[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale za to muszę dużo podróżować i lubię przyjeżdżać do takich miejsc jak to.–A co sprowadza tutaj pana dzisiaj?–Alfred Hermann i ja jesteśmy przyjaciółmi.Przyjechałem przekazać mu wyrazy szacunku.Kolejny samochód wjechał na podjazdową alejkę.Auto marki BMW w jasnym kolorze, z szoferem w liberii.Thorvaldsen machnął ręką, a samochód ruszył w jego kierunku.–Wyjeżdża pan? – zapytał wiceprezydent.–Musimy pojechać do miasta.Amerykanin wskazał na Gary’ego.–Kim jest ten młodzieniec?Thorvaldsen przedstawił ich sobie, podając prawdziwe nazwisko Gary’ego.Potem chłopiec i dygnitarz wymienili uścisk dłoni.–Nigdy wcześniej nie spotkałem wiceprezydenta – wyznał Gary.Samochód marki BMW zatrzymał się, kierowca wysiadł, obszedł auto dookoła i otworzył Thorvaldsenowi tylne drzwi.–Ja natomiast nigdy nie spotkałem syna Cottona Malone’a – odwzajemnił się wiceprezydent.Thorvaldsen zdał sobie sprawę, że znaleźli się w tarapatach.Co zresztą tylko się potwierdziło, kiedy dostrzegł zmierzającego w ich kierunku Alfreda Hermanna i szefa jego ochrony podążającego w ślad za nim.–Brent Green przesyła pozdrowienia – oznajmił wiceprezydent.W oczach wiceprezydenta Thorvaldsen dojrzał zdradę Greena.–Obawiam się, że nigdzie się pan nie wybiera – dodał wiceprezydent cichym głosem.Hermann dotarł na miejsce i zamknął tylne drzwi samochodu.–Herr Thorvaldsen rezygnuje z przejażdżki.Może pan odjechać.Thorvaldsen zamierzał zaprotestować głośno i zrobić scenę, lecz dostrzegł, jak szef ochrony Hermanna staje obok Gary’ego.Pistolet ukryty pod marynarką wycelowany był wprost w chłopca.Przekaz był jednoznaczny.Spojrzał na szofera.–To prawda.Dziękuję, że pan przyjechał.Hermann odebrał mu atlas.–Możliwości manewru, jakie ci pozostały, szybko maleją, Henriku.–Tak bym to ujął – dodał wiceprezydent.Hermann sprawiał wrażenie zaskoczonego.–Co ty tutaj robisz? Co się dzieje?–Wprowadź ich do środka, wtedy powiem ci o wszystkim.OSIEMDZIESIĄT TRZYPółwysep synajMalone czekał, aż George Haddad będzie bezpieczny za krawędzią regału na zwoje i kodeksy, gdzie on i Pam zajęli pozycję obronną.–Powstałeś ze zmarłych? – zapytał z przekąsem Haddada.–Zmartwychwstanie bywa chwalebne.–George, ten człowieka zamierza zabić was wszystkich.–Pojąłem to.Na szczęście jesteś z nami.–A jeśli nie zdołam go powstrzymać, co wtedy?–Wtedy wszystkie moje starania pójdą na marne.Musiał wiedzieć jeszcze jedno.–Co jest tam dalej?–Trzy kolejne sale oraz czytelnia.Wszystkie podobne do tego pomieszczenia.Nie ma zbyt wielu miejsc, gdzie można się ukryć.Przywołał w pamięci rozkład pomieszczeń.–Mam po prostu stoczyć z nim strzelecki pojedynek?–Ściągnąłem ciebie tutaj.Teraz więc nie rozczaruj mnie.Czuł, jak wzbiera w nim gniew.–Były łatwiejsze sposoby, żeby to uczynić.On mógł ściągnąć posiłki.–Wątpię w to.Ale mam wystawione czujki, które pilnują, czy ktoś jeszcze wchodzi do farsh.Założę się, że on jest sam i że to się nie zmieni.–Skąd to wiesz? Izraelczycy cały czas deptali nam po piętach.–Oni odeszli – Haddad wskazał na drugi koniec pomieszczenia.– Pozostał tylko on.Malone dostrzegł, jak McCollum biegnie przez arkadę i znika głębiej w podwojach biblioteki.Trzy inne sale i czytelnia.Zamierzał złamać wiele zasad, które utrzymywały go przy życiu przez dwanaście lat służby w Magellan Billet.Jedna była oczywista: „Nigdy nie wchodź, chyba że wiesz, że stamtąd wyjdziesz”.Ale przyszła mu do głowy również inna nauka: „Kiedy sprawy mają się źle, wszystko może ci zaszkodzić, w tym również nie robienie nic”.–Powinieneś dowiedzieć się w końcu – podjął rozmowę Haddad.– Ten człowiek jest odpowiedzialny za uprowadzenie twojego syna.Jego zasługą jest również puszczenie z dymem twojej księgarni.On jest w równym stopniu co ja odpowiedzialny za to, że znalazłeś się tutaj.Z zimną krwią zabiłby Gary’ego, gdyby zaszła taka potrzeba.I z przyjemnością zabiłby ciebie.–Skąd pan wie to, co mówi o Garym? – zapytała Pam.–Gwardianie dysponują dostępem do wielu informacji.–A jak to się stało, że jesteś teraz bibliotekarzem? – chciał wiedzieć Malone.–To skomplikowana historia.–Założę się, że tak jest.Ty i ja będziemy musieli odbyć długą rozmowę, kiedy będzie już po wszystkim.–Tak, mój stary druhu.Czeka nas długa rozmowa.Malone wskazał na Pam i zwrócił się do Haddada.–Przypilnuj ją tutaj.Ona w ogóle nie słucha poleceń.–Idź już – ponagliła go.– Nic nam nie będzie.Postanowił skończyć utarczkę i pobiegł przed siebie w dół przejścia.Przy wyjściu zatrzymał się po jednej z jego stron.Sześć metrów dalej zaczynała się następna sala.Kolejne wysokie ściany, rzędy kamiennych półek, litery, wizerunki i mozaiki, ciągnące się od posadzki aż po sufit.Podkradł się ostrożnie do przodu, tuląc się do polerowanej kamiennej ściany korytarza.Wszedł do drugiej sali i znów skrył się za jednym z rzędów regałów.Pomieszczenie w większym stopniu przypominało kwadrat niż pierwsza sala.Dostrzegł zgromadzone tu zwoje i kodeksy.Nawet śladu ruchu.To, co robił, było cholernie głupie.Dawał się wciągać w głąb.W którymś momencie McCollum zatrzyma się i podejmie walkę, na własnych warunkach.Ale kiedy?*Haddad obserwował Pam Malone.W Londynie usiłował ocenić jej osobowość, zastanawiając się przy tym, co ona właściwie tam robiła.Gwardianie zgromadzili dane osobowe na temat Cortona Malone’a, sprawy, o których Haddad wiedział niewiele – Malone rzadko mówił o swojej żonie i rodzinie.Łączyła ich przyjaźń podbudowana naukowymi zainteresowaniami, której impuls dawało zamiłowanie do książek oraz szacunek dla wiedzy.Wiedział jednak dostatecznie dużo, a teraz nadeszła pora, żeby wiedzę tę wykorzystać.–Musimy tam pójść – oznajmił.–Cotton powiedział, żebyśmy zostali tutaj.Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem.–Musimy tam pójść.Chcąc potwierdzić, że mówi poważnie, wyciągnął pistolet spod poły habitu.Nawet się nie wzdrygnęła, co swoją drogą zaskoczyło go.–Widziałam, jakim wzrokiem patrzył pan na McColluma.–Takie nazwisko wam podał?Przytaknęła.–Nazywa się Sabre i jest zabójcą.W mieszkaniu w Londynie mówiłem poważnie.Muszę spłacić dług i nie zamierzam pozwolić, żeby Cotton zapłacił go za mnie.–Widziałam to w pańskich oczach.Chciał pan, żeby on strzelił.Ale wiedział pan, że on tego nie zrobi.–Ludzie pokroju Sabre’a z reguły nie grzeszą nadmiarem odwagi.Zachowują ją na chwile, kiedy jest im naprawdę potrzebna.Takie chwile jak ta teraz.–Wiedział pan, że wszystko to się wydarzy?Wzruszył ramionami.–Wiedziałem, myślałem, miałem nadzieję.Nie wiem.Obserwowaliśmy Sabre’a.Wiedzieliśmy, że planuje coś w Kopenhadze, a kiedy porwał Gary’ego, zdaliśmy sobie sprawę, że podejmuje próbę odnalezienia mnie.Wtedywłaśnie postanowiłem osobiście się w to zaangażować
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL