[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ja się czuję identycznie.Ilekroć będzie pan w Bejrucie, proszę odwiedzić profesorstwo Hasselborgów i gromadkę małych Hasselborgiątek.Zanudzimy pana na śmierć spokojną, rodzinną atmosferą.Chuen wszedł kaczkowatym krokiem po schodach na górę i stanął w wejściu do samolotu, po czym odwrócił się i zamachał do Hasselborga.Victor odwzajemnił gest.Niezły gość, pomyślał, ale mam nadzieję, że już nigdy nie będę miał do czynienia z detektywistyczną robotą.Basta.Jakiś młodzieniec otarł się o Hasselborga i rzuciwszy mu przelotne spojrzenie, wbiegł po trapie do samolotu, zanim drzwiczki zdążyły się zatrzasnąć i ciągnik rozpoczął holowanie samolotu na pas wyrzutni.Hasselborg widział jego twarz tylko przez jedno mgnienie oka, ale to wystarczyło, aby go rozpoznać.Był to ten sam młody mnich gozashtandyjski, który zwykł przychodzić i mamrotać coś arcykapłanowi do ucha.Nosił upodobniającą go do Ziemianina perukę, zsuniętą na czoło dla osłonięcia czułek.Z pewnością Fouri wysłała go na Terrę, aby odszukał jej zbiegłego małżonka-bigamistę!Perpetum mobileIMój dobry sehnor – powiedział Abreu – skąd pan je wytrzasnął, u licha? Splądrował pan połowę sklepów na Ziemi? – Pochylił głowę, żeby przyjrzeć się odznaczeniom na piersiach Felixa Borela.– Krzyż Teutoński, francuska Legia Honorowa, Trzecia Wojna Światowa, medal Służby Cywilnej w Ameryce Północnej, order trzeciej klasy Zakonu Rycerskiego św.Szczepana, duński Order Słonia, coś japońskiego, Międzyuczelniane Mistrzostwa Koszykówki.Mistrzostwa Strzeleckie Policji Rio de Janeiro.Tamates, co za kolekcja!Borel spoglądał w dół na małego, grubego szefa bezpieczeństwa z szyderczym uśmiechem.– Nigdy nie wiadomo.Mogę być mistrzem koszykówki.– Co pan tu będzie robił, sprzedawał te błyskotki ubogim, ciemnym Krisznianom?– Kto wie, jeśli mnie przyciśnie.A może zwyczajnie spróbuję ich oślepić, aby dali mi wszystko, czego zażądam?– Hmm.Przyznaję, że w cywilnym garniturze, ozdobionym tymi wszystkimi medalami i orderami, zrobi pan oszałamiające wrażenie.Borel z rozbawieniem przyglądał się wybuchowi złości Abreu.Wiedział, skąd ta złość u oficera – nie może znaleźć pretekstu do zatrzymania go w Novorecife.Chwała Bogu, myślał Borel, że wszechświat nie jest jeszcze tak precyzyjnie zorganizowany, aby wpływ osobisty nie mógł dokazać kilku sztuczek.Chętnie nastąpiłby Abreu na odcisk, choćby dlatego, że żywił irracjonalną niechęć do Brazoli, jakby to właśnie Abreu był winien temu, że jego ojczyzna jest przewodnim mocarstwem na Ziemi.Wyszczerzył do biurokraty zęby.– Zdziwiłby się pan, jak bardzo przydatny jest ten.hmm.kostium.Fagasy z lotniska biorą mnie za co najmniej szefa sztabu Federacji Światowej.Prosimy tędy, senhor! Proszę zająć miejsce na początku kolejki, senhor! – Lepszy ubaw niż w cyrku.– No cóż, nie mogę pana zatrzymać – westchnął Abreu.– Sądzę jednak, że miałby pan więcej szans na przeżycie w stroju Krisznianina.– W zielonej peruce i antenkach na głowie? Nie, bardzo dziękuję.– To pański pogrzeb.Proszę jednak pamiętać o Paragrafie kodeksu Rady Międzyplanetarnej.Zna go pan?– Jasne.Rodzimych mieszkańców planety Kriszna nie wolno zapoznawać z jakimikolwiek urządzeniami, aparatami, maszynami, bronią lub wynalazkami, reprezentującymi wyższy poziom naukowo-techniczny aniżeli osiągnięty dotychczas na tej planecie.Mam mówić dalej?– Nao! Zna go pan.Proszę nie zapominać, że choć po pańskim wyjeździe z Novorecife Viagens Interplanetarias zostawi pana w spokoju, my użyjemy wszelkich środków, aby udaremnić i ukarać najmniejsze pogwałcenie tego Paragrafu.Stosownie do instrukcji Rady.Borel otworzył usta i ziewnął.– Rozumiem.Jeśli ten facet skończył już prześwietlać mój bagaż, będę szedł.Który szlak do Mishe jest obecnie najlepszy?– Może pan jechać prosto przez Moczary Koloft, ale dziksze plemiona Koloftów zabijają czasami podróżnych dla ich dobytku.Radzę popłynąć tratwą w dół Pichide do Qou, a stamtąd jechać drogą do Mishe na południowy-zachód.– Obrigado.Gospodarka Republiki Mikardandii opiera się na parytecie złota, nieprawdaż?– Pois sim.– A jaka jest wartość złota w Novorecife w przeliczeniu na dolary Federacji Światowej na Ziemi?– Och, Deus me! Na to trzeba profesora wyższej matematyki.Należy uwzględnić koszta transportu, procenty i bilans handlowy.– Tak mniej więcej – nalegał Borel.– O ile dobrze pamiętam, niecałe dwa dolary za gram.Borel wstał z krzesła, charakterystycznym gestem zaczesując do tyłu czuprynę rudych włosów.Zgarnął papiery i oznajmił:– Adeus, senhor Cristovao; nie wiem, co bym bez pana zrobił.Mówiąc to, uśmiechnął się szeroko, bowiem Abreu nie zamierzał świadczyć żadnych przysług i wciąż przeżuwał spokojnie gorycz klęski z powodu nieudanego udaremnienia Borelowi inwazji na Krisznę.Nowy dzień zastał Felixa Borela na Pichide.Płynął tratwą pod wysokimi chmurami, które snuły się po zielonkawym niebie Kriszny.Obok niego kulił się służący z plemienia Koloftów, wynajęty w Novorecife.Miał on ogon i był potwornie brzydki.Rześki, przelotny deszcz już się skończył.Kiedy runęły na nich promienie dużego i żółtego słońca, Borel wstał, strzepując z płaszcza krople wody.Yerevats zrobił to samo, mamrocząc łamaną gozashtandyjszczyzną:– Gdyby mistrz słuchać mojej rady, chodzić by w łachmanach.Byśmy wsiąść na barkę i trzymać się koło brzegu.Na deszczu stawiać brezent.Być sucho, nie bać się bandyci.– Ja tu jestem szefem – odparł Borel, rozprostowując kości, aby pobudzić krążenie.Zerknął za prawą burtę, gdzie niski brzeg Pichide tworzył mnóstwo porośniętych trzciną wysepek.– Co to jest? – zapytał, wskazując ręką.– Moczary Koloft – odparł Yerevats.– Tutaj mieszka twoje plemię?– Nie, nie wzdłuż rzeki.Dużo dalej.Przy rzece są sami ujero.– Wymienił koloftską nazwę dla półludzkich mieszkańców planety, których większość Ziemian uważała po prostu za Krisznian, ponieważ byli gatunkiem dominującym.– Rozbójnicy – dodał.Borel skierował wzrok w stronę ciemnego, poziomego pasa trzcin między niebem a wodą.Zastanawiał się, czy dobrze postąpił, nie przyjmując rady Yerevatsa, aby kupić pełny rynsztunek garm czyli rycerza.Podejrzewał, że Yerevats marzył o zbytkownym stroju albo zbroi dla siebie.Borel odrzucił jego pomysł pod pretekstem kosztów i ciężaru: przypuśćmy, że któryś z nas wpadnie do Pichide w tym całym żelastwie? Poza tym, przyznawał się teraz przed samym sobą, uległ terrańskiemu uprzedzeniu do średniowiecznej broni kriszniańskiej.Przecież jedna bomba mogłaby z łatwością obrócić w ruinę całe kriszniańskie miasto, a jeden karabin maszynowy skosić całą armię.Być może zlekceważył fakt, że w tych stronach żadne terrańskie bomby i rozpylacze nie są osiągalne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL