[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Marcinie — przemówił surowiej doktor — Bóg będzie sądził ludzi a nie wy, wam pracować uczciwie i zdać się na wolą Boską.— Eh! — odezwał się i machnął ręką.Leon zadrżał — w tym krótkim wykrzyku, w tem pogardliwem machnięciu ręką zobaczył straszną rzecz, dosłyszał okropny rozstrój w duszy — zwątpienie w sprawiedliwość Boską.I kto temu człowiekowi wydarł tę ostatnią pozłotę z jego łachmanów, co mu odebrało wiarę? Zburzenie równowagi w świecie — on siebie i swoją pracę zważył z innym, powinienby zaciężyć, — zaciężył ale nędzą i poszedł na spód.W tym upadku, w tem błocie mogła się taka myśl ulegnąć.— I dziwna, nikt się nie znalazł w tłumie, ktoby mu powiedział: bluźnisz Marcinie.— Milczeli wszyscy zwiesiwszy głowy.— Inne miałem ja o was wyobrażenie Marcinie — rzekł doktor z rodzajem niechęci.Węglarz zrozumiał ton mowy — zaszkliły mu się oczy — chciał mówić i zachłysnął się łzami.— Jakto? to może źle mówię? — może nie mam słusznie? oj, panie, chodź do mnie i przypatrz się — babina od roku kwęka, ani oprać, ani obszyć, ani zrobić co koło domu, koło dzieci, a dzieci pięcioro obdartych, chorych, napuchłych, i nie mam mówić? żeby tak na drugiego padło, toby poszedł kraść lub rozbijać.Daj, albo śmierć, moja albo twoja!Podniósł żylastą rękę do góry, zwinął ją w kułak i uderzył pięścią w stół.Tragiczność tyka o śmieszność.I tutaj tak się stało.Uderzenie w stół było tak silne, że wszystkie talerze podskoczyły i barszcz i sosy i kapusta jak florencka mozaika ułożyły się na twarzach.Twarze Leona i Wasyla ze smugami ściekającego barszczu wyglądały jak marmur pręgowany.Robotnicy chórem się zaśmiali, jedni strofowali Marcina za nieuwagę, inni pomagali doktorowi zetrzeć ślady barszczu, który tak niezwykłą drogą chciał się dostać do żołądka.— Marcin się zmieszał, zdjął kapelusz z głowy i obracając go w rękach począł się uniewinniać i przepraszać.Kto go widział przed chwilą, zdziwiłby się tą nagłą przemianą postawy i rysów, z rozjuszonego zwierza stał się baranek.— Widzisz — szepnął pocichu Wasyl do Leona — oni wszyscy tacy, słowami by cię posiekał, zjadł, a serce w gruncie poczciwe, od wściekłości do serdeczności tak blizko, że palca między nie nie wsadzisz.Potem odezwał się głośno:— Słuchajcie Marcinie, przyjdźcie w niedzielę do mnie, przynieście arkusz papieru, napiszemy prośbę — rozumiecie? Trzeba będzie podać do kogo z bogatych — rozumiecie — co?Węglarz się podrapał po głowie i rzekł smutnie:— Eh, proszę łaski pana doktora, może szkoda i centka, z tego nic nie będzie.— Widzisz, jakiś ty leń, chcesz żeby pomoc sama przyszła do ciebie.Trzeba próbować.Marcin kiwnął głową na znak, że to zrobi, westchną! ciężko i usiadł na boku.Tymczasem Mateusz, mający nieprzezwyciężony pociąg i niejakie pretensye do polityki, znowu się nachylił ku doktorowi i tajemniczo zapytał:— Jak pan doktor myśli, co też Napoleon teraz zrobi?— To, co jemu i jego familii będzie korzystne.Mateusza jakby coś odrzuciło na bok.— Ależ bo proszę pana tyle dobrego gadają o nim.— Ludzie, którzy nie chcą sami nic robić, jeno żeby za nich robiono.Mateuszowi zaciężyły bardzo te słowa, bo biedak głowę aż podparł rękami i kiwać począł.Właśnie też Wasyl i Leon skończyli obiad, zapłacili i wstali.Leon odchodząc wsunął Marcinowi do ręki papierek reńskowy.Ten po ich odejściu rozwinął, przypatrzył się i zdziwił.— Cóż to? — spytali go inni.— Reński.— Od kogo?— Od tego, co był z doktorem.— To także widać jakiś poczciwina, ale kieszeń u niego nie taka dziurawa jak u naszego doktora.— A co, jak ci się wydaje moja restauracye, zapytał Wasyl Leona, gdy wyszli na ulice — dobra, co? Jedzenie smaczne, co? i tanie.Tak, tanie — to grunt.Leon milcząco przyznał skinieniem.Może i nic ze wszystkiem wydało mu się tak dobre i smaczne; ale nie myślał sprzeciwiać się Wasylowi i postanowił stołować się u otyłej Onufrowej, choćby dla tego, że tędy jak teleskop zaglądnie w ciemności pracy i ubóstwa, i pozna życie ze strony, której nie znał.Jeszcze jedno pole do pracy.A nadto był inny powód.Leon aczkolwiek niemajętny, był przyzwyczajony do lepszego życia, niż to, które obecnie prowadzić zamierzał; ale się przezwyciężył.Uważał za grzech dogadzać sobie, gdy jest tylu, którym nawet lichej strawy brak.Ta myśl dławiłaby go przy każdym lepszym obiedzie; a przytem pokonywać zachcianki podniebienia i żołądka — to także zwycięztwo na pozór drobne, ale w skutkach wielkie.W wygodach życia lęgnie się lenistwo ducha i lubieżność.Leon więc w tera i w innych rzeczach, odnoszących się do życia codziennego, szedł za radą praktycznego Wasyla — on mu był przewodnikiem, opiekunem.Ale też na tych drogach kończyła się jego przewaga — przewodnik czuł moralną i duchową potęgę tego, który szedł za nim.Leon małomówny, poważny nad wiek, rzadko kiedy zapuszczał się w długie rozprawy, pozwalał się wygadać Wasylowi, i nieraz, gdy ten już myślał, że.go przekonał, gdy mu się zdawało, że wybiegł po nad niego, milczący towarzysz rzucał jedno lub dwa słowa, czasem gest jak kulę i Wasyl spadał do nóg jego, uznawał się zwyciężonym; z każdym dniem się przekonywał, że milczenie Leona to właśnie dowód jego siły wewnętrznej, że tam w tej młodej duszy nauka czy też doświadczenie postawiły zasady niewzruszone.I tak raz przechodzili koło kościoła św.Marka.Wasyl uchylił czapki — Leon o czemś zamyślony zapomniał to uczynić.Wasyl nie mógł tego zamilczeć.— Leonie — odezwał się tonem trochę mentorskim, do jakiego był nawykły — prześliśmy koło kościoła — tyś nie zdjął czapki.— Prawda! — zapomniałem — nie uważałem.— To źle.Wy Lachy nie szanujecie świętości — wam filozofia głowy poprzewracała, że zamiast ku niebu, ku ziemi ciążycie.Widzisz, u nas 'Rusinów tego nie ma.U nas po cerkwiach nie wstydzą się i bogatsi i ubożsi czołem o posadzkę uderzyć — rozumiesz.U' was nie tak.Napatrzył ja się i nasłuchał na medycynie.Raz pamiętam przyniesiono płód trzechmiesięczny — rozumiesz, ot taki maleńki projekcik na przyszłego człowieka.Poczęliśmy mierzyć — miarą wyrachowaliśmy dnie, w których żyło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL