zobaczy³em stoj¹cego obok Walkera.Ostatnie lata nie obesz³y siê z nim ³askawie.Schud³, rysy œniadej, przystojnejtwarzy wyostrzy³y siê, na g³owie pojawi³a siê wyraŸna ³ysina.Ubranie by³ozmiête i wystrzêpione.Roztacza³ wokó³ siebie przygnêbiaj¹c¹ atmosferê.— Czeœæ — odpar³em.— Sk¹d siê tu wzi¹³eœ? — Wpatrywa³ siê w mój kieliszekbrandy, wiêc powiedzia³em: — Napij siê ze mn¹.— Dziêki — rzek³ szybko.— Wezmê podwójn¹.Wiedzia³em ju¿, co przydarzy³o siê Walkerowi.Nie mia³em jednak nic przeciwkotemu, aby daæ siê naci¹gn¹æ na kilka drinków, wiêc zap³aci³em za podwójn¹brandy.Lekko dr¿¹c¹ rêk¹ uniós³ alkohol do ust, poci¹gn¹³ d³ugi, wytêskniony ³yk, poczym odstawi³ kieliszek opró¿niony w trzech czwartych.— Wygl¹dasz kwitn¹co — powiedzia³.— Wiedzie mi siê nie najgorzej.— By³o mi przykro, gdy us³ysza³em, co sta³o siê z twoj¹ ¿on¹ — powiedzia³.Dostrzeg³ moje pytaj¹ce spojrzenie, wiêc doda³ pospiesznie.— Czyta³em o tym wgazecie.S¹dzi³em, ¿e to twoja ¿ona — mia³a takie samo nazwisko, i w ogóle.Pomyœla³em, ¿e szuka³ mnie od jakiegoœ czasu.Starzy przyjaciele i znajomi s¹cenni dla alkoholika.Mo¿na ich naci¹gn¹æ na drinka czy pi¹taka.— Skoñczy³o siê i lepiej o tym zapomnieæ — powiedzia³em krótko.Nieœwiadomierozdrapa³ na nowo ranê: znów przywiód³ mi na myœl Jean.— Co teraz porabiasz?Wzruszy³ ramionami.— To i owo.— Nie znalaz³eœ ostatnio jakiegoœ z³ota? — zapyta³em z³oœliwie.Chcia³em muodp³aciæ za przypomnienie Jean.— Czy wygl¹dam na kogoœ takiego? — odpar³ gorzko.Nieoczekiwanie doda³: — Wubieg³ym tygodniu widzia³em Coertzego.— Tutaj, w Cape Town?— Tak.W³aœnie wróci³ z W³och.Spodziewam siê, ¿e jest znów w Jo'burgu.Uœmiechn¹³em siê.— Czy mia³ ze sob¹ z³oto? Walker potrz¹sn¹³ przecz¹co g³ow¹.— Powiedzia³, ¿e nic siê nie zmieni³o.— Nagle z³apa³ mnie za ramiê.— Z³otowci¹¿ tam jest, nikt go nie znalaz³.Wci¹¿ tam jest, w tym tunelu.Cztery tonyz³ota i wszystkie kosztownoœci.— W jego g³osie brzmia³o szalone podniecenie.— Wiêc dlaczego nic z tym nie zrobi? — spyta³em.— Dlaczego nie pojedzie i niewydobêdzie go? Czemu obaj nie jedziecie?— Nie ufa mi — odpar³ Walker posêpnie.— Ledwo siê do mnie odezwa³.— Wyci¹gn¹³papierosa z mojego pude³ka le¿¹cego na barze, a ja przypali³em mu go ubawiony.— Nie tak ³atwo wywieŸæ je przez granicê — powiedzia³.— Nawet Wielki i Potê¿nySier¿ant Coertze nie znalaz³ sposobu.Uœmiechn¹³ siê z wysi³kiem.— WyobraŸ sobie — rzek³ niemal radoœnie.— Nawet taki Coertze, który maprzecie¿ g³owê na karku, nie potrafi tego dokonaæ.Wpakowa³ z³oto do dziury wziemi i tak bardzo siê boi, ¿e nie próbuje go wyci¹gn¹æ — zacz¹³ siê œmiaæhisterycznie.Uj¹³em go za ramiê.:— Uspokój siê.Szybko zdusi³ œmiech.— W porz¹dku — powiedzia³.— Postaw mi jeszcze jednego, zostawi³em portfel wdomu.Przywo³a³em skinieniem barmana i Walker zamówi³ jeszcze jedn¹ podwójn¹.Zaczyna³em rozumieæ przyczynê jego degrengolady: trwaj¹ca czternaœcie latœwiadomoœæ, ¿e fortuna w z³ocie le¿y we W³oszech i czeka, aby j¹ zabraæ,z¿era³a go jak rak.Ju¿ wówczas, gdy go pozna³em dziesiêæ lat temu, zdawa³emsobie sprawê ze s³aboœci jego charakteru.Teraz widaæ by³o, ¿e gorycz pora¿kiokaza³a siê ponad jego si³y.Zastanawia³em siê, jak radzi³ sobie z tym Coertze.On przynajmniej zdawa³ siê coœ robiæ, choæby tylko obserwuj¹c rozwój wypadkówwe W³oszech.Powiedzia³em ostro¿nie:— Gdyby Coertze zechcia³ ciê zabraæ, czy zdecydowa³byœ siê pojechaæ do W³och,aby spróbowaæ wydobyæ z³oto? Nagle znieruchomia³.— O co ci chodzi? — zapyta³.— Rozmawia³eœ z Coertzem?— Nie widzia³em faceta na oczy.Walker nerwowo rozejrza³ siê po barze, po czym wyprostowa³ siê.— No wiêc, gdyby.mnie chcia³ i gdyby mnie potrzebowa³, gotów by³bympojechaæ.— Powiedzia³ to zuchwale, da³o siê jednak wyczuæ niechêæ, gdy doda³:— Kiedyœ mnie potrzebowa³, wiesz; potrzebowa³ mnie, kiedy zakopywali ca³ymajdan.— Chyba siê go nie boisz?— Co to znaczy bojê siê? Dlaczego mia³bym siê go obawiaæ? Nikogo siê nie bojê.— By³eœ pewny, ¿e pope³ni³ co najmniej cztery morderstwa.Zmiesza³ siê.— A, o to chodzi! To stara sprawa.I nigdy nie mówi³em, ¿e kogoœ zamordowa³.Nigdy tego nie powiedzia³em.— Rzeczywiœcie — nigdy tego nie powiedzia³eœ.Poruszy³ siê nerwowo na barowymsto³ku.— A zreszt¹ jaki to ma sens? Nie poprosi, abym z nim jecha³.Powiedzia³ mi to wubieg³ym tygodniu.— Ale¿ tak, poprosi ciê — odpar³em ³agodnie.Walker szybko uniós³ wzrok.— Dlaczego mia³by to zrobiæ? Powiedzia³em cicho:— Poniewa¿ znam prosty sposób, aby zupe³nie ³atwo i w miarê bezpiecznie wywieŸæz³oto z W³och i dostarczyæ je do dowolnego miejsca na œwiecie.Oczy rozwar³y mu siê szeroko.— Co takiego? Jak mo¿esz tego dokonaæ?— Tego ci nie powiem — odpar³em spokojnie.— W koñcu ty te¿ nie chcia³eœ mipowiedzieæ, gdzie jest ukryte z³oto.— No wiêc, zróbmy tak — rzek³.— Powiem ci, gdzie jest, ty je wyci¹gniesz iszafa gra.Po co wci¹gaæ do tego Coertzego?— Do tej roboty trzeba wiêcej ni¿ dwóch ludzi — powiedzia³em
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL