[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niezbyt szczęśliwie się złożyło, że dopiero zbliżał się termin dorocznego malowania samochodu burmistrza i nie pozostawało nic innego, jak tylko mieć nadzieję, że goście nie zauważą miejscami przeświecającego metalu.Poza tym samochód był całkiem nowy – Lora wciąż pamiętała podniecenie towarzyszące jego pojawieniu się ledwie przed trzynastu laty.Skromna kawalkada wszelkiego rodzaju pojazdów, w tym nawet kilku sań mechanicznych, pędaiła ze wszystkich sił grzbietem wzgórza, by zatrzymać się przy wyblakłym znaku, "na którym widniały proste, lecz ważkie słowa:LĄDOWISKO PIERWSZEJEKSPEDYCJI NA THALASSĘl STYCZNIA ROKU ZEROWEGO(28 MAJA ROKU 2626 N.E.)–Pierwszej ekspedycji – cicho powtórzyła Lora.– Drugiej nigdy nie było, ale oto jest…Statek nadleciał tak nisko i cicho, że uzmysłowili sobie jego obecność dopiero wówczas, gdy znalazł się prawie bezpośrednio nad ich głowami.Nie słyszeli odgłosów pracy silników – jedynie szelest liści drzew, poruszanych podmuchem powietrza.Potem znowu zapanowała cisza, lecz Lorze zdawało się, że ze świecącego, jajowatego kształtu o srebrzystej powierzchni zaraz wykluje się coś nowego, obcego spokojnej planecie Thalassie.–Ale to małe – wyszeptał ktoś za jej plecami.– Z Ziemi nie mogliby przylecieć czymś takim!–Pewnie, że nie – odpowiedział zawsze obecny w takich wypadkach jakiś samorodny znawca.– To tylko łódź ratunkowa.Prawdziwy statek jest w Kosmosie.Nie pamiętasz, że pierwsza ekspedycja…–Ćśś! – upomniał go inny głos.– Wychodzą!Wszystko stało się w ciągu jednego uderzenia serca.Pozbawiona jakichkolwiek sppjeń powierzchnia pojazdu była tak gładka i bez skazy, że wzrok na próżno szukał śladu otworu, a w chwilę potem uchyliły186się owalne drzwi i na ziemię opadł krótki trap.Nic się nie poruszyło, lecz coś się wydarzyło.Jak to się stało, Lora nie mogła sobie uzmysłowić, ale ten cud jej nie zaskoczył.Należało się tego spodziewać po statku, który przybył z Ziemi.W cieniu wejścia poruszało się kilka postaci; z tłumu czekających nie dochodził żaden dźwięk, gdy goście zaczęli się powoli ukazywać, mrużąc oczy nie przyzwyczajone do ostrego światła.Było ich siedmiu – sami mężczyźni, wcale nie przypominający superistot, które Lora spodziewała się ujrzeć.Co prawda przekraczali wzrostem przeciętność i mieli ostre rysy, ale ich blada skóra była prawie biała.Poza tym wydawali się zaniepokojeni i niepewni, co bardzo zdziwiło Lorę.Po raz pierwszy przyszło jej do głowy, że to lądowanie na Thalassie mogło być przypadkowe i że goście są równie zaskoczeni, jak wyspiarze, którzy przyszli ich powitać.W tej najważniejszej w swojej karierze chwili burmistrz Palm Bay wystąpił z tłumu, by wygłosić mowę, którą gorączkowo przygotowywał sobie od momentu wyjazdu z miasteczka.Już otwierał usta, gdy nagła wątpliwość wypełniła mu umysł pustką.Wszyscy automatycznie założyli, że statek przybył z Ziemi, ale to był tylko domysł.Równie dobrze mógł przylecieć z innych kolonii, których przynajmniej z tuzin znajdowało się znacznie bliżej niż macierzysta planeta.W panice spowodowanej obawą o naruszenie protokołu ojciec Lory zdobył się jedynie na kilka słów.–Witamy na Thalassie – wrykrztusił.– Jesteście z Ziemi… jak sądzę?Owo „jak sądzę?" miało uczynić burmistrza Fordyce'a nieśmiertelnym; dopiero po stu latach odkryto, że wyrażenie to nie jest całkiem oryginalne.Jedyną osobą w tłumie, która nie usłyszała twierdzącej odpowiedzi, udzielonej angielszczyzną, jakby nieco przyśpieszoną w ciągu wieków odosobnienia, była Lora.W tej samej chwili bowiem zobaczyła po raz pierwszy Lena.Wyszedł ze statku i jak najdyskretniej przyłączył się do współtowarzyszy stojących na dole przy trapie.Może dlatego zszedł później, że musiał wyregulować aparaturę sterującą, a może, co wydawało się bardziej prawdopodobne, składał sprawozdanie wielkiemu statkowi-bazie, który wisiał gdzieś daleko poza granicami atmosfery.W każdym razie od tego czasu Lora widziała już tylko jego.Nawet w tej pierwszej chwili wiedziała, że jej życie już nigdy nie będzie takie samo jak dotychczas.Było to coś zupełnie nowego, czego jeszcze nigdy nie przeżywała i co równocześnie ją zdumiewało i napawało lękiem.Obawiała się o swą miłość do Clyde'a, a dziwiło ją to coś nowego i nieznanego, co wkroczyło w jej życie.187Len nie dorównywał wzrostem swym towarzyszom, lecz był o wiele bardziej od nich krępy, co sprawiało wrażenie siły i pewności siebie.Jego pełne życia, bardzo ciemne oczy patrzyły z twarzy o kanciastych rysach, której nikt nie nazwałby przystojną, lecz która niepokojąco przyciągała Lorę.Oto miała przed sobą mężczyznę, który oglądał widoki, jakich nie mogła sobie wyobrazić, który być może chodził po ulicach na Ziemi i widział jej legendarne miasta.Co tu robi na samotnej Thalassie i skąd się wzięły te ślady napięcia i zmartwień wokół jego badawczych oczu?Już raz na nią spojrzał, lecz wówczas jego wzrok tylko się po niej prześlizgnął; ale teraz, jak gdyby przypomniawszy sobie, powrócił i Len po raz pierwszy patrzył na nią tak świadomie, jak ona przez cały ten czas na niego.Zwarli się oczami, a ich spojrzenia utworzyły most nad dzielącą ich przepaścią czasu, przestrzeni i doświadczeń.Bruzdy niepokoju zniknęły z jego czoła, wygładziły się jego rysy i teraz się uśmiechał.Zmierzchało, kiedy skończyły się wszystkie przemówienia, bankiety, przyjęcia i wywiady.Len był bardzo zmęczony, lecz jego pobudzony umysł nie pozwalał mu zasnąć.Po napięciach ostatnich tygodni, kiedy wyrwany ze snu przeraźliwym dzwonkiem alarmu walczył wraz z kolegami o uratowanie uszkodzonego statku, nje chciało się wierzyć, że w końcu są bezpieczni.Co za nieprawdopodobne szczęście, że ta zamieszkana planeta znajdowała się tak blisko! Gdyby nawet nie udało się im naprawić statku i dokończyć dwóchsetletniego lotu, który mieli jeszcze przed sobą, tutaj mogli przynajmniej pozostać wśród przyjaciół.Żaden rozbitek na morzu czy w Kosmosie nie mógłby marzyć o niczym więcej'.Noc była chłodna, spokojna i świeciła nie znanymi mu gwiazdami.Jednak odnalazł wśród nich kilka dobrych znajomych, choć odwieczne konstelacje beznadziejnie się zmieniły.Oto potężny Rigel, nic nie ciemniejszy mimo tych wszystkich dodatkowych lat świetlnych, które musi pokonać jego światło, zanim tu dotrze.A to powinien być olbrzym Kano-pus, leżący prawie na linii prowadzącej do ich celu, ale tak daleki, że nawet stąd nie był chyba jaśniejszy niż na ziemskim globie.Len potrząsnął głową, jakby chciał z niej wyrzucić ogłupiający, hipnotyczny obraz bezmiaru Wszechświata.–Zapomnij o gwiazdach – rzekł do siebie – i tak wkrótce będziesz miał z nimi do czynienia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL