[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Przepraszam – powiedział.– Ale to jest wpisane w ten zawód.Muszęzachować czujność.– Zamknął drzwi, zablokował wszystkie zasuwy iprzekręcił klucz w zamku.– Bobby O’Brien – przedstawił się z czarującymuśmiechem i podał rękę najpierw Adamowi, potem Ameli.– Poznałeś już Amelię – przypomniałam mu.– Chodziłyśmy razem doszkoły.Pojawiała się na każdej imprezie rodzinnej.– Naprawdę? – Przyjrzał się jej.– Jestem pewien, że zapamiętałbym takąładną kobietę.Policzki Ameli spąsowiały.Przewróciłam oczami w reakcji na jego próbę oczarowania mojej przyjaciółki.– Ukradłeś jej lody na moich ósmych urodzinach i rzuciłeś nimi wogrodzenie sąsiadów.Zamyślił się.– To byłaś ty?Amelia się roześmiała.– Wyglądam trochę inaczej, kiedy nie płaczę, że nienawidzę chłopców.– Nie widzę większej różnicy – mruknął Adam pod nosem tak, że tylko jago usłyszałam.Natychmiast spiorunowałam go wzrokiem.– Co słychać, Christine? – Bobby uściskał mnie czule.Następnie stanąłza biurkiem przy oknie.Nieznacznie rozchylił zaciągnięte żaluzje i wyjrzał naulicę, a po chwili znów skupił uwagę na nas.– Jak mogę wam pomóc?Był ubrany w zieloną koszulkę z napisem „Piwne niebo” i poszarpaneniebieskie dżinsy.Miał czarne kręcone włosy opadające na oczy, bladą cerę ikilkudniowy zarost.Zawsze wyglądał, jakby zamierzał wyciąć jakiś numer,pewnie dlatego, że tak właśnie było.Teraz to wrażenie było silniejsze niżkiedykolwiek przedtem.Zauważyłam, że Amelia obcina go wzrokiem.Spodobało mi się to, ale zwalczyłam pokusę, żeby wkroczyć do akcji.Postanowiłam, że pozwolę im działać bez mojej pomocy.– Bobby, przyszliśmy tutaj z powodu Ameli.Niedawno dowiedziała się,że jej rodzice nie byli jej biologicznymi rodzicami.Amelio, może opowieszswoją historię? Pokaż mu, co odkryłaś.Podczas gdy moja przyjaciółka opowiadała o zawartości pudełka na buty,ja wyjrzałam przez okno, żeby sprawdzić, co tak bardzo zaniepokoiłoBobby’ego.Nikogo tam nie było.Szybko zasunęłam żaluzje i cofnęłam się odokna.Bobby to zauważył i posłał mi niewyraźny, nerwowy uśmiech.Niechciałam wiedzieć, w co się wplątał.– A więc twierdzisz, że wszystko w tym pudełku, cały ten zbiór przedmiotów,które miałaś przy sobie, gdy przekazano cię matce adopcyjnej, prowadzi doKenmare? – podsumował Bobby.– Ja tak nie uważam – przerwał Adam.– Osoba, która wysnuła tę teorię,jest wyjątkowo niezrównoważona.– Mów za siebie – warknęła Amelia, ucierając nosa Adamowi.– Więc jedźmy do Kenmare – zaproponował szybko Bobby i klasnął wdłonie.Zmrużyłam oczy, podejrzliwie mierząc go wzrokiem.– Uważasz, że to dobry pomysł? – zapytała zaskoczona Amelia.–Myślisz, że moja znajoma ma rację?– Myślę, że twoja znajoma jest genialna – odparł Bobby.– To znaczy sampewnie rozpoznałbym koronkę na jakimś etapie, ale ona zrobiła to od razu.Chętnie pojadę do Kil arney…– Kenmare – wtrąciłam.– Przepraszam, Kenmare.– Uśmiechnął się czarująco do Ameli.– Zprzyjemnością pojadę do Kenmare, trochę popytam.Szybko znajdziemytwoich rodziców.Uniosłam brwi.– Prowadziłem mnóstwo spraw związanych z adopcją – wyjaśnił, wyczuwając złewibracje wysyłane przez Adama i przeze mnie.Zaczął bardziej się starać, chcąc siędobrze sprzedać.– Zwykle wygląda to tak, że gromadzę informacje w urzędziezajmującym się adopcjami i pomagam klientom przebrnąć przez całą procedurę.Czasem ludzie tracą nerwy.Niełatwo wtedy myśleć i analizować – wyznał szczerze.– Poprzez urząd też można uzyskać wyniki, ale zawsze dobrze podążać zawskazówkami, które można znaleźć samemu.– Skontaktowałam się już z urzędem – oświadczyła Amelia.– Przejrzałamdokumenty na ich stronie internetowej, ale… – Zniżyła głos, chociaż wpobliżu nie było nikogo innego, kto mógłby ją usłyszeć.– Nie jestem w stuprocentach przekonana, czy ta adopcja została przeprowadzona legalnie.Nieznalazłam żadnych informacji na ten temat.– No tak… – Bobby postukał w jakieś zapiski, pogrążając się w myślach.– Przyznaję ci rację.Więc co ty na to? – Wyciągnął rękę do Ameli ,niecierpliwie czekając na dobicie targu, żeby móc opuścić swoje gniazdo.– Ile to będzie kosztowało? – Adam cynicznie przerwał tę wymianę zdań.– Sto pięćdziesiąt euro, jeśli ich znajdę, plus koszty mojegozakwaterowania.Pozostałe wydatki pokrywam sam.Zgoda? – Spojrzał naswoją rękę, którą nadal trzymał wyciągniętą.Amelia sprawiała wrażenie nieprzekonanej.Opuścił rękę i przemówił łagodnie:– Nie obiecuję cudów, lecz odnalazłem już kilkoro rodziców i scaliłem kilkarodzin.Nie mamy wiele informacji, ale ja jestem dobry.Nie przyjmuję zapłaty,dopóki nie rozwiążę sprawy, a mimo to co miesiąc płacę czynsz.Prawiezawsze.– Uśmiechnął się psotnie.– Nie chodzi o ciebie, Bobby – odparła Amelia.– Tylko o… sytuację.Jeślizacznę działać, wszystko nabierze realnych kształtów.– Spojrzała na mnie,żebym przyszła jej na pomoc.Jak dokładnie brzmiała definicja wtrącania się?– Powinnaś zrobić to, co wydaje ci się słuszne – odezwałam się w końcu,a potem dodałam: – Co masz do stracenia? Od dawna nie byłaś nawakacjach.W najgorszym razie trochę pozwiedzasz.Amelia uśmiechnęła się nieśmiało.– W porządku.– Uścisnęła rękę Bobby’ego.Adam potrząsnął głową.– Wiem, że to szaleństwo – szepnęła Amelia, gdy wracaliśmy do samochodu.–Ale muszę uciec z Dublina i uwolnić się od księgarni.Muszę zebrać myśli.Wszystko wywróciło się do góry nogami.Ledwie mogę trzeźwo myśleć.– I uważasz, że wycieczka ci w tym pomoże? – spytałam.– Nie.– Roześmiała się.– Ale przynajmniej trochę się rozerwę po tymcałym zamieszaniu.– Uśmiechnęła się.– A Bobby jest całkiem interesujący.Słuchałam jej jednym uchem, ponieważ jednocześnie podsłuchiwałamdwóch mężczyzn idących za nami.– Jak poznałeś Christine? – zapytał Bobby.– Na moście – odparł Adam.– Na którym moście?– Ha’penny.– Jak romantycznie – skomentował Bobby, poklepując Adama poplecach, jakby byli kumplami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL