[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przestraszy³o j¹ g³oœne kwakanie, zobaczy³a jak dwie kaczki zawziêcie walczy³yo malutkie kawa³ki chleba, które rzuca³a im starsza kobieta.Jessica wsta³a z³awki i staraj¹c siê ochroniæ przed wilgotnym powietrzem, dok³adnie otuli³a siêp³aszczem.Zatrzyma³a siê na pokrytej ¿wirem œcie¿ce, by zgasiæ nie dopalonegopapierosa, nastêpnie wrzuci³a po³amany niedopa³ek do najbli¿szego kosza.Rêceschowa³a g³êboko do kieszeni i powoli ruszy³a do wyjœcia.Specjalna ekipa rozpoczê³a burzenie domu, maszyny rozwala³y œciany Beechwood,ludzie zawziêcie walili ciê¿kimi m³otami.S¹siedzi gapili siê, zdziwieni nag³ymatakiem na dom, a ci, którzy znali jego historiê, cieszyli siê, ¿e zostaniezniszczony.Po dwóch dniach pozosta³a tylko góra gruzu, niewidoczna wyrwamiêdzy domami Willow Road, pustka, która wype³nia³a siê tylko wtedy, gdyzapada³a noc.Postawiono masywn¹, drewnian¹ barierkê, aby powstrzymaæciekawskich, szczególnie dzieci, przed wchodzeniem na teren parceli, rumowiskoby³o niebezpieczne, gdy¿ pod³oga parteru tylko czêœciowo siê zapad³a.Przezniewielkie dziury mo¿na by³o wpaœæ do piwnicy.Cienie pod rumowiskiem zaprasza³y noc, zlewaj¹c siê z ni¹, staj¹c siê bardziejrzeczywiste, a przez otwory zdawa³a siê wype³zaæ ciemnoœæ piwnicy, jak ¿ywa,oddychaj¹ca istota.Czêœæ drugaObejrzyj siê na przymierze twoje; albowiem i najciemniejsze k¹ty ziemi pe³nejaskiñ drapiestwa.Psalm LXXIV:20ROZDZIA£ JEDENASTYNadinspektor Peck jêkn¹³ w duchu, gdy granada miêkko zahamowa³a.- Wygl¹da jak Armageddon - rzuci³ kierowcy, który w odpowiedzi zaœmia³ siêcicho.Peck wygramoli³ siê z samochodu i szybko oceni³ sytuacjê.Sw¹d dymu wci¹¿unosi³ siê w powietrzu i ogromne ka³u¿e wody zalewa³y Willow Road, tworz¹cma³e, b³yszcz¹ce jeziorka.Stra¿acy polewali zgliszcza trzech zniszczonychprzez ogieñ domów, których jasnoczerwone œciany kontrastowa³y z ponur¹szaroœci¹ ulicy.W pobli¿u, z szeroko otwartymi drzwiami, sta³ ambulans, gotowyna przyjêcie kolejnych ofiar.Z t³umu wstrz¹œniêtych gapiów oderwa³a siê ubranana niebiesko postaæ i pospieszy³a w kierunku Pecka.- Nadinspektor Peck? Otrzyma³em wiadomoœæ, ¿e jest pan w drodze.Umundurowany mê¿czyzna szybko zasalutowa³, co Peck skwitowa³ lekkim kiwniêciemg³owy.- Inspektor Ross z lokalnej policji, jak s¹dzê?- Tak, sir.Mamy tu cholerne zamieszanie.Ruchem g³owy wskaza³ na sceny,rozgrywaj¹ce siê w dalszej czêœci ulicy.- Myœlê, ¿e najpierw trzeba st¹d usun¹æ wszystkich, którzy nie s¹ bezpoœredniozamieszani w ca³¹ tê historiê z ostatniej nocy.- W³aœnie mia³em to zrobiæ.Problem polega na tym, ¿e po³owa z nich jestzamieszana.Peck ze zdziwieniem uniós³ brwi, ale nic nie powiedzia³.Ross przywo³a³sier¿anta.- Ka¿ im rozejœæ siê do domów, Tom.Zg³osimy siê do wszystkich, by z³o¿ylizeznania.I niech prasa wycofa siê na koniec ulicy; póŸniej podamy oficjalneoœwiadczenie.Myœla³em, ¿e postawi³eœ ludzi przy obu koñcach ulicy, byzatrzymywali ka¿dego, kto chcia³by siê tu przedostaæ.- Obstawi³em ulicê.Nic nie pomaga.- Rozumiem, skontaktuj siê z dowództwem, niech przyœl¹ nam zapory.Powiedz imte¿, ¿e potrzebujemy wiêcej ludzi.A na razie wszyscy cywile niech opuszcz¹ulicê.Natychmiast.Sier¿ant odszed³, ostrym tonem zacz¹³ wydawaæ polecenia zarówno swoim ludziom,jak i t³ocz¹cym siê gapiom.Ross odwróci³ siê do Pecka, który powiedzia³:- W porz¹dku, inspektorze.ChodŸmy do samochodu i przez chwilê porozmawiajmy wspokoju.Gdy znaleŸli siê w œrodku, Peck zapali³ papierosa i uchyli³ tyln¹ szybê, abydym móg³ ulatywaæ.- Wiêc s³ucham - rzek³, patrz¹c z roztargnieniem na to, co dzia³o siê nazewn¹trz.Inspektor po³o¿y³ czapkê na kolanach.- Pierwszym sygna³em, ¿e dzieje siê coœ niedobrego, by³ meldunek, jaki przezradio z³o¿y³ jeden z naszych posterunkowych, patroluj¹cych tê ulicê.To by³posterunkowy Posgate; razem z Hicksem sprawowali tu policyjny nadzór.- Nadzór policyjny?- No, niezupe³nie.Ale to by³o coœ wiêcej ni¿ normalny patrol.S³ysza³ pan otych dziwnych zdarzeniach, które mia³y tu miejsce ostatnio?Peck chrz¹kn¹³ i Ross potraktowa³ to jako potwierdzenie.- Mieszkañcy domagali siê jakiejœ ochrony.Daliœmy im patrol, ¿eby wiedzieli,i¿ pilnujemy tej ulicy, ale szczerze mówi¹c, to naprawdê nie spodziewaliœmysiê, ¿e tu znowu coœ siê zdarzy.- Zdaje siê, ¿e siê pomyliliœcie.Proszê mówiæ dalej.Inspektor poruszy³ siêniespokojnie.- Nasz cz³owiek zameldowa³, ¿e chyba coœ siê dzieje na koñcu ulicy.Jegozdaniem wygl¹da³o to na bójkê lub napad rabunkowy.- O której to by³o?- Oko³o wpó³ do dwunastej.Poszli, ¿eby zaprowadziæ tam porz¹dek i sami nieŸleoberwali.- Ile osób tam by³o?- Trzy.M³odzi ludzie: Dwóch bia³ych i jeden czarny.- I tak za³atwili waszych ludzi?- To byli niebezpieczni gówniarze, sir.Peck ukry³ uœmiech, ujmuj¹c d³oni¹papierosa, którego trzyma³ w ustach.- I nie by³ to napad - powiedzia³ powa¿nie Ross.- Nie?- Nie.To by³ gwa³t.- Na ulicy?- Tak, sir, na ulicy.Nie próbowali nawet zaci¹gn¹æ ofiary w jakieœ ustronnemiejsce.Ale nie to jest najgorsze.- Pewnie mnie pan zaskoczy?!- Ofiar¹ by³ mê¿czyzna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL