[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tulloch pokrótce nakreślił satyrycznie swą własną karierę.Niczego nie dokonał, ani niczego nie osiągnął poza ugruntowaniem pociągu do wódki, lecz teraz w swym sentymentalnym wieku średnim, świadomy swych własnych możliwości i przekonany o zwodniczości mirażów szerokiego świata, wzdychał do swego domu w Darrow i do wielkiej przygody małżeństwa.Usprawiedliwiał się z uśmiechem zawstydzenia.- Ojciec chce, abym objął jego praktykę i abym wychował nowy miot młodych Ingersollów.Drogi staruszek, zawsze wspomina cię, Franciszku.swego rzymskiego Woltera.Z rzadko spotykanym uczuciem mówił o swej siostrze Joannie, teraz zamężnej i wygodnie zagospodarowanej w Tynecastle.Unikając wzroku Franciszka rzekł: - Trzeba było wiele czasu, aby mogła się pogodzić z celibatem kleru.- Jego milczenie na temat Judy wzbudzało podejrzenia, lecz nie mógł nagadać się do syta o Poli.Spotkał ją przed sześciu miesiącami w Tynecastle, jak zawsze niezłomną.- Co to za kobieta!- Pokiwał głową nad kieliszkiem.- Zapamiętaj sobie moje słowa.Ona cię jeszcze pewnego dnia wprawi w zdumienie.Pola jest, była i zawsze będzie asem atutowym.- W końcu usnęli w swych fotelach.Pod koniec tygodnia epidemia wykazywała dalszą tendencję spadkową.Teraz już rzadko wózki śmierci dudniły po ulicach, a sępy przestały krążyć nad horyzontem.Śnieg nie padał.Następnej soboty ojciec Chisholm znowu stanął na balkonie wciągając zimne jak lód powietrze z uczuciem głębokiej wdzięczności.Ze swego podwyższenia widział dzieci bawiące się za wysokim, kaolinowym ogrodzeniem w zupełnej nieświadomości szalejącego zewnątrz niebezpieczeństwa.Czuł się jak człowiek, któremu z wolna i po długim okropnym śnie ukazuje się wyzwalające światło dnia.Nagle wzrok jego zatrzymał się na postaci żołnierza, odcinającej się ciemno na tle śnieżnych wałów, szybko biegnącego drogą w kierunku misji.Początkowo sądził, że jest to jeden z żołnierzy porucznika.Potem nieco zaskoczony spostrzegł, że to był sam Shon.Młody oficer odwiedzał go po raz pierwszy.Z lekkim wyrazem niepokoju w oczach Franciszek odwrócił się i zeszedł na dół po schodach na jego spotkanie.Na progu na widok twarzy Shona wyrazy powitania zamarły mu na ustach.Była cytrynowożółta, napięta i śmiertelnie poważna.O jego pośpiechu świadczyła lekka rosa potu na czole, a także odpięta tunika, co było niewiarogodnym niedbalstwem u kogoś tak pedantycznego jak on.Porucznik nie tracił sekundy czasu.- Proszę przyjść natychmiast do yamenu.Przyjaciel ojca, lekarz, jest chory.Franciszka ogarnął zimny dreszcz jak uderzenie mroźnego podmuchu.Zadrżał.Spojrzał na Shona i zaniemówił.Dopiero po długiej chwili usłyszał swój głos tak, jakby ktoś inny za niego mówił: - Pracował ostatnio zbyt wiele.Załamał się.Twarde czarne oczy Shona mrugnęły niedostrzegalnie.- Tak, załamał się.Znowu zapanowało milczenie.Franciszek wiedział, że nastąpiło najgorsze.Zbladł.Wyruszył, jak stał, z porucznikiem.Przeszli połowę drogi w zupełnym milczeniu.Potem Shon z wojskową dokładnością ignorującą wszelkie uczucia wyjaśnił krótko, co zaszło.Doktor Tulloch przyszedł bardzo zmęczony i podszedł do stołu, aby przygotować sobie szklankę czegoś do picia.Gdy nalewał płyn, zaniósł się kaszlem i oparł się o bambusowy stół z twarzą brudnoszarą i z fioletową pianą na ustach.Gdy Maria Weronika podbiegła, aby mu pomóc, spojrzał na nią, zanim padł, ze słabym, szczególnym uśmiechem: „Teraz jest właściwy czas, aby posłać po księdza”.Gdy zbliżali się do yamenu, miękka, szara mgła jak zmęczona chmura wisiała nad ośnieżonymi dachami.Weszli szybko.Tulloch leżał w małej, ostatniej izbie pawilonu na swym wąskim łóżku polowym, okryty pikowaną kołdrą z fioletowego jedwabiu.Jaskrawy, intensywny kolor podkreślał okropną bladość jego twarzy i rzucał na nią siny cień.Było męczarnią dla Franciszka patrzeć, jak szybko choroba go wyniszczyła.Willie zmienił się nie do poznania.Skurczył się niewiarogodnie, jak po tygodniach trawiącej gorączki.Usta i język miał obrzmiałe, a oczy z zaczerwienionymi białkami błyszczały gorączką.Obok łóżka klęczała Maria Weronika zmieniając okład śniegu na czole chorego.Trzymała się prosto, była aż sztywna w tym napiętym opanowaniu nerwów.Wstała, gdy Franciszek i porucznik weszli.Nie odezwała się.Franciszek zbliżył się do łóżka.Wielki lęk ścisnął mu serce.Śmierć chadzała obok niego przez te ubiegłe tygodnie bliska i lekceważona, okropnie pospolita.Lecz teraz, gdy jej cień padł na przyjaciela, ból był głęboki i napełniał go przerażeniem.Tulloch był jeszcze przytomny i światełko świadomości tliło się w jego przygaszonym spojrzeniu.- Wybrałem się na przygodę - rzekł próbując uśmiechnąć się.- I zdaje się, żem ją znalazł.- W chwilę później dodał z półprzymkniętymi powiekami coś w rodzaju spóźnionej refleksji: - Żebyś wiedział, jaki jestem słaby, Franciszku!Franciszek usiadł na niskim stołku u wezgłowia.Shon i Maria Weronika pozostali w kącie pokoju.Cisza i przykre uczucie wyczekiwania były nieznośne.Czuli, że człowiek nie ma prawa patrzeć na cierpienie bliźniego, kiedy nie może przyjść mu z pomocą.Było to jak brutalne - wtrącanie się w czyjeś najbardziej osobiste sprawy.Mimo to musieli czekać.- Czy ci jest wygodnie?- Mogło być gorzej.Daj mi kropelkę tej japońskiej wódki.Pomoże mi.Człowieku, to strasznie konwencjonalna rzecz umierać w ten sposób.dla mnie, który przez całe życie przeklinałem książki z bajeczkami.Gdy Franciszek dał mu łyk wódki, zamknął oczy i zdawało się, że odpoczywa, lecz wkrótce zaczął majaczyć.- Jeszcze jeden kieliszek, chłopcze.Niechże cię.to dopiero wódeczka.Wypiłem jej dosyć swego czasu w zaułkach Tynecastle.A teraz jestem w domu, w drogim, starym Darrow, na brzegach Allen Water.Kiedy wiosna już uleciała.Przypominasz sobie tę.Franciszku.to miła pieśń.Joanno, zaśpiewaj ją.Głośniej, głośniej.nie słyszę cię w ciemności.- Franciszek ścisnął zęby walcząc z ogromnym wzruszeniem.- Wszystko w porządku, wasza rewerencjo.Będę leżał spokojnie i oszczędzał sił.śmieszne to.całkiem śmieszne.wszyscy kiedyś musimy przejść po linie.- Mamrocąc zapadł w otchłań nieświadomości.Ksiądz ukląkł modląc się u wezgłowia.Modlił się o pomoc, lecz czuł dziwną pustkę, ogarnęło go jakieś otępienie.Cisza miasta za oknami miała w sobie coś upiornego.Zmrok zapadł.Maria Weronika wstała, by zapalić lampę, a potem powróciła do kąta pokoju poza krąg światła.Usta jej ciche nie poruszały się, lecz palce miarowo przesuwały paciorki różańca pod fałdą habitu.Z Tullochem było coraz gorzej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL