[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do jaskini powinni wchodzić tylko goli ludzie, goli, rozumiecie?— Kto to był?— Nie wiem, majorze — powiedział żołnierz.— Widziałem, że ktoś wchodzi.— Wcześniej ich nie zauważyłeś?— Patrzyłem na pana, majorze.— W takim razie postaraj się skupić.Przypomnij sobie, co widziałeś.— Wszedł… dziki… Z dzidą.— Wszedł sam?— Nie, co też pan! Nie sam.— A kto z nim był?— Inny dzikus.— A jaki był?— W spodniach — odpowiedział żołnierz.— Czy był to dyrektor Matur? — wtrącił się porucznik.— W żadnym wypadku — odpowiedział żołnierz.— Dyrektor Matur jest gruby i nosi czarną marynarkę.Poznałbym go.— Czyli widziałeś, jak do jaskini wchodził ubrany człowiek? — nalegałem.— Pewnie ukradli gdzieś spodnie — powiedział żołnierz, należący do tego gatunku ludzi, którzy nie wierzą w prawdziwych dzikusów, bo nigdy się z nimi nie zetknęli.I zakładają, że kryje się w tym jakiś przekręt.Albo że wyjaśnienie jest proste.Na przykład, skrajna bieda.— Więc jesteś przekonany, że to nie był Matur?— To nie mógł być nikt z naszych.To też był dziki — z przekonaniem powiedział żołnierz.— Tylko w spodniach.Jeszcze raz popatrzyłem na jaskinię.Cisza.Może rzeczywiście któryś z dzikusów zdobył spodnie?— Zjedli kogoś — teatralnym szeptem oznajmił porucznik — a wcześniej rozebrali.Żołnierz wymacał palcami spust automatu.Nie chciał, żeby go zjedli.Reputacja dzikich stawała się z każdą chwilą coraz gorsza.— Nie ma dowodów na to, że są ludożercami — powiedziałem zdecydowanie.I pomyślałem: nie ma też dowodów, że jest przeciwnie.Ale porucznik nie poddawał się.— Ten Matur — powiedział — mógł im wpaść w łapy.Zjedzą go.— Albo już zjedli — powiedział żołnierz, który jak się okazało podzielał wątpliwe poglądy porucznika.Do głowy nie przyszło mi nic innego jak powiedzieć:— Są najedzeni.Wczoraj mieli dobrą zdobycz.— Ryba! — żołnierz skrzywił się tak, jak gdyby nad jedzenie ryby przedkładał kanibalizm.Nie odważyliśmy się krzyczeć.Mieliśmy wyraźne rozkazy — nie niepokoić dzikich, dopóki uczeni nie zakończą badań.Przeszukaliśmy wszystkie zarośla dookoła.A potem poszliśmy z powrotem, bo słońce podniosło się wyżej, dzicy wyleźli z jaskini i zaczęli obierać korzenie oraz grzyby.Pośpiesznie ruszyliśmy do obozu mając nadzieję, że Matur czeka tam na nas.W obozie go nie było.Aborygeni Australii„…przed pojawieniem się Europejczyków Australijczycy prawie nie znali odzieży.Na przykład, w środkowej Australii ubranie ograniczało się u kobiet do fartuszka, który nie zawsze noszono, a u mężczyzn do przepaski z ludzkich włosów, do których przywiązywano perłowe muszelki… Znakiem przynależności do określonej grupy wiekowej lub totemicznej były nacięcia na ciele lub malowanie ciała podczas uroczystych obrzędów.Kraje i narody świata.Australia i Oceania, Moskwa 1981Jurij Sidorowicz WspolnyNa tym etapie opowieści natknąłem się na poważny problem ze strukturą pracy.Oczywiście mógłbym trzymać się formalnego schematu, jak to obiecałem na pierwszych stronach tej pracy, to znaczy opowiadać o wydarzeniach tylko ustami ich uczestników.Ale żaden człowiek nie jest pozbawiony słabości.Im trudniejsza jest sytuacja, im bardziej złożone są okoliczności, tym mniej jest szczery.Gdybym opublikował w tym miejscu wyjaśnienia dyrektora Matura, których udzielił kompetentnym organom, musiałbym do każdego zdania dodawać komentarz i wyjaśniać, jak i dlaczego Matur kłamie.A kłamie tak rozwlekle, tak szczegółowo, jakby miał nadzieję wydać swe wspomnienia w piętnastu tomach jak Aleksander Dumas.Jednakże czytelnik jest zainteresowany tym, by jak najszybciej dotrzeć do sedna sprawy i poznać tajemnicę gołego plemienia.Tak więc, zaczynając od tego momentu, we wszystkich miejscach, gdzie uznam to za konieczne, będę rezygnował z przekazu bezpośrednich świadków i sam opowiem o tym, co się działo.Tym bardziej, że mam do dyspozycji protokoły przesłuchań, zeznania postronnych osób i, oczywiście, własne obserwacje.Ale, powtarzam, nie dodam od siebie ani jednego zbędnego słowa i nie wymyślę ani jednego epizodu.Zacznę od wydarzeń tego ranka, opowiem, jak ja je widziałem.Obudziłem się, niestety, dość późno i zobaczyłem, że jestem sam w namiocie.Słońce świeciło przez odsłoniętą połę, z zewnątrz dobiegały głosy.Miejsce mojego sąsiada z namiotu, profesora Nicholsona, było puste, nie było ani jego, ani jego śpiwora.Wtedy jeszcze nie domyśliłem się, że winne było moje chrapanie, które zmusiło profesora do ucieczki z namiotu w środku nocy i ułożenia się do snu na świeżym powietrzu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL