[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie ma czasu wymyślać sposobów na dokuczanie innym ludziom.Za bardzo jest zajęta nadrabianiem geometrii.- No cóż, może i nie wiesza już martwych zwierząt na twojej szafce - odrzekł Zach.- Ale to nie znaczy, że nie planuje czegoś jeszcze gorszego.Ta dziewczyna uwzięła się na ciebie, Maggie.Ale, podekscytowana wycieczką na miasto z Zachem -nawet, jeśli większą część posiłku spędziliśmy, dyskutując o zbliżającej się wizycie Willema i jej wpływie na plany zdobycia serca kobiety marzeń Zacha - raczej nie podzielałam jego ponurej opinii na temat Tory.A kiedy koncert zbliżał się do końca, jemu uśmiech nie schodził z ust, tak jak mnie.Chociaż pewnie, dlatego, że rozbawiło go moje zapamiętałe klaskanie, a nie z innych powodów.Dopiero, kiedy wracaliśmy spacerem do domu, bo zdecydowaliśmy się przejść i nacieszyć ciepłym wieczornym powietrzem, stało się coś, co zwarzyło mi humor.- To nie był najnudniejszy koncert, na jaki w życiu poszedłem - próbował zapewniać mnie Zach.- No to dlaczego przez większość czasu miałeś zamknięte oczy?- Chciałem, żeby odpoczęły – powiedział Zach.- Naprawdę.Nie ściemniam.Nie mam nic przeciwko muzyce klasycznej.Ale jazz? Nawet mnie nie pytaj o jazz.A już zwłaszcza.jak się to nazywa? Free jazz.Próbowałaś kiedyś przytupywać nogą w takt free jazzu? No właśnie, nie da się.Tak naprawdę, to lubię bluesa.W śródmieściu jest fantastyczne miejsce, gdzie grają bluesa.Może powinniśmy się tam wybrać w przyszły weekend.Muszę najpierw wyrobić ci fałszywe prawo jazdy, bo nie wpuszczają tam ludzi poniżej dwudziestu jeden lat.- Byłoby wspaniale - powiedziałam.- W sumie - powiedział Zach - lepiej umówmy się na jeszcze następny weekend.W następny jest wiosenny bal.No wiesz, ten szkolny.Nie wiem, czy chcesz iść.to takie trochę głupie.Ale to moja maturalna klasa, a ja nigdy nie byłem na wiosennym balu w szkole, więc pomyślałem sobie, no cóż.Chciałabyś pójść? Na bal? Wyłącznie jako moja przyjaciółka, oczywiście.Miałam wrażenie, że od uśmiechania się głowa mi się przepołowi.To prawda, że on się kochał w innej.Ale na bal zaprosił mnie, nie ją.To było zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe.To się nie mogło zdarzyć mnie, Maggie Honeychurch.Nie mogło chodzić o mnie.- Dobrze - powiedziałam, czując, że serce za moment wyskoczy mi z piersi.- Może będzie fajnie.A potem skręciliśmy we Wschodnią Sześćdziesiątą Dziewiątą ulicę.I zobaczyłam zaparkowaną pod domem Gardinerów karetkę, której migające czerwone światła odbijały się w ciemnych oknach wszystkich okolicznych kamienic.- To na pewno nic poważnego! - zawołał Zach za mną, bo rzuciłam się biegiem.Ale to było coś poważnego.Dotarliśmy na miejsce właśnie wtedy, kiedy z domu wyszli sanitariusze, na noszach niosąc Tory.Była przytomna.Od razu zobaczyłam, że jest przytomnaI nawet się wkoło rozgląda.Kiedy jej spojrzenie padło na mnie i Zacha, jej oczy, równie mocno umalowane co zawsze, groźnie się zmrużyły.A potem wsadzili nosze na tył karetki i już jej nie mogłam zobaczyć, bo zamknęli drzwi.Wbiegłam pędem po schodkach i prawie zderzyłam się z Pe- trą, która w holu przerzucała plik kart kredytowych.Obok niej stał jakiś funkcjonariusz policji.- Och, Maggie! - zawołała.Jej ładna twarz była cała we łzach.- Och, Maggie, dzięki Bogu,- że już w domu jesteś.Zostaniesz tu z dziećmi, kiedy pojadę z Torrance? Jej rodzice…Wybrali się na imprezę charytatywną.Nie ma ich tu.Sprawowała się o tyle lepiej, że uznali, że nic się nie stanie, jak wyjdą.- Oczywiście - powiedziałam, a Zach, który wbiegł do domu moim śladem, zapytał:- Co się stało?- To moja wina - mamrotała Petra, wciąż grzebiąc w plastikowych kartach kredytowych.- Miałam do niej zajrzeć o szóstej, ale tak się zajęłam, pomagając Maggie przygotować się do wyjścia.Rzuciłam w stronę Zacha spojrzenie pełne poczucia winy.Petra faktycznie poświęciła prawie całą godzinę, pomagając mi się wyszykować na randkę z Zachem o szóstej, zamiast zajrzeć do Tory, która miała siedzieć w swoim pokoju i się uczyć.- Gdybym do niej wtedy zajrzała - mówiła Petra głosem pełnym łez, nad którymi z trudem panowała – to bym ją wcześniej znalazła.Ale najpierw pomagałam tobie, a potem przyszedł Zach, a potem trzeba było podać dzieciom kolację, a potem była kąpiel i bajka na dobranoc.I zwyczajnie zapomniałam.Siedziała tak cicho, że zapomniałam, że jest w domu.Przecież nigdy przedtem w sobotę wieczorem jej nie było.Och! - Obróciła się do policjanta.- Nie mogę jej znaleźć.- Nic nie szkodzi, panienko - powiedział policjant.- Proszę zabrać wszystkie i będzie pani mogła poszukać w drodze do szpitala.- Karta ubezpieczeniowa - wyjaśniła mi Petra, wychodząc przed dom.- Nie mogę jej znaleźć.I nawet nie zdążyłam zadzwonić do państwa Gardinerów.Zadzwonisz do nich, Maggie? Numer komórki jest na lodówce.Powiedz im, że jesteśmy w.- Rzuciła pytające spojrzenie w stronę policjanta, który podpowiedział:- Cabrini.- W Szpitalu Cabrini - powtórzyła Petra, schodząc po schodkach w stronę czekającej karetki.- Powiesz im, żeby tam do mnie przyjechali, Maggie? Powiedz im, że Torrance.- Że Torrance co? - spytałam łamiącym się głosem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL