[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wylądowali na polanie.Lądowanie było dobre, miękkie, nie mieli powodu do jakiegoś niepokoju.Humory dopisywały.Wypili buteleczkę wódeczki, specjalnie na tę okazję wziętą z Ziemi.Udałowa kolejny raz zadziwiły umiejętności i talenty rosyjskich mistrzów.Przecież, jeśli mówić prawdę, to buteleczka miała około trzech milimetrów wysokości, ale miała też korek, naklejkę i zawartość.Potem Minc nakazał wszystkim sen.On z Udałowem też zasnęli — wódeczka podziałała.Kiedy nastał błękitny świt i nieznajome ptasie trele rozbudziły załogę, Minc trącił Udałowa i powiedział:— Już czas.Udałow, lekko skacowany, pokręcił głową i zapytał:— Na co czas?Minc wskazał śpiących towarzyszy.— Wyciągamy ich na ulicę, wstrzykujemy powiększacz i robimy sobie zastrzyki.Po kilku minutach osiągniemy swoje normalne gabaryty.— Jasne — zgodził się Udałow.— A statek?— Prawdziwy statek zastąpi nadmuchiwana kopia.— Minc przerzucił przez ramię torbę ze złożonym statkiem olbrzymem.— Chodź, ustawimy go w jakimś oddaleniu, a naszych przyjaciół poprowadzimy w przeciwnym kierunku.Z pewnym trudem wyciągnęli śpiących na łączkę.Minc przytargał swoją apteczkę.Już zamierzał wkłuć się w kosmonautów, gdy nieopodal rozsunęły się krzewy i nieznany głos powiedział, na szczęście w znanej Udałowowi kosmolingwie:— Witamy na planecie Stoloki.My jesteśmy oddział poszukiwania, obserwujący lądowanie waszego znakomity statku w naszym rezerwacie, tak.Udałow wyprostował się i zrobił krok w kierunku przyjaźnie nastawionych aborygenów.Chwała Bogu, pomyślał.Są normalnego wzrostu.Nic nie trzeba robić.Popatrzył na Minca, który przycupnął obok ciągle śpiących kosmonautów i dojrzał na obliczu profesora najprawdziwsze zdumienie.A przecież nie miał ku temu powodów.Udałow przenosił spojrzenie z profesora na skromnie odzianych tubylców.Wyglądali dobrze, jak typowa wyprawa zwiadowcza.Sympatycznie się uśmiechali…Udałow poszedł w ich kierunku z wyciągniętą dłonią.Przywódca grupy poszukiwawczej również zrobił krok w jego stronę.Uścisk jego dłoni był ciepły, przyjazny, prawdziwy.— A to profesor Minc — powiedział Udałow, wskazując przyjaciela.Ten znieruchomiał ze strzykawką w dłoni, z igły wyciekał cenny powiększacz…I dopiero w tym momencie Udałow pojął, że miejscowi nie są wielkimi ludźmi, a malutkimi istotami, niemal takimi jak Udałow z Mincem i kosmonauci.I że nie ma potrzeby powiększania nikogo.Albowiem, jak powiedział profesor Minc po zakończeniu oficjalnego bankietu z powodu przylotu przyjaznych przybyszy z planety Ziemia:— A kto ci powiedział, że wszystkie istoty we wszechświecie mają mieć jednakowe gabaryty? Szansę na to, że będą twojego wzrostu, są nie większe od tych, że będą liliputami.I jeszcze mniejsze niż to, że okażą się ośmiornicami.Nie ma się czemu dziwić.Po prostu mamy szczęście, jak to opisuje się w przygodowych powieściach czy w telewizyjnych programach, których uczestnicy odkrywają w krzakach fortepian.— Ale i tak jest to dziwne i nieprawdopodobne.— Wcale nie mniej prawdopodobne niż powstanie życia białkowego.A to się przecież stało — powiedział Minc.Udałow zamyślił się.— Ty się nie dekoncentruj — powiedział Minc.— Filmuj nasz pobyt.Na Ziemi mocno cię przepytają z tego tematu — musimy mieć dowody, że utarliśmy nosa amerykańskiemu imperializmowi.Udałow filmował spotkanie, humor stopniowo mu się poprawiał.Wszak znacznie gorzej byłoby, gdyby bracia w rozumie okazali się skorpionami czy olbrzymimi cyklopami.A przecież i jedni, i drudzy występują w Galaktyce, zajmują się nauką i kulturą, chodzą na randki i nie podejrzewają nawet o swoim przerażającym wyglądzie.Może nawet uważają nas, ludzi, za istoty niezbyt estetyczne.— Lwie — powiedział Udałow — nie pomyślałeś, że moglibyśmy z ich pomocą opanować cały wszechświat.— Nie rozumiem — odpowiedział Lew Christoforowicz, ściskający w tym momencie dłonie czcigodnym starcom z Komisji Spotkań.— Przecież są mali, znaczy — ekonomiczni.— I jak to sobie wyobrażasz?— A tak, że my im dostarczamy technikę, a oni latają.Tanio i sensownie.— Po co mają latać? — zapytał Lew Christoforowicz.— No… żeby naszym wrogom pokazać figę.— Już pokazaliśmy — zauważył profesor.— Czas wracać.Teraz żaden Kissinger nie powie, że tutaj nie byliśmy.Byliśmy!*Pięć dni pobytu na planecie Stoloki, jak nazywali ją mieszkańcy największego z kontynentów, przeleciały jak sen.Kosmonauci i konsultanci odżywiali się jak podczas tuczu przemysłowego, odwiedzali instytucje rozrywkowe, a także szkoły, fabryki, zakłady przemysłowe i farmy rolnicze.Gospodarze byli szczerzy i życzliwi.Zaproponowali nawiązanie dyplomatycznych i handlowych stosunków, wymianę studentów i poprosili o pomoc w rozwinięciu nowych technologii.Minc z Udałowem wzięli na siebie formalną stronę komunikacji, a młodzi Piotrowie znikali nie wiadomo gdzie i nawet nie wracali na sen do statku.Było to bardzo poważne odstępstwo od reguł dyscypliny, Udałow chciał nawet zwołać zebranie całej grupy i poddać pod dyskusję zachowanie młodzieży, ale Minc się nie zgodził.— Po co — powiedział — te totalitarne działania? Raz w życiu nasi kosmonauci trafili do żywych ludzi, do swobodnego społeczeństwa, a ty od razu — zebranie!— Nie mam przekonania do tych hulanek.Mówię ci, że to się źle skończy.I rzeczywiście — skończyło się zaskakująco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL