[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko na statku pozostało bez zmiany — z tą tylko różnicą, że obie piżamy kapitana jednocześnie były w użyciu, jedna tkwiła nieruchomo w kabinie, druga zaś zachowywała się bardzo cicho w kapitańskim saloniku.Tu trzeba wyjaśnić, że kabina moja miała kształt dużego L z drzwiami w kącie, otwierającymi się do krótszego ramienia litery.Sofa po lewej, a koja po prawej stronie; biurko i stół z chronometrami znajdowały się naprzeciw drzwi.Lecz otwierając je tylko i nie wchodząc do wnętrza kabiny, nie widziało się długiego (lub prostopadłego) ramienia litery.Stały tam skrzynie, a nad nimi mieściła się biblioteka; trochę ubrania — jedna czy dwie ciepłe kurtki, czapki, gumowy płaszcz i tym podobne części garderoby wisiały na hakach.U końca tego ramienia były drzwi wiodące do łazienki, do której można było również wejść wprost, z kajuty.Ale tamtędy się nie chodziło.Tajemniczy gość skorzystał z tego rozkładu.Wszedłszy do kabiny, jasno oświetlonej przez dużą lampę na pałąkach, przytwierdzoną do grodzi nad biurkiem, daremnie się za nim oglądałem, póki sam nie wyszedł spokojnie zza ubrań wiszących w niewidocznej części pomieszczenia.— Usłyszałem, że ktoś rusza się w pobliżu, więc wszedłem tam od razu — szepnął.Ja również mówiłem głosem przyciszonym.— Nikt tu nie wchodzi bez pukania i bez pozwolenia.Skinął głową.Rysy miał zaostrzone, opalenizna zanikła, rzekłbyś, człowiek chory.I nie dziw.Miał za sobą, mówił, siedem tygodni aresztu w kabinie.Lecz: nie było nic chorobliwego w jego oczach i w wyrazie twarzy.Nie był podobny do mnie ani trochę; pomimo to, gdy tak staliśmy nachyleni nad koją tyłem do drzwi szepcząc do siebie z pochylonymi ku sobie ciemnymi głowami, zuchwalec, który by ukradkiem uchylił drzwi i zerknął do wnętrza, zdumiałby się na niesamowity widok: rozdwojony kapitan porozumiewa się szeptem ze swym drugim ja.— Ale to wszystko jeszcze nie wyjaśnia, w jaki sposób znalazł się pan przy sztormtrapie u burty — badałem niedosłyszalnym prawie szeptem, bo mówiliśmy tylko szeptem.Zadałem mu to pytanie, gdy już opowiedział mi obszerniej, co działo się na „Sephorze” po przejściu burzy.— Nim minęliśmy Przylądek Jawajski, miałem czas przemyśleć wszystko wielokrotnie.Przez sześć tygodni nic innego nie robiłem, gdyż tylko godzinę mniej więcej, wieczorami, pozwalano mi spacerować po rufowym pokładzie.Szeptał z rękoma złożonymi na brzegu mojej koi i oczyma wpatrzonymi w dal poprzez otwarty iluminator.Pojmowałem doskonale ów proces myślenia, myślenia nieugiętego, może i niewzruszonego.Tak myśleć ja bym nie potrafił.— Obliczyłem, że ciemność zapadnie, nim zbliżymy się do lądu — ciągnął tak cicho, że musiałem wytężać słuch, choć staliśmy tuż przy sobie, prawie ramię przy ramieniu.— Więc zażądałem rozmowy ze starym.Zawsze był bardzo zmieszany, gdy przychodził mnie odwiedzać; jak gdyby wstydził się spojrzeć mi w oczy.Ten fokżagiel, wie pan, ocalił statek, który siedział zbyt głęboko, by trzymać się długo bez ożaglowania.I to ja za niego kazałem podnieść ten żagiel.Tak czy owak, dość że przyszedł.Gdy więc był już w mojej kabinie, a stanął w drzwiach i patrzył na mnie, jak bym już miał na szyi stryczek, poprosiłem go prosto z mostu, by zostawił na noc drzwi mej kabiny otwarte, kiedy będziemy przechodzić przez cieśninę Sunda.Wybrzeże Jawy leżałoby wówczas o dwie, trzy mile od Anjeru.Nie chciałem nic więcej.Na drugim roku Conway dostałem nagrodę pływacką.— Wierzę — tchnąłem.— Bóg jeden wie, po co oni mnie co noc zamykali.Mieli takie miny, jak gdyby się bali, że mogę włóczyć się po nocy i dusić ludzi.Czyż jestem krwiożerczą bestią? Czy wyglądam na to? Przebóg! gdybym był taki, czyż stary ważyłby się wchodzić do mojej kabiny? Powie pan, że mógłbym wtedy korzystając ze sposobności zwalić go z nóg i wyskoczyć: było już ciemno.Otóż nie.I z tego samego powodu nie chciałem rozbijać drzwi.Usłyszawszy bowiem hałas rzuciliby się, aby mnie zatrzymać, ja zaś nie chciałem się wdawać w bójkę.W tumulcie jeszcze kto mógłby postradać życie — przecież nie wyrywałbym się po to, by zostać z powrotem wtrącony do kabiny, ja zaś nie chciałem mieć więcej do czynienia z takimi sprawami.Odmówił, jeszcze bardziej zmieszany niż zwykle.Bał się marynarzy, a także swego drugiego oficera, z którym od lat żeglował razem: siwowłosy stary mazgaj; i stewarda; był z nim, diabli wiedzą jak długo, siedemnaście lat czy więcej, naszpikowany zasadami faryzeusz, nienawidzący mnie z całej duszy po prostu dlatego, że byłem pierwszym oficerem.Wie pan, nie było jeszcze na „Sephorze” pierwszego oficera, który by odbył więcej niż jedną podróż.Te dwa stare grzyby prowadziły statek.Licho wie, czego jeszcze bał się szyper (nerwy musiał mieć zsiepane tą piekielną burzą), odpowiedzialności wobec prawa… może żony, nie wiadomo.Ach tak, była na statku.Choć nie przypuszczam, by się w to wdawała.Sądzę, że chciała się mnie pozbyć stamtąd jak najprędzej, w jakikolwiek sposób.„Piętno Kaina”, uważa pan.W porządku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL