[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czuł w sobie zamęt, a naokoło siebie - tajemnicę.Nigdy jeszcze czegoś podobnego nie doświadczył służąc pod starym Robinsonem na „Ly-e-moonie”.A jednak widział tam ciekawe machinacje i brał w nich udział nie zdając sobie wówczas z nich sprawy.Były tajne, ale można się było domyślać w nich czegoś zrozumiałego.A tutaj nie.Tkwiło w tym wszystkim coś nieuchwytnego, co na niego działało.Czuł niepokój, jak gdyby jakieś magiczne tchnienie powiało na wypadki i ludzi nadając tym komplikacjom, które zaszły podczas podróży jachtem, znaczenie niemożliwe do odgadnięcia, choć wyczuwalne w słowach, w gestach, w wydarzeniach - i przejmujące wszystko dziwnym, niejasnym lękiem.Nie należał do tych, którzy umieją analizować swoje uczucia, a poza tym nie miał na to czasu.Musiał odpowiadać Lingardowi, który wypytywał go o ludzi z jachtu.Nie, nie może powiedzieć, aby pani Travers była, powiedzmy, przestraszona.Ale zdaje się, że jest czymś zaprzątnięta.O tak! chłopcy są w strachu.Czyby się bili w razie czego? Każdy będzie się bił, jeśli go zmuszą do tego, czy się boi, czy nie.Carter wie o tym z doświadczenia.Oczywiście każdy by wolał mieć coś lepszego w garści niż drąg żelazny.I to jeszcze.Zamilkł i zdawał się rozważać spokojnie szansę ludzi uzbrojonych w drągi.- A o co pan chce, żebyśmy się bili? - zapytał nagle.Lingard drgnął.- Wcale nie chcę - rzekł - i nie prosiłbym pana o to.- Nie podobna z góry powiedzieć, co pan zrobi, panie kapitanie - odparł Carter.- Nie ma jeszcze dwudziestu czterech godzin, jak pan chciał mnie zastrzelić.- Powiedziałem tylko, że raczej pana zabiję, niż pozwolę, aby mi pan narobił kłopotu - wyjaśnił Lin-gard.- Jedna noc nie jest podobna do drugiej - mruknął Carter - ale jakże ja się mam w tym połapać? Zdaje mi się, że to pan sam wpędza siebie w tarapaty - i to w jak najszybszym tempie.- No więc przypuśćmy, że tak - rzekł Lingard, nagle posępniejąc.- Czy wasi ludzie biliby się, gdybym ich porządnie uzbroił?- Za kogo - za pana czy za siebie samych? - spytał Carter.- Za tę kobietę! - wybuchnął Lingard.- Pan zapomina, że na statku jest kobieta.Gwiżdżę na to, co stanie się z resztą.Carter rozważał to sumiennie.- Nie dzisiaj - rzekł na koniec.- Jest między nimi jeden czy dwóch jak się patrzy, ale reszta zupełnie zbaraniała.Nie dzisiaj.Niech im pan da czas trochę się uspokoić, jeżeli pan chce, żeby się bili.Zdawał sprawę ze stanu rzeczy i wyrażał swoje zdanie, wahając się między lojalnością i niedowierzaniem.Stan własnej duszy dziwił go niepomiernie.Nie mógł nic zrozumieć, nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, a jednak czuł instynktowne pragnienie, natchniony poryw, aby pomóc temu człowiekowi.Niekiedy wydawało mu się to koniecznością, to znów dyplomatycznym posunięciem, chwilami zaś wielkim szaleństwem - które by może i nie miało znaczenia, ponieważ podejrzewał, że jest tak czy owak bezsilny.Czasami porywał go gniew.Dotykał wówczas w kieszeni rękojeści nabitego pistoletu.Zaopatrzył się weń, gdy pani Travers poleciła mu wyruszyć na bryg.- Gdyby chciał mi się stawiać, wygarnę w niego i wezmę nogi za pas - wyjaśniał pośpiesznie.Pamiętał, jak przerażona wydała mu się pani Travers.Naturalnie - taka kobieta nie jest przyzwyczajona do podobnych rzeczy.Toteż słuchał tego, co mówiła, tylko ze względu na dobre wychowanie.Kto się na gorącym sparzył, ten na zimne dmucha.Nie miał ochoty być porwany - jeszcze czego - ani też dać się sponiewierać.- Nie mogę pozwolić, aby mnie capnął - rzekł, - Pani będzie mnie teraz potrzebowała; i obiecuję pani, że nie wypalę z tego starego grata, póki tamten sam mnie do tego nie zmusi.Idąc za głosem młodzieńczego rozumu Carter postanowił nie ustępować prośbom pani Travers, choć jej niezmierne wzburzenie zachwiało na chwilę jego decyzją.Pamiętał, że gdy łódź była już w drodze, pani Travers krzyknęła za nim:- Pan tego nie zrobi! Pan nie może zrozumieć.Jej głos, brzmiący nikło w ciemnościach, wzruszył go, tak był podobny do krzyku rozpaczy.- Naprzód, chłopcy, naprzód - przynaglał swych ludzi.Był roztropny, zdecydowany, a że był i bardzo młody, więc prawie sobie życzył, „aby doszło co do czego”.I wydał przezornie rozkaz załodze łodzi, żeby trzymała gig tuż za rufą, pod głównym olinowaniem brygu.- Jeśli zobaczycie, że nagle skaczę do czółna, odbijajcie i wiosłujcie co tchu.Podczas rozmowy z Lingardem nie miał jakoś ochoty strzelać, ale trzymał się bezwzględnie swej pięknej decyzji, aby mu się nie wymknęła i nie przepadła w morzu wątpliwości.- Czy nie powinienem wracać na jacht? - spytał łagodnie.Nie otrzymując odpowiedzi ciągnął dalej z rozwagą:.- Pani Travers kazała mi powiedzieć, że bez względu na to, co się stało, gotowa jest panu zaufać.Przypuszczam, że czeka na jakąś odpowiedź.- Gotowa mi zaufać! - powtórzył Lingard.Oczy jego dziko błysnęły.Każdy ruch płomieni miotał z lekka tam i sam masywnymi cieniami głównego pomostu, na którym można było dojrzeć gdzieniegdzie postać człowieka stojącego bardzo spokojnie, z mroczną twarzą i błyszczącymi źrenicami.Carter wsunął ostrożne rękę do kieszeni na piersiach.- No więc, panie kapitanie - wyrzekł powtarzając sobie w duszy, że się nie da zastraszyć, a żona zwierzchnika niech sobie ufa, komu jej się żywnie podoba.- Czy pan ma tam coś dla mnie na piśmie? - spytal Lingard i posunął się o krok w radosnym uniesieniu.Carter odstąpił żwawo w tył, aby utrzymać odległość.Shaw gapił się z boku; czerwonawe jego policzki drżały, okrągłe oczy omal nie wyskoczyły z twarzy, a usta były otwarte, jakby już, już miał się zatchnąć z niezmiernej ciekawości, zdumienia i oburzenia.- Nie! Nie na piśmie - rzekł Carter spokojnie i cicho.Lingard wyglądał jak obudzony nagle ze snu przez jakiś krzyk.Głęboka i ponura zmarszczka wypadła - rzekłbyś - z mroku, by osiąść na jego czole, i szybko znowu w mrok wsiąkła; a gdy znikła, był już taki spokojny, wzrok jego tak był trzeźwy, a twarz opanowana, że trudno było uwierzyć, iż serce tego człowieka przeszło w tej ostatniej sekundzie próbę upokorzenia i niebezpieczeństwa.Uśmiechnął się smutno:- No, mój młodzieńcze - rzekł z jakąś dobroduszną rezygnacją - co też pan tam ma? Nóż czy pistolet?- Pistolet - odpowiedział Carter.- Czy pan się dziwi, panie kapitanie? - Mówił z zapalczywością, ponieważ uczucie żalu wkradło mu się zwolna do duszy niepostrzeżenie i nieodparcie, jak wzbierający przypływ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL