[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niestety, nie mogłam poświęcić imwięcej uwagi, na co absolutnie zasługiwali, ponieważ Alannawyraźnie dawała do zrozumienia, że wchodzimy już do środka.Czyli do wielkiej sali, gdzie sufit był prawie na wysokościnieba.Wszędzie kolumny, oczywiście rzeźbione (akurat jawszędzie widziałam te głupie czaszki, całe multum), poza tympiękne freski, na których przestawione były między innymihasające nimfy i jeszcze ktoś.ożeż ty! To przecież ja! Siedzęna przepięknym białym koniu, jakbym była kierowniczką tegorozhasania.Podobnie jak nimfy, jestem prawie goła.(Czy w tymkraju nigdy nie robi się chłodno?).Na środku sali, na podwyższeniu, stał regularny pozłacanytron.Na schodkach wiodących do niego przysiadło kilkanimfetek w zwiewnych szatkach.Na mój widok natychmiastzerwały się na równe nogi i pochyliły ładniutkie główki.Chyba powinnam być nominowana do nagrody DostojnegoWstępowania na Tron, przyznawanej przez coś w rodzajuAkademii Grekoceltyckiej.Moim zdaniem wypadło nieźle,najcudowniejszy jednak był moment, kiedy wreszcie na owymtronie zasiadłam.Potem zapadła cisza.W chwili, gdy zaczynała być jużtrochę przytłaczająca, Alanna, która ustawiła się po mojejprawej stronie, wydała polecenie:– Proszę powiadomić Szamana ClanFintana, że ladyRhiannon go oczekuje.Jedna z nimfetek pomknęła do drzwi, gotyckich i równieolbrzymich jak te, przez które weszłyśmy.Ciekawe,pomyślałam, czy pilnujący ich strażnicy są również wprostproporcjonalni do rozmiarów tych drzwi.Na moment przechwyciłam spojrzenie Alanny.Uśmiechnęła się do mnie, uśmiechem typu: Głowa do góry! Jaszybciusieńko przymknęłam jedno oko i w tym momencie drzwiotwarły się ponownie.Do sali przyfrunęła owa nimfetkaw przeźroczystej mgiełce służącej jako ubranie.– Wielki Szaman nadchodzi.Kiedy wracała na schody wiodące na podwyższenie,zauważyłam, że jest zarumieniona, w ogóle cała taka przejęta.Może ten szaman wcale nie jest odrażający? A to dziewczę jestprawie gołe, nic więc dziwnego, że mocno reaguje namężczyznę.Wszyscy patrzyli wyczekująco na gotyckie drzwi.Pochwili moje uszy wyłapały wyraźne, bardzo charakterystycznedźwięki, które narastały.Moment.To chyba.Tak, oczywiście.To stukot końskich kopyt.Konie! Czyżby mój narzeczonyzamierzał wjechać konno do sali tronowej?! Rozumiem, żeEpona jest czymś w rodzaju bogini-konia, niemniej trzebabędzie z narzeczonym zamienić kilka słów na temat etykietydworskiej.I to jak najszybciej, bo to, co zamierza teraz zrobić,jest, cytując moją babcię, nadzwyczaj niestosowne.Kopyta słychać było coraz wyraźniej.I na pewno nie był tojeden koń, tylko kilka!Najprawdopodobniej mój narzeczony jest lustrzanymodbiciem jakiegoś przygłupa z Oklahomy.Zaraz nazwie mnieswoją lalunią i klepnie po tyłku.Widziałam, jak strażnicy (tak, znowu wielkość adekwatnado drzwi) salutują mieczami.Konie dobiegły do drzwi, pojawiłysię w sa.Przytkało mnie, przytkało totalnie, jak lubią pokazywać tow filmach.Płuca wysiadły, absolutnie nie byłam w stanie nabraćpowietrza.Z wielkim trudem udało mi się stłumićcharakterystyczne chrząknięcie, całkiem zresztą adekwatne dosytuacji, kiedy to dosłownie przełykałam swoje serce.Pojawiali się parami.Po dwóch, ramię w ramię.Policzyłamich szybko.Zdumiewające, że totalnie przytkana byłamjednocześnie w stanie liczyć.Ale policzyłam.Pięć razy dwarówna się dziesięć.Czyli dziesięciu.–.centaurów.Z mojego gardła, nadwerężonego nadmiarem szeptania,zamiast wyraźnej artykulacji tego słowa wydobył się ni to pisk,ni to skrzek.Cichutki, ale mina Alanny świadczyła, żedosłyszała.Dlatego błyskawicznie zamknęłam buzię tak bardzorozdziawioną, jak rękaw lotniskowy.Nie, Toto, my na pewno nie jesteśmy już w Kansas!(Dla niedoinformowanych: powyższy cytat zapożyczyłamz „Czarnoksiężnika z krainy Oz”).Dwóch centaurów podążających na czele tego małegopochodu zbliżało się do podwyższenia, pozostali, czyli ośmiu,rozwinęli się w tyralierę.Kiedy prowadzący dotarli już prawiedo schodów, jeden z nich zatrzymał się.Drugi natomiastpodszedł do samego podwyższenia i skłonił się, wykonującwyjątkowo piękny ruch ręką.– Witaj, lady Rhiannon.Głos był również zaskakująco piękny, niski, głęboki, jakiśtaki czekoladowy.Mówił śpiewnie jak Alanna.No cóż, przynajmniej jeden problem został rozwiązanypozytywnie.To nie jest mój były mąż.Zanim podjęłam próbę udzielenia jakiejś odpowiedzi,inicjatywę przejęła Alanna.Najpierw dygnęła, potem przemówiła:– Lordzie ClanFintanie, moja pani, lady Rhiannon, bardzożałuje, ale ma chwilowe kłopoty z głosem.Zauważyłam, że ClanFintan w tym momencie leciusieńkoprzymrużył oczy.–.dlatego poleciła mi powitać ciebie, panie, w jej imieniui przekazać, że jest gotowa do zawarcia małżeństwa.– Jakże.– lord uczynił efektowna pauzę – jakże toniefortunne, że właśnie teraz milady straciła głos!Szczypta ironii? Według mnie tak, czyli chyba nie tylko jabyłam niezadowolona z tej umowy małżeńskiej.– Tak, milordzie.Lady Rhiannon bardzo nad tym ubolewa– odparła rezolutnie Alanna.– A jak to się stało?Na Alannę nawet nie spojrzał, tylko cały czas wpatrywałsię we mnie, jakby słowa, które padały, wychodziły z moich ust.Pomyślałam, że najlepiej będzie patrzeć mu prosto w oczy, bojeśli pozwolę swemu spojrzeniu wędrować dookoła, na pewnoznów rozdziawię buzię.– Podczas Obrzędu Księżycowego lady Rhiannon poczułasię bardzo źle, ale wielkie oddanie Bogini nie pozwoliło jej sięwycofać.Wytrwała do końca obrzędu, potem przez kilka dni nieopuszczała łoża.Dziś wstała po raz pierwszy.Milady odzyskujesiły, ma jednak jeszcze kłopot z mówieniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL