[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale teraz wiedziałem, że nie.Poznałem drzewnych ludzi, którzy rozwiązywali problemy wszechświata, ludzi pustynnych, których umysły zmieniały kształt skał.Na Spisku dziwność była normą i ci, którzy byli rzeczywiście normalni, zostali skazani na zapomnienie lub podbój.Przybyliśmy do was, zwracałem się w myślach do Ku Kuei, przybyliśmy do was, ponieważ nigdzie indziej nie mogliśmy się zwrócić, i oczekujemy zmiłowania od tych, którzy nie potrzebują bać się sprawiedliwości.Nikt nie odpowiedział moim myślom.Nikt ich nie usłyszał.Jak głośno muszę krzyczeć, zanim mnie usłyszycie, pomyślałem.Co mam zrobić, byście zwrócili na mnie uwagę, choćby tylko na chwilę, bez względu na to, jak długie są chwile tu, dokoła?Jezioro odbijało światło księżyca.Obok nas poświata drżała, ale drżenie cichło i jezioro nadal było spokojne z zamarłymi w bezruchu falami.I wiedziałem już, jak mogę ich zmusić do zauważenia nas.Przecież sterowanie wodą było pierwszą rzeczą, jaką widziałem w Schwartz, kiedy woda zlała się tak, bym mógł się jej napić, a potem rozproszyła, gdy ugasiłem pragnienie.Znowu leżałem spokojnie i przemawiałem swoim niemym głosem, wołając do ziemi pode mną.Być może ziemia wyczuła pilność mojej potrzeby albo może moja moc była większa, niż sądziłem.Ale skały odpowiedziały, ziemia pod jeziorem rozluźniła się, zafalowała, jezioro zaś zaczęło szybko wsiąkać.Kiedy skończyłem, zostało zaledwie tyle wody, by wystarczyło dla ryb.Na miejscu jeziora rozciągała się rozproszona grupa kałuż i błot.– Proszę pana – powiedział głos tuż za mną.– Jak szybko przyszliście – odpowiedziałem nie obracając się.– Pan ukradł nasze jezioro – rzekł głos.– Pożyczyłem je.– Niech pan je odda.– Potrzebuję waszej pomocy.– Pan przybył ze Schwartz.– Nikt nie wychodzi żywy ze Schwartz – odrzekłem.– My wychodzimy żywi ze wszystkich miejsc, które spodoba nam się odwiedzić – rzekł głos.– Ale nikt nigdy nie wie, że tam jesteśmy.– Ktoś się zaśmiał.– Jestem z Mueller – upierałem się.– Jeżeli pan może kazać jezioru, żeby wsiąkło w ziemię, jest pan ze Schwartz.Czego jeszcze pan tam się nauczył? W Schwartz nie zabijają.Ale my nie jesteśmy Schwartzami i chętnie zabijamy.– Więc zabijcie mnie i pożegnajcie się z jeziorem.– Nic panu nie jesteśmy winni.– Będziecie, kiedy zwrócę wam jezioro.Cisza.Odwróciłem się.Nikogo tam nie było.– Lubicie przemykać się chyłkiem, prawda? – wymamrotałem.– Co? – spytał Ojciec, budząc się.– Co, do licha, stało się z jeziorem?– Chciało mi się pić – odpowiedziałem.Nie podobał mi się strach w jego oczach, kiedy na mnie patrzył.– Mieliśmy gościa.Nawet do nas mówił.– Gdzie się podział?– Poszedł po towarzystwo, żeby nas wyrzucić, jak mi się zdaje.Tymczasem popatrz na Niezgodę i Wolność.Ojciec spojrzał i zobaczył to, co ja: Niezgoda przechodziła przez tarczę Wolności, a liście na drzewach szeleściły na wietrze.– Cóż – powiedział.– Powinienem spać częściej.Czekaliśmy na brzegu byłego jeziora.Ale niedługo.Niezgoda wyprzedziła Wolność tylko o kciuk, kiedy czterech mężczyzn przeszło z hałasem przez poszycie i stanęło dokoła gniewnie.– Co, u diabła! – zawołał jeden z mężczyzn.– Chcecie popływać? – zapytałem.– Jakim prawem napadliście na nas w ten sposób? Co wam zrobiliśmy?– Oprócz igraszek naszym poczuciem czasu?Skonsternowani spojrzeli po sobie.– Omamiliście mnie podczas mej pierwszej podróży.Ale po raz wtóry trochę się zorientowałem, co jest grane.– Dlaczego tu przyszliście?Więc Ojciec i ja opowiedzieliśmy im, a oni słuchali z nieodgadnionymi obliczami.Wszyscy byli ciemnoskórzy, wysocy i grubi, ale pod tłuszczem wyczuwało się siłę.Słuchali naszej opowieści, nie pokazując nic po sobie.Kiedy skończyliśmy, dłuższą chwilę patrzyli nam w twarze, aż w końcu najwyższy i najgrubszy, który widocznie dowodził – zastanawiałem się, czy wybierają swych przywódców według wagi – powiedział:– Więc?– Więc potrzebujemy waszej pomocy.– Tak? Dlaczego mielibyśmy jej wam udzielić?Ojciec był zakłopotany.– Potrzebujemy jej.Będziemy zgubieni, jeśli nam nie pomożecie.– To jest jasne.Ale co z tego będziemy mieli?– Jesteśmy waszymi bliźnimi, ludźmi – zaczął Ojciec, ale był na tyle mądry, by wiedzieć, kiedy dać spokój.W każdym razie, oni uważali tę myśl za zabawną.– Jest dostateczny powód, dla którego powinniście nam pomóc – rzekłem.– Jeśli tego nie zrobicie, nie odzyskacie jeziora.Komary bardzo dobrze rozmnażają się w takich kałużach.– Więc obiecam wam wszystko, co chcecie, a wy napełnijcie z powrotem jezioro – powiedział przywódca.– Wystarczy potem was zabić i tyle z naszej umowy.Ponadto jezioro zostanie przy nas.Wobec tego, dlaczego nie mielibyście napełnić jeziora i pójść sobie tam, skąd przyszliście? Wy nam nie zawracacie głowy i my wam nie zawracamy głowy.Byłem wściekły.Wobec tego usunąłem glebę spod ich stóp i przesunąłem ją na bok.Upadli ciężko na ziemię.Próbowali powstać (a byli w tym szybsi niż, jak sądziłem, pozwalały im ich cielska), ale grunt wciąż tańczył im pod stopami, aż w końcu dali spokój.Leżeli rozciągnięci na ziemi i wołali, żebym przestał.– Na chwilę – zgodziłem się.– Jeśli potrafisz to robić – stwierdził przywódca, powstając i otrzepując ubranie – wcale nas nie potrzebujesz.Mimo tego, co mówiłem, nie mamy żadnej broni.Nie potrzebujemy jej.Od lat nikogo nie zabijaliśmy.Nie znaczy to, że mamy jakieś skrupuły moralne w związku z zabijaniem, więc niech się wam nie zdaje, że pozbyliście się kłopotów.– To byłoby piękne – rzekłem – jeśli ziemia zgodziłaby się pochłonąć naszych wrogów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL