[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Doktor Cargill?Wybitny, znakomity specjalista, ten, który odnosi wielkie sukcesy w leczeniutuberkulozy, mê¿czyzna co najmniej dwadzieœcia lat starszy od Averil,mê¿czyzna, którego ¿on¹ jest ta czaruj¹ca inwalidka?Co za bzdura! Co za wstrêtna, odra¿aj¹ca bzdura.Dok³adnie wtedy do pokoju wesz³a sama Averil i zapyta³a jakby z obowi¹zku(Averil nigdy nie by³a niczego prawdziwie ciekawa):— Sta³o siê coœ, mamo?— S¹dzê — zaczê³a dr¿¹cym g³osem — ¿e lepiej bêdzie, jeœli ci tego w ogóle niepoka¿ê, Averil.To coœ — tu potrz¹snê³a trzymanym w rêku listem — jest poprostu wstrêtne.Averil, unosz¹c w zdziwieniu te swoje wynios³e, subtelne brwi, powiedzia³a:— Coœ w liœcie?— Tak.— Coœ o mnie?— Lepiej bêdzie, jak tego nie zobaczysz, kochanie.Lecz Averil przesz³a przez pokój i spokojnie wyjê³a list z jej d³oni.Czyta³ago przez minutê i zwracaj¹c go, stwierdzi³a refleksyjnie:— Istotnie, niezbyt mi³y.— Niezbyt mi³y! Ale¿ to jest… to jest obrzydliwe.Ludzi powinno siê karaæ zawypisywanie takich k³amstw.— To prawda, ten list jest obrzydliwy, mamo, ale nie ma w nim ¿adnych k³amstw —powiedzia³a Averil spokojnie.Pokój zawirowa³ Joan przed oczami, raz i jeszcze raz.Wysapa³a:— Co to znaczy, Averil? Co to ma znaczyæ?— Nie musisz robiæ tyle zamieszania, mamo.Przykro mi, ¿e poinformowano ciê otym w taki sposób, lecz przypuszczam, ¿e i tak byœ siê kiedyœ wszystkiegodowiedzia³a.Wczeœniej czy póŸniej.— Chcesz powiedzieæ, ¿e to prawda? ¯e ty i doktor Cargill…— Tak — Averil spokojnie kiwnê³a g³ow¹.— Ale¿ to niegodziwe… to haniebne.Mê¿czyzna w jego wieku, ¿onaty mê¿czyzna… i…i m³oda dziewczyna, taka jak ty…— Tylko nie rób z tego ma³omiasteczkowego melodramatu — rzuci³a niecierpliwieAveril.— To nie jest tak, jak ci siê zdaje.Nic nie sta³o siê nagle.¯onaRuperta jest u³omna od wielu lat.A my… my siê po prostu lubimy.To wszystko.— No proszê, wszystko! — Joan mia³a w tej sprawie wiele do powiedzenia.Bezchwili wahania wyg³osi³a tyradê.Averil, ledwo wzruszywszy ramionami, odczeka³aspokojnie, a¿ szalej¹ca nad ni¹ burza minie.Dopiero wtedy zdoby³a siê nad³u¿sz¹ przemowê.— No có¿, mamo, szanujê twój punkt widzenia i prawdopodobnie na twoim miejscuczu³abym to samo, choæ nie zdaje mi siê, bym swoje odczucia wyrazi³a takimi jakty s³owami.Faktów siê nie zmieni.A fakty s¹ takie, ¿e zale¿y nam na sobie,Rupertowi i mnie.I chocia¿ jest mi przykro, doprawdy nie wiem, co ty mo¿esz nato poradziæ.— Co mogê? Porozmawiam z twoim ojcem, i to natychmiast.— Biedny tatuœ.Czy naprawdê musisz go tym martwiæ?— Jestem pewna, ¿e on bêdzie wiedzia³, co zrobiæ.— Tatuœ nic tu nie pomo¿e.Tyle, ¿e siê potwornie zmartwi.I takie by³y pocz¹tki tamtego koszmarnego okresu w ich ¿yciu.Averil w samym sercu burzy zachowywa³a kamienny spokój.No a tak¿e uparcie trwa³a przy swoim.— Nie mogê pozbyæ siê wra¿enia, ¿e to zwyk³a afektacja — Joan powtarza³aRodneyowi raz za razem.— Przecie¿ to niepodobne do niej, ona nigdy niepoddawa³a siê ¿adnym namiêtnoœciom.Rodney jednak potrz¹sa³ przecz¹co g³ow¹.— Nie rozumiesz Averil.W wypadku Averil mniej chodzi o zmys³y, a bardziej oserce i rozum.Kiedy kocha, kocha g³êboko, tak g³êboko, ¿e w¹tpiê, by z tejmi³oœci kiedykolwiek siê otrz¹snê³a.— Och, Rodneyu, wygadujesz bzdury! Ostatecznie znam j¹ lepiej ni¿ ty.Jestemjej matk¹.— Co nie znaczy, ¿e wiesz o niej cokolwiek.Averil nigdy nie mówi³a wszystkiegodo koñca.Bior¹c rzeczy g³êboko, celowo przyobleka³a je w niewspó³miernieskromniejsze s³owa.Có¿, zaryzykowa³bym twierdzenie, ¿e raczê] z koniecznoœcini¿ z wyboru.— Wygl¹da mi to na bardzo naci¹gan¹ teoriê.— Nic podobnego, wierz mi.To szczera prawda.— Jednak wci¹¿ mi siê zdaje, ¿eprzyk³adasz zbyt wielk¹ miarê do tego, co jest jedynie g³upiutkim szkolnymflirtem.Schlebia jej to, co siê sta³o, i zapewne wiêcej sobie wyobra¿a, ni¿…Rodney przerwa³ jej.— Joan, moja droga, mówienie tego, w co sama nie wierzysz, nie przyniesie ciukojenia.To, co Averil czuje do Cargilla, to prawdziwa namiêtnoœæ.— A zatem on postêpuje haniebnie, absolutnie haniebnie…— Tak, to w³aœnie powiedz¹ ludzie.Ale postaw siê, proszê, w po³o¿eniu tegobiedaka.¯ona, która jest inwalidk¹, i ca³a ta namiêtnoœæ i uroda m³odejAveril, i szczodroœæ jej serca, podsuniête ci pod nos jak na talerzu.Ca³a¿arliwoœæ i œwie¿oœæ jej duszy.— Jest od niej dwadzieœcia lat starszy!— Wiem, wiem.Gdyby mia³ z dziesiêæ lat mniej, pokusa nie by³aby tak wielka.— Och, có¿ to za okropny cz³owiek.To jakiœ potwór.Rodney westchn¹³.— Wcale nie.Doktor Cargill to wspania³y cz³owiek.I bardzo ludzki.To ktoœ,kto uwielbia swój zawód i dokonuje niezwyk³ych rzeczy.Nawiasem mówi¹c,cz³owiek, który zawsze by³ jednakowo dobry i szlachetny dla cierpi¹cej ¿ony.— Widzê, ¿e próbujesz zrobiæ z niego œwiêtego.— Ale¿ sk¹d.Zreszt¹ wiêkszoœæ œwiêtych, Joan, te¿ mia³a swoje namiêtnoœci.Œwiêci rzadko kiedy byli bezbarwnymi postaciami.Nie, Cargill jestwystarczaj¹co ludzki.Wystarczaj¹co ludzki, by zakochaæ siê i by cierpieæ.Wystarczaj¹co ludzki, byæ mo¿e, by zrujnowaæ w³asne ¿ycie i zaprzepaœciæ ca³yswój dorobek naukowy.To wszystko zale¿y.— Zale¿y od czego?— Od naszej córki — powiedzia³ powoli.— Od tego, jak jest silna i jak bardzozdecydowana.— Averil powinna st¹d znikn¹æ.Mo¿e jakiœ rejs na pó³noc albo na greckiewyspy?Rodney uœmiechn¹³ siê.— Tak¹ metodê zastosowano kiedyœ w przypadku twojej dawnej przyjació³ki,Blanche Haggard.Widzê, ¿e masz ochotê post¹piæ podobnie z nasz¹ córk¹, tak? Nowiêc nie zapominaj, ¿e rezultaty by³y mizerne.— S¹dzisz, ¿e Averil mog³aby uciec z jakiegoœ zagranicznego portu?— W¹tpiê, by Averil ruszy³a siê st¹d gdziekolwiek.— Nonsens.Postawilibyœmy na swoim.— Joan, kochanie, zechciej ‘wreszcie spojrzeæ na to wszystko bardziej realnie.Nie mo¿esz u¿yæ si³y wobec doros³ej kobiety.Nie mo¿emy jej ani zamkn¹æ wsypialni, ani zmusiæ do opuszczenia Crayminster, a zreszt¹, jeœli o mniechodzi, nie zrobi³bym ani jednego, ani drugiego.To s¹ jedynie pó³œrodki.NaAveril mo¿e mieæ wp³yw zupe³nie co innego.— To znaczy?— Prawda.Rzeczywistoœæ, taka, jaka jest.— Dlaczego nie pójdziesz do niego, do Ruperta Cargilla.Móg³byœ go postraszyæ.Rodney znowu westchn¹³.— Obawiam siê, bardzo siê obawiam, ¿e to mog³oby jedynie przyœpieszyæ biegwydarzeñ.— O czym ty mówisz?— Ano o tym, ¿e Cargill móg³by rzuciæ wszystko w diab³y i wyjechaæ st¹d razem zAveril.— Czy nie by³by to koniec jego kariery?— Niew¹tpliwie.Nie s¹dzê, by œrodowisko lekarskie wyst¹pi³o przeciwko niemu,lecz w jego zawodzie trzeba siê liczyæ z tak zwan¹ opini¹ publiczn¹.A tê bysobie zrazi³.To pewne.— A wiêc jeœli zdaje sobie z tego sprawê…— On w tej chwili straci³ zdrowy rozs¹dek.Przynajmniej po czêœci.Joan, nalitoœæ bosk¹, czy ty niczego nie wiesz o mi³oœci?Pomyœla³a z gorycz¹, ¿e to bzdurne pytanie.— Nie o takiej, na szczêœcie…I tu Rodney j¹ zaskoczy³.Powiedzia³ bardzo ³agodnie: „Biedna ma³a Joan”,uœmiechn¹³ siê, poca³owa³ j¹ i poszed³ sobie.To by³o mi³e z jego strony, pomyœla³a, ¿e zdawa³ sobie sprawê, jak jestnieszczêœliwa z powodu ca³ej tej godnej politowania historii.Tymczasem w domu zapanowa³a ciê¿ka, atmosfera.Averil milcza³a.Nie odzywa³asiê do nikogo, a czasami nawet udawa³a, ¿e nie s³yszy, co mówi do niej w³asnamatka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL