[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tu i owdzie spostrzec można było pojedyncze wota pobożności dziedziczki, jak poduszkę, obrus na ołtarzu, wstążkę do dzwonka itd., co jednak nie mogło dostatecznie świadczyć o gorliwości obojga dziedziców.— Ale nie dziw — czasy ciężkie — pani R.zajęty był budowaniem browaru i nowej karczmy.— Zapomniałem wspomnieć o największej ozdobie kościoła, o wielkim obrazie malowanym na drewnianej powale a przedstawiającym marnotrawnego syna między nierogacizną.Z powodu olbrzymich rozmiarów obrazu i nierogacizną doszła potwornej wielkości.Obraz ten był pomysłu księdza proboszcza, który chciał tym przykładem przypominać ludowi, jak srogo Bóg karze przestępców czwartego przykazania.W kościele było tej niedzieli ludzi więcej niż zazwyczaj — był to bowiem odpust miejscowy.Państwo R.weszli przez zachrystię i zasiedli w kolatorskiej ławce, Władysław stanął obok nich.Nim się nabożeństwo rozpoczęło, wodził oczami po suficie, podziwiając inwencję księdza proboszcza, po ciekawych obrazach, po zgromadzonym ludzie.Wtem oczy jego wśród tej artystycznej wędrówki zatrzymały się z zajęciem ma jednym miejscu.Za głowami wieśniaczek ustrojonymi w kwiaty zobaczył twarz starca jakby wziętą ze starego obrazu.Podgolona czupryna — na opalonym czole mars żołnierski — oczy w cieniu krzaczastych brwi ognia pełne — wąs siwy — żylaste ręce — stara księga, zza której błyskał na piersiach znak honorowy.Obok starca dzieweczka jasnowłosa — czarny kapelusik z piórem rzucał cień na pół twarzy — wyraźnie tak, jak gdy motyl na róży usiądzie.Władysław zagapił się w tę śliczną grupę i oczu oderwać od nich nie mógł.— Wtem dzwonek zabrząknął i okrągła twarz księdza proboszcza weszła jak słońce na widnokrąg.Podczas ewangelii starzec i dziewczę powstali.Władysław znowu spojrzał w tę stronę — zdawało mu się, że spod cienia kapelusika oczka błysły w jego stronę.Może tylko przywidzenie — młodzi tak lubią domyślać się i roić.— Wszedł reformat na kazalnicę i począł kazanie od słów: „Dzieweczka nie umarła, ale śpi — potem tłumaczył te słowa, a w końcu czynił porównanie dzieweczki śpiącej do upadłego narodu — z każdym słowem rósł zapał kaznodziei, zdawało się, że płonął cały — dwa ramiona jak dwa skrzydła rozwarł nad ludem i wołał:— Tak, bracia w Chrystusie, dzieweczka nie umarła, ale śpi — kat włożył ją w trumnę, ludzie obcy przyszli czyniąc zgiełk i śpiewając, i tańcząc w domu umarłej, ale Chrystus wszedł już w ten dom i wypędza najezdniczą zgraję, i woła: „Wstań!", i wstanie, i wstać musi, jeżeli ci, co śpią, zbudzą się i nie będą w zwadzie ze sobą.Podczas kazania Władysław słyszał łkanie w stronie, gdzie siedział starzec — sam czuł się mocno wzruszonym, a (zarazem niespokojny był o księdza,.) Twarz księdza proboszcza przypominała kardynalskie purpury, pocił się i sapał, oczy na wierzch wyrzucił i patrzał w ambonę, jakby chciał oczami tymi krzyknąć na mówiącego: „Dlaboga! co ty robisz?"Między ludem był cichy, ponury szmer.Państwo R.byli mocno zgorszeni tą nauką.Po nabożeństwie wyszli i nie żegnając się z księdzem proboszczem — odjechali.Władysław został — raz dlatego, że chciał się dowiedzieć, kto była owa piękna nieznajoma, a po wtóre, że miał coś pomówić z reformatem.— Feliksie, narażasz się zbytnie? — rzekł wchodząc do jego mieszkania.Reformat chodził po pokoju w zapale — nie ochłonął jeszcze z tego ognia, jakim płonął na ambonie.— Darmo — tak trzeba było, dziś rano wśród pacierzy przyszło mi to postanowienie.Potrzeba raz prawdę nagą ludowi pokazać — choćby przyszło cierpieć za to.Alegoriami trudno trafić do niego.— I czy myślisz, że lud pójdzie za tobą, że to weźmie do serca?— Rzuciłem ziarno — resztę Bóg dokona.Potem poczęli mówić o czym innym — w końcu Władysław spytał nieśmiało:— Me wiesz, kto był ten starzec w ławce przed świętym Izydorem?— Widziałem go, twarz zacna — ale go nie znam, to nie z naszej parafii!— może ksiądz proboszcz go zna; ale tobie więcej córka w oczy wpadła niż ojciec — co? zgadłem?— Chodźmy do proboszcza — rzekł Władysław zagadując.— Ja zostanę w domu, u proboszcza czeka mnie groźna burza, trzeba ją przeczekać.— Więc do widzenia.— Bądź dziś wieczór, choćby w nocy, u mnie — mam trzech nowych, będą przysięgać.— A ja mam wieści z Warszawy.— I cóż?— Wszystko dobrze — wieczór ci powiem szczegóły — teraz spieszę do proboszcza.Poleciał przez cmentarz, wszedł furtką do ogrodu i przez uliczki obsadzone agrestowymi i porzeczkowymi krzaczkami wszedł na dziedziniec.Przed plebanią stał kocz zaprzężony czwórką dziarskich koni.— Czyje to konie? — spytał Władysław.— Z Zarośli.Władysławowi serce niespokojnie biło w piersiach — wszedł na ganek gęsto dzikim winem obrosły, pozdrowił dwóch gospodarzy czekających na księdza proboszcza i usłyszał kobiecy śmiech i dźwięczny głosik — wszedł.— O proszę, proszę.kochanego tedy pana Władysława powitać, powitać — z Warszawy — a nieładnie, nieładnie, już dwa tygodnie w domu, a pasterza tedy nie nawiedził — pan Władysław, przyszły dziedzic — pan Ignacy K.z Zarośli — rzekł przedstawiając
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL