[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Stójcie! — dogoni³ ich mocny g³os Meliadusa.— Zostaniecie zabici przezswoich ¿o³nierzy! G³upcy!Znów rozb³ys³y od strony Kamargu ogniste lance, przecinaj¹c noc czerwonawymiwstêgami œwiat³a.Konie musia³y zwolniæ nieco biegu z powodu liczbyzalegaj¹cych pole cia³.D'Averc po³o¿y³ siê p³asko na karku konia, Yisselda iOladahn tak¿e pochylili siê nisko, lecz Hawkmoon wyci¹gn¹³ swój miecz izawo³a³:— Ludzie z Kamargu! To ja, Hawkmoon! Hawkmoon wróci³!Ogieñ z lanc nie s³ab³, udawa³o siê im jednak podje¿d¿aæ coraz bli¿ej wie¿y.Nagle d'Averc wyprostowa³ siê w siodle.— Kamargijczycy! Przywo¿ê wam Hawkmoona, który.— zamilk³, dosiêgniêty przezogieñ.Rozrzuci³ szeroko rêce, krzykn¹³ i zacz¹³ siê zsuwaæ z siod³a, leczksi¹¿ê b³yskawicznie zbli¿y³ siê do niego i podtrzyma³ go.Zbroja d'Averca by³arozpalona do czerwonoœci, miejscami stopiona, ale ¿y³ jeszcze.Spomiêdzypokrytych pêcherzami warg wydoby³ siê s³aby œmiech.— To by³a wielka pomy³ka, Hawkmoonie, wi¹zaæ swój los z twoj¹ osob¹.Pozosta³a dwójka tak¿e siê zatrzyma³a, a konie zadrepta³y w miejscuzdezorientowane.Baron Meliadus i jego ludzie zbli¿ali siê szybko.— WeŸ wodze jego konia, Oladahnie — rzek³ Hawkmoon.— Ja bêdê go podtrzymywa³ wsiodle i spróbujemy dostaæ siê jeszcze bli¿ej wie¿y.Znowu strzeli³ p³omieñ, tym razem od strony Granbretañczyków.— Zatrzymaj siê, Hawkmoonie!Ale Hawkmoon zignorowa³ polecenie.Powoli ruszy³ do przodu, lawiruj¹c w b³ociemiêdzy zalegaj¹cym gêsto ¿niwem œmierci, staraj¹c siê podtrzymywaæ d'Averca.Z wie¿y strzeli³ potê¿ny strumieñ œwiat³a.— Ludzie z Kamargu! — zawo³a³.— To ja, Hawkmoon! I Yisselda, córka hrabiegoBrassa!Œwiat³o zgas³o.Konie Meliadusa by³y coraz bli¿ej.Yisselda tak¿e chwia³a siê wsiodle z wyczerpania.Hawkmoon przygotowa³ siê ju¿ na spotkanie z jeŸdŸcamibarona.Nagle w dó³ zbocza ruszy³a ³aw¹ linia zakutych w zbroje Gwardzistów,dosiadaj¹cych bia³ych rogatych koni z Kamargu; po chwili otoczyli ca³¹czwórkê.Jeden z Gwardzistów zajrza³ uwa¿nie w twarz Hawkmoona i jego oczy zap³onê³yradoœci¹.— To mój pan, Hawkmoon! A to Yisselda! Ach, teraz wróci do nas szczêœcie!Meliadus i jego ludzie na widok Kamargijczyków zatrzymali konie, po czymzawrócili i zniknêli w ciemnoœciach.Rankiem, kiedy doje¿d¿ali do Zamku Brass, blade promienie s³oneczne oœwietli³ylaguny, a dzikie byki unosi³y g³owy u swych wodopojów, spogl¹daj¹c namijaj¹cych ich jeŸdŸców.Wiatr buszowa³ w trzcinach, wzbudzaj¹c fale jak namorzu, a wzgórze góruj¹ce nad miastem pe³ne by³o zaczynaj¹cych w³aœniedojrzewaæ winogron i innych owoców.Na szczycie wzgórza wznosi³ siê Zamek Brass— stary i solidny, z pozoru nie dotkniêty wojnami tocz¹cymi siê na granicachprowincji, której strzeg³.Wjechali pod górê krêt¹, bia³¹ drog¹ i znaleŸli siê na dziedziñcu, gdzieuradowani stajenni pospieszyli, by zaj¹æ siê ich koñmi.Weszli wreszcie dog³Ã³wnej sali, zape³nionej trofeami hrabiego Brassa.By³o tu dziwnie zimno icicho, a przy olbrzymim kominku oczekiwa³a ich samotna postaæ — chocia¿uœmiechniêty, to jednak z oczyma przepe³nionymi trosk¹, o twarzy znaczniepostarza³ej od czasu, kiedy Hawkmoon widzia³ go po raz ostatni; by³ toBowgentle, mêdrzec, filozof-poeta.Obj¹³ Yisseldê, po czym uœcisn¹³ d³oñ Hawkmoona.— Jak siê miewa hrabia Brass? — zapyta³ Hawkmoon.— Fizycznie nic mu nie dolega, ale straci³ ochotê do ¿ycia — odpar³ Bowgentle,pokazuj¹c s³u¿¹cym, ¿eby zajêlisiê d'Avercem.— Zabierzcie go do pokoju w pó³nocnej wie¿y, do pokojulekarskiego.Zajmê siê nim, jak tylko bêdê móg³.ChodŸcie — doda³.— Sami siêprzekonacie.Zostawili Oladahna, by towarzyszy³ d'Avercowi, i ruszyli starymi kamiennymischodami na piêtro, gdzie jak dawniej znajdowa³y siê apartamenty hrabiegoBrassa.Bowgentle otworzy³ drzwi, po czym weszli do sypialni.Sta³o tu proste wojskowe ³Ã³¿ko, wielkie, niemal kwadratowe, zas³ane bia³ymiprzeœcierad³ami i p³askimi poduszkami.Na poduszkach spoczywa³a jakbywyrzeŸbiona z metalu g³owa.W rudych w³osach by³o trochê wiêcej siwizny,opalona zwykle twarz by³a bardziej blada, ale czerwone w¹sy nie zmieni³y siê wogóle.Grube brwi, zwieszaj¹ce siê ponad g³êboko osadzonymi z³otobr¹zowymioczyma, niczym skalne pó³ki nad wejœciem do jaskini, równie¿ siê nie zmieni³y.Ale oczy wpatrywa³y siê w sufit bez mrugniêcia powiekami, a wargi nie porusza³ysiê, zastyg³e w wyrazie zaciêtoœci.— Hrabio Brass — mrukn¹³ Bowgentle.— Popatrz.Ale oczy pozosta³y nieruchome.Hawkmoon zmuszony by³ podejœæ bli¿ej, ¿ebyzajrzeæ prosto w twarz le¿¹cego.Podobnie uczyni³a Yisselda.— Hrabio Brass, twoja córka Yisselda wróci³a.Dorian Hawkmoon tak¿e.Wargi rozchyli³y siê i rozleg³ siê niewyraŸny pomruk
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL