[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiadra ciążyły mu, kiedy wracał do koczowiska, ale chciał dostać posiłek, a nie wątpił, że Szołoj zagłodziłby go, gdyby tylko miał pretekst.Kiedy chłopiec wrócił do jurty, w piecu płonął już ogień, a Börte nie było na posłaniu.Szria, ponura, drobna żona Szołoja, krzątała się jeszcze przez chwilę z ożogiem przy piecu, po czym wyszła i z trzaskiem zamknęła za sobą drzwi.Nie odezwała się do Temudżyna ani słowem od jego przyjazdu.Chłopiec popatrzył spragniony na dzbanuszek z herbatą, ale kiedy tylko odstawił wiadra z wodą, pojawił się Szołoj, zacisnął palce na jego bicepsie i poprowadził w cichą ciemność nocy.- Dołączysz później do folarzy, kiedy wzejdzie słońce.Umiesz strzyc owce?- Nie, nigdy nie.- zaczął Temudżyn.Szołoj skrzywił się.- Niewiele mam z ciebie pożytku, chłopcze.Wiadra mogę sobie nosić sam.Kiedy się przejaśni, będziesz zbierał owcze bobki na opał.Umiesz pasać trzody?- Robiłem to już - odpowiedział szybko Temudżyn, mając nadzieję, że dostanie z powrotem swojego kuca, żeby mógł paść owce i bydło Ołkunutów.Dzięki temu mógłby codziennie na jakiś czas oddalać się od swojej nowej rodziny.Szołoj dostrzegł zapał Temudżyna i jego usta ściągnęły się jak brudna, mokra szmata.- Chcesz uciec do mamusi, chłopcze, tak? Boisz się odrobiny ciężkiej pracy?Temudżyn potrząsnął głową.- Mogę garbować skórę i pleść liny na uprzęże i siodła.Mogę rzeźbić w drewnie, rogu i kości.Zaczerwienił się, ale wątpił, żeby Szołoj dostrzegł to w nikłym świetle księżyca.Usłyszał parsknięcie śmiechu w ciemnościach.- Chyba nie potrzebuję siodła dla konia, którego nie mam? Nie wszyscy urodzili się w drogich jedwabiach i futrach.Temudżyn instynktownie uchylił się przed ciosem starego, Szołoj nie dał jednak za wygraną i zaczął go okładać, aż Temudżyn upadł na ciemną ziemię w miejscu, gdzie mocz wyżarł warstwę szronu.Kiedy starał się wstać, Szołoj kopnął go w żebra i Temudżyna opanował gniew.Poderwał się na nogi i zaczął robić uniki, tracąc zupełnie rezon.Staruch z niebywałą zawziętością wyklinał swojego przyszłego zięcia, a Temudżyn nie rozumiał, o co mu chodziło.Szołoj z rozdrażnieniem wypuścił powietrze, po czym splunął i znowu zaczął okładać chłopca zaciśniętymi pięściami.Temudżyn szarpnął się do tyłu, nie mogąc znaleźć słów, które pohamowałyby jego oprawcę.Robił uniki i osłaniał się przed gradem ciosów, ale niektóre go trafiały.Instynkt kazał mu odpowiedzieć na atak, ale Temudżyn nie był pewien, czy Szołoj w ogóle by to poczuł.Staruch wydawał się jakby większy i straszniejszy w ciemnościach i Temudżyn nie wiedział, jak ma go uderzyć na tyle mocno, żeby powstrzymać natarcie.- Dosyć - krzyknął.- Dosyć!Szołoj zaśmiał się, zaciskając żelazną dłoń na delu Temudżyna, zdyszany, jakby przebiegł milę w południowym słońcu.- Umiem ujarzmić narowistego kuca lepiej od ciebie.I mam w sobie więcej ikry.Nie jesteś lepszy, niż sądziłem.W głosie Szołoja wyraźnie brzmiała pogarda, a Temudżyn zdał sobie sprawę, że widzi jego twarz.Pierwsze promienie słońca pojawiły się na wschodzie, a w koczowisku wreszcie budziło się życie.Obaj poczuli w tej samej chwili, że są obserwowani, i kiedy się odwrócili, zobaczyli, że patrzy na nich Börte.Temudżyn poczuł ukłucie wstydu boleśniejsze od samych uderzeń.Szołoj opuścił ręce jakby zmieszany milczącym, świdrującym spojrzeniem córki.Bez słowa wyminął Temudżyna i zniknął w cuchnącym mroku jurty.Temudżyn poczuł, że z nosa ścieka mu na górną wargę piekąca strużka krwi, i wytarł ją gwałtownym ruchem dłoni, nagle rozzłoszczony na wszystko.Gest wystraszył córkę Szołoja, która odwróciła się plecami i pobiegła, znikając w porannym półmroku.Przez kilka cennych chwil Temudżyn był sam i poczuł się zagubiony i przygnębiony.Jego nowa rodzina była niewiele lepsza od zwierząt, a był to ledwie początek pierwszego dnia.*Börte biegła wśród jurt, lawirując między przeszkodami, i przemknęła obok psa, który z głośnym szczekaniem zerwał się do pościgu.Wystarczyło kilka zwinnych uników i został z tyłu, ujadając i warcząc w bezsilnej złości.Börte cieszyła się życiem w biegu, czuła się wolna, jak gdyby nic na świecie nie mogło jej złapać.Kiedy stała nieruchomo, jej ojciec mógł ją dosięgnąć swoimi łapskami, a matka mogła ją zdzielić brzozową rózgą.Wciąż miała na plecach pręgi po razach, jakie na nią spadły, gdy dwa dni temu rozlała dzban chłodnego jogurtu.Oddech miarowo napełniał i opróżniał jej płuca, a ona marzyła, by słońce zastygło nad horyzontem w oddali.Gdyby plemię nie zbudziło się ze snu, mogłaby zaznać odrobinę spokoju i szczęścia, wolna od spojrzeń.Wiedziała, co o niej mówią, i chwilami żałowała, że nie jest taka jak inne dziewczęta w plemieniu.Próbowała się nawet zmienić, kiedy matka płakała przez nią pewnego dnia.Już po jednym dniu zmęczyło ją jednak szycie, gotowanie i uczenie się warzenia ajraku dla wojowników.Co było w tym takiego ciekawego? Nawet wyglądem różniła się od innych dziewcząt, była chuda jak szczapa i tylko dwa wybrzuszenia piersi przysłaniały sterczące jej spod skóry rusztowanie żeber.Matka kazała jej jeść, żeby urosła, ale Börte widziała w tym inny cel.Nie chciała mieć wielkich, krowich piersi, zwisających z niej tylko po to, żeby mężczyzna miał co doić.Chciała być szybka jak łania i chuda jak dziki pies.Roześmiała się w biegu, zdradzając radość z wiatru we włosach.Ojciec bez namysłu oddał ją szczeniakowi Wilków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL