[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To była jedna z tych dziwacznych wizji, jakie czasem się miewa; jak sen,w którym wszystko jest zniekształcone.Budynki były czarne i bardzowysokie, gięły się i falowały mi nad głową, jakby za chwilę miały sięzawalić.Zdawały się piąć coraz wyżej, w nieskończoność.Byłemzziębniętyi przemoczony, krople deszczu obmywały mi twarz.Podniosłem głowę ispostrzegłem, że chodnik jest czerwony.Podparłem się na łokciu.Po moim płaszczu spłynęła krew.Popatrzyłemtępo na czerwone plamy.Cholernie dużo krwi.Mojej?Ścisnęło mnie w żołądku i zwymiotowałem.Kręciło mi się w głowie, aświat na chwilę stał się zielony.W końcu zdołałem podźwignąć się na kolana.W oddali usłyszałem syreny.Wstałem niepewnie, opierając się osamochód zaparkowany przy krawężniku.Nie wiedziałem, gdzie jestem.Ulica była ciemna i cicha.Spojrzałem na zakrwawiony chodnik,zastanawiając się, co robić.Jęk syren narastał z każdą chwilą.Potykając się, dobiegłem do skrzyżowania i przystanąłem, żeby złapaćoddech.Syreny były już całkiem blisko, w głębi ulicy zamigotały błękitneświatła.Rzuciłem się pędem przed siebie.Nie wiem, jak daleko dotarłem.Nie wiem, gdzie się znajdowałem.Biegłem tak długo, aż zobaczyłem taksówkę.Stała na postoju z włączonym silnikiem.–Zawieź mnie do najbliższego szpitala – wy dyszałem.Kierowca spojrzał mi w twarz.–Nie ma mowy – syknął.Zacząłem wsiadać.–Spadaj, koleś.– Zatrzasnął drzwiczki i odjechał, zostawiając mnie na deszczu.W oddali znowu usłyszałem syreny.Zakręciło mi się w głowie.Przykucnąłem, czekając, aż mi przejdzie.Znowu mnie zemdliło.Po twarzy spływała mi krew.Czerwone kropelki kapały na ulicę.Wciąż padało.Trząsłem się z zimna, ale chłód pomagał mi utrzymać przytomność.Wstałem i spróbowałem wziąć się w garść.Znajdowałem się gdzieś na południe od Waszyngton Street, na najbliższym drogowskazie widniał napis Curley Place.Nic mi to nie mówiło.Ruszyłem dalej, słaniając się i zatrzymując, by odpocząć.Miałem nadzieję, że idę w dobrym kierunku.Wiedziałem, że tracę krew, ale nie wiedziałem jak dużo.Co kilka kroków musiałem przystawać, żeby oprzeć się o samochód i złapać oddech.Coraz bardziej kręciło mi się w głowie.Potknąłem się i upadłem.Uderzyłem kolanami o chodnik i poczułem przeszywający ból.Otrzeźwiło mnie to na tyle, że udało mi się wstać.Przemoczone buty skrzypiały, ubranie przesiąknięte było wodą i potem.Skupiłem całą uwagę na odgłosie własnych kroków i zmusiłem się dodalszego marszu.Trzy przecznice przed sobą zobaczyłem światła.Wiedziałem, że mi się uda.Tylko powolutku, krok po kroku.Oparłem się o niebieski samochód.Tylko na moment, żeby nabrać tchu.–Jesteśmy.Dobry chłopak.– Ktoś mnie podnosił.Leżałem w samochodziei ktoś mnie z niego wynosił.Zarzucił moje ramię za szyję i stanąłem nanogach.Ruszyliśmy z miejsca.Przed nami rażące światło.Napis:POGOTOWIE RATUNKOWE.Błękitne światło.Pielęgniarka przydrzwiach.–Tylko powoli, chłopcze.Spokojnie.Głowa opadała mi bezwładnie na piersi.Próbowałem się odezwać, ale zaschło mi w ustach.Strasznie chciało mi się pić, było mi zimno.Podniosłem wzrok, żeby zobaczyć, kto mi pomaga: starszy mężczyzna z brodą i łysiną.Starałem się stanąć pewniej, żeby nie musiał mnie podtrzymywać, ale kolana uginały się pode mną, jakby były z gumy, do tego miałem dreszcze.–Świetnie nam idzie, chłopcze.Wszystko w porządku – uspokoił mniechrapliwym głosem.Pielęgniarka wyszła nam na spotkanie, oblana jasnym światłem z tablicy nad wejściem.Zobaczyła mnie i wbiegła z powrotem do środka.W drzwiach pojawili się dwaj młodzi lekarze, każdy z nich chwycił mnie za ramię.Byli silni, poczułem, jak mnie podnoszą.Szorowałem butami po mokrym chodniku.Gdy głowa opadła mi do przodu, deszcz sieknął mnie po karku.Łysy mężczyzna pobiegł, żeby przytrzymać drzwi.Wnieśli mnie do środka, gdzie było zdecydowanie cieplej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL