[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wycofał się wstydliwie, mamrocząc coś z ukontentowaniem.Śmieli się, porykując w ostrym świetle dokoła posłania Jimmy’ego, którego zapadnięta czarna twarz poruszała się niespokojnie z boku na bok na białej poduszce.Nadleciał podmuch wiatru, płomyk lampy zadrgał, na zewnątrz wysoko w górze strzepnęły żagle, a nie opodal blok szkotu dolnego żagla uderzył z brzękiem o żelazne nadburcie.Daleki głos zakrzyknął:- Ster na nawietrzną! - Inny, cichszy, odpowiedział mu:- Ster na nawietrznej!Zamilkli - czekali pełni nadziei.Siwy wilk morski postukał fajką o próg i wstał.Statek przechylał się łagodnie, a morze zdawało się budzić z sennym pomrukiem.- Zaczyna się wiaterek - powiedział ktoś bardzo cicho.Jimmy obrócił się z wolna twarzą do powiewu.Tamten głos w ciemnościach zawołał głośno i rozkazująco:- Rozwinąć trajsel!Grupka stojąca przed drzwiami pierzchła z kręgu światła.Słychać było, jak biegli z tupotem na rufę, powtarzając rozmaitym tonem: - Rozwijać trajsel!.Trajsel, tak jest!Donkin został sam na sam z Jimmy’m.Nastąpiła chwila milczenia.Jimmy kilkakrotnie otwierał i zamykał usta, jak gdyby łykając świeższe powietrze.Donkin poruszał palcami bosych stóp wpatrując się w nie w zamyśleniu.- Nie pomożesz im przy żaglu? - zapytał Jimmy.- Nie.Jeżeli ich sześciu nie ma dość krzepy, żeby stawić ten zatracony, drański trajsel, to nie są warci żyć - odparł Donkin znudzonym, dalekim głosem, tak jakby przemawiał z dna dołu.Jimmy z osobliwym zaciekawieniem przypatrzył się jego stożkowatemu, ptasiemu profilowi; wychylił się z koi z niepewną, ostrożną miną człowieka, który namyśla się, jakby najlepiej pochwycić dziwaczną istotę, która wygląda na to, że może ugryźć lub ukłuć.Powiedział jednak tylko:- Oficer zauważy, że cię nie ma.i będzie chryja.Donkin wstał i ruszył do drzwi.- Ja go załatwię którejś ciemnej nocy.Zobaczysz.- powiedział przez ramię.Jimmy dorzucił szybko:- Ty jesteś całkiem jak papuga, jak skrzecząca papuga.Donkin przystanął i bacznie przekrzywił głowę.Jego wielkie uszy sterczały, przezroczyste i żyłkowane, podobne do cienkich skrzydeł nietoperza.- Taaak? - zapytał stojąc plecami do Jimmy’ego.- Tak! - Paplesz wszystko, co wiesz.Jak.jak parszywa biała kakadu.Donkin czekał.Słyszał oddech tamtego, długi, powolny - oddech człowieka, który dźwiga na piersiach cetnarowe brzemię.Potem zapytał spokojnie:- A cóż to ja wiem?- Co?.To, co ci mówię.Niewiele.Dlaczego.tak gadasz o moim zdrowiu.- Bo to jest diabelne łgarstwo.Diabelne, śmierdzące łgarstwo pierwszej wody.Ale ja nie dam się nabrać.Co to, to nie.Jimmy milczał.Donkin wsadził ręce w kieszenie i jednym niedbałym krokiem znalazł się przy koi.- Gadam.No to co? To nie są ludzie.to barany.Zagonione stado baranów.Przyskrzyniłem cię.Czemu nie? Przecieżeś zdrów.- Ja.Ja nic o tym nie mówię.- Ano, niech się przekonają.Niech się dowiedzą, co potrafi mężczyzna.Ja jestem mężczyzna, poznałem się na tobie.- Jimmy odsunął się dalej na poduszce, a tamten wyciągnął chudą szyję i targnął ptasią twarzą ku niemu, jakby go dziobał w oczy.- Jestem mężczyzna.Wolałem zwiedzić wszystkie mamry w koloniach, niż wyrzec się swoich praw.- Jesteś kryminalista - szepnął cicho Jimmy.- A jakże.I szczycę się tym.Ty! Nie masz odwagi, psiakrew, i dlatego wymyśliłeś taki wykręt.- Przerwał, a potem po namyśle dodał z wolna akcentując słowa: - Nie jesteś wcale chory, prawda?- Nie - odrzekł zdecydowanie Jimmy.- Tego roku bywałem od czasu do czasu trochę nieswój - wymamrotał nagle ściszonym głosem.Donkin przymrużył jedno oko poufnie i przyjacielsko.Szepnął:- Jużeś to przedtem robił, co?Jimmy uśmiechnął się, a potem, jakby nie mogąc się pohamować, dał upust słowom:- Tak.Na poprzednim statku.Byłem nieswój podczas rejsu.Rozumiesz? To całkiem proste.Zapłacili mi w Kalkucie, a szyper nie robił o to żadnych awantur.Dostałem pieniądze, a jakże.Przeleżałem sobie pięćdziesiąt osiem dni! O, głupcy! Boże, co za głupcy! Zapłacili mi od razu.- Zaśmiał się spazmatycznie, a Donkin zawtórował mu chichotem.Jimmy zakaszlał gwałtownie.- Nigdy się lepiej nie czułem - powiedział, gdy tylko zdołał nabrać tchu.Donkin drwiąco machnął ręką.- Z czasem - zawyrokował głęboko - każdy to wykryje.- Oni nie - odparł Jimmy chwytając ustami powietrze jak ryba.- Przełkną każdą gadką - zgodził się Donkin.- Ale nie rozpowiadaj zanadto - napomniał go Jimmy głosem pełnym wyczerpania.- O twojej gierce, tak? - zapytał jowialnie Donkin.A potem, z nagłym niesmakiem: - Rób, co chcesz, byleby ci się udało.Wobec tego naładowany samolubstwem James Wait naciągnął koc pod brodę i przez chwilę leżał bez ruchu.Jego grube wargi były kapryśnie odęte
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL