[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Musia³o to byæ wino,które tu chowali na wesele.By³o tak stare, ¿e ju¿ traci³o kolor.– Wyjrzyjcie przez to okno, Luigi – powiedzia³em.– Ja wyjrzê przez drugie.Piliœmy z osobnych butelek, zabra³em wiêc swoj¹, odszed³em na bok, po³o¿y³emsiê p³asko na sianie i przez w¹skie okienko wyjrza³em na mokre pola.Nie wiem,co spodziewa³em siê zobaczyæ, ale nie ujrza³em nic oprócz pól, nagich drzewmorwowych i padaj¹cego deszczu.Wypi³em wino, ale nie poczu³em siê lepiej.Zad³ugo je trzymali i popsu³o siê, straci³o smak i kolor.Patrzy³em, jak nadworze siê zmierzcha; mrok zapada³ bardzo szybko.Przy takim deszczu nocpowinna byæ bardzo ciemna.Kiedy siê ju¿ œciemni³o, nie by³o celu d³u¿ejwypatrywaæ, tote¿ wróci³em do Pianiego.Zasn¹³, wiêc nie budzi³em go, tylkosiedzia³em przy nim przez chwilê.By³ têgim mê¿czyzn¹ i sen mia³ twardy.Popewnym czasie zbudzi³em go i ruszyliœmy w drogê.By³a to bardzo dziwna noc.Nie wiem, czego siê spodziewa³em, mo¿e œmierci istrzelaniny w ciemnoœciach, i uciekania, ale nie zdarzy³o siê nic.Le¿¹c p³askoza rowem przy g³Ã³wnej szosie, odczekaliœmy, a¿ przeszed³ jakiœ batalionniemiecki, potem przekroczyliœmy szosê i udaliœmy siê ku pó³nocy.Dwa razywœród deszczu znaleŸliœmy siê blisko Niemców, ale nas nie zauwa¿yli.Wymin¹wszymiasto, szliœmy na pó³noc, nie spotykaj¹c ¿adnych W³ochów, a po jakimœ czasienatrafiliœmy na g³Ã³wne szlaki odwrotu i przez ca³¹ noc maszerowaliœmy w stronêTagliamento.Nie zdawa³em sobie dotychczas sprawy, jak gigantyczny jest tenodwrót.Razem z armi¹ odp³ywa³ ca³y kraj.Maszerowaliœmy przez ca³¹ noc wtempie lepszym ni¿ pojazdy.Bola³a mnie noga, by³em zmêczony, ale czas mieliœmydobry.Wydawa³o siê strasznie g³upie, ¿e Bonello postanowi³ iœæ do niewoli.Nieby³o ¿adnego niebezpieczeñstwa.Przeszliœmy bez wypadku poprzez dwie armie.Gdyby nie to, ¿e zgin¹³ Aymo, nie mielibyœmy w ogóle wra¿enia, ¿e coœ namgrozi.Nikt nas nie zaczepia³, kiedyœmy szli, dobrze widoczni, po torze.Œmieræprzysz³a nagle i bezsensownie.Zastanawia³em siê, gdzie teraz jest Bonello.– Jak pan siê czuje, tenente? – zapyta³ Piani.Szliœmy skrajem drogi zat³oczonej pojazdami i wojskiem.– Doskonale.– Ja mam ju¿ doœæ tego chodzenia.– No có¿; teraz nie mamy nic innego do roboty.Nie musimy o nic siê martwiæ.– Bonello by³ g³upi.– Ano tak, g³upi.– Co pan zrobi w jego sprawie, tenente?– Nie wiem.– Nie móg³by pan zwyczajnie podaæ, ¿e zosta³ wziêty do niewoli?– Nie wiem.– Bo widzi pan, je¿eli wojna jeszcze potrwa, mog¹ narobiæ grubych przykroœcijego rodzinie.– Wojny ju¿ nie bêdzie – odezwa³ siê jakiœ ¿o³nierz.– Idziemy do domu.Wojnaskoñczona.– Ka¿dy z nas pójdzie do domu.– Wszyscy idziemy.– ChodŸmy, tenente – rzek³ Piani.Chcia³ ich wymin¹æ.– Tenente? Który tu jest tenente? A basso gli ufficiali! Precz z oficerami!Piani wzi¹³ mnie pod rêkê.– Lepiej, ¿ebym do pana mówi³ po nazwisku – powiedzia³.– Mog¹ zrobiæ jak¹œawanturê.Ju¿ zastrzelili kilku oficerów.Wyminêliœmy tamtych.– Nie z³o¿ê takiego raportu, który by spowodowa³ przykroœci dla jego rodziny –podj¹³em nasz¹ rozmowê.– Je¿eli wojna jest skoñczona, to i tak wszystko jedno – odrzek³ Piani.– Alenie wierzê, ¿eby siê skoñczy³a.To by³oby za piêkne.– Nied³ugo siê dowiemy – powiedzia³em.– Nie wierzê, ¿eby siê skoñczy³a.Wszyscy myœl¹, ¿e tak, ale ja w to niewierzê.– Viva la pace!*[* viva la pace! (w³.) - niech ¿yje pokój!] – krzykn¹³ jakiœ ¿o³nierz.–Idziemy do domu!– Dobrze by³oby, gdybyœmy wszyscy poszli – rzek³ Piani.– A pan nie chcia³by pójœæ do domu?– Chcia³bym.– Ale nie pójdziemy.Nie zdaje mi siê, ¿eby ju¿ by³o po wszystkim.– Andiamo a casa!*[* andiamo a casa (w³.) - idziemy do domu.] – zawo³a³ inny ¿o³nierz.– Rzucaj¹ karabiny – zauwa¿y³ Piani.– Zdejmuj¹ je i upuszczaj¹ na ziemiêpodczas marszu.A potem krzycz¹.– Powinni je zachowaæ.– Myœl¹, ¿e jak rzuc¹ broñ, to ich nie zmusz¹ do walki.Maszeruj¹c tak bokiem szosy, poœród ciemnoœci i deszczu, widzia³em, ¿e wielu¿o³nierzy wci¹¿ jeszcze ma karabiny.Stercza³y im nad pelerynami.– Wy z której brygady? – zawo³a³ jakiœ oficer.– Brigata di Pace! – odkrzykn¹³ ktoœ.– Brygada Pokoju.Oficer nic nie odpowiedzia³.– Co on mówi? Co mówi ten oficer?– Precz z oficerem! Viva la pace!– ChodŸmy – powiedzia³ Piani.Minêliœmy dwie sanitarki brytyjskie porzucone wzatorze pojazdów.– One s¹ z Gorycji – rzek³ Piani.– Znam te wozy.– Dojechali dalej ni¿ my.– Bo wczeœniej wyruszyli.– Ciekawe, gdzie s¹ kierowcy.– Pewnie dalej przed nami.– Niemcy zatrzymali siê przed Udine – powiedzia³em.– Ci wszyscy przedostan¹siê za rzekê.– Tak – odpar³ Piani.– Dlatego myœlê, ¿e wojna bêdzie trwa³a dalej.– Niemcy mogliby tu przyjœæ – powiedzia³em.– Ciekawy jestem, dlaczego tego nierobi¹.– Nie wiem.W ogóle nie rozumiem siê na takiej wojnie.– Pewnie musz¹ zaczekaæ na tabory.– Czy ja wiem – odpowiedzia³ Piani.W pojedynkê zachowywa³ siê znaczniespokojniej.Przy kolegach by³ wielkim krzykaczem.– Czy wy jesteœcie ¿onaci, Luigi?– Pan wie, ¿e tak.– Dlatego nie chcieliœcie dostaæ siê do niewoli?– To jedna z przyczyn.A pan jest ¿onaty, tenente?– Nie.– Bonello te¿ nie.– Z tego, ¿e ktoœ jest ¿onaty, jeszcze nic nie wynika.Ale przypuszczam, ¿e¿onaty mê¿czyzna musi chcieæ wróciæ do ¿ony – powiedzia³em.Przyjemnie mi by³orozmawiaæ o ¿onach.– Aha.– Jak wasze nogi?– A bol¹ porz¹dnie.Przed œwitem dotarliœmy do brzegu Tagliamento i ruszyliœmy wzd³u¿ wezbranejrzeki do mostu, przez który przeprawia³a siê ca³a kolumna.– Powinni jakoœ utrzymaæ siê na tej rzece – rzeki Piani.Po ciemku wodywydawa³y siê silnie wezbrane.K³êbi³y siê i rozlewa³y szeroko.Drewniany mostmia³ prawie trzy czwarte mili d³ugoœci, a rzeka, zazwyczaj p³yn¹ca w¹skimikana³ami po szerokim kamienistym ³o¿ysku daleko w dole pod mostem, teraznieomal siêga³a jego desek.Podeszliœmy brzegiem, a potem wcisnêliœmy siê wt³um przechodz¹cy przez most.Id¹c powoli w deszczu, o kilka stóp ponadwezbran¹ wod¹, œciœniêty w t³oku, maj¹c tu¿ przed sob¹ pud³o jaszczaartyleryjskiego, patrzy³em przez porêcz na rzekê.Teraz, kiedy nie mo¿na ju¿by³o iœæ swobodnie, czu³em wielkie zmêczenie.Nie by³o nic radosnego w tymprzekraczaniu mostu.Zastanawia³em siê, co by siê sta³o, gdyby w dzieñzbombardowa³ go samolot.– Piani – powiedzia³em.– Jestem, tenente.Szed³ w œcisku, nieco przede mn¹.Nikt nie rozmawia³.Wszyscy starali siêprzejœæ jak najprêdzej na drug¹ stronê i myœleli jedynie o tym.Byliœmy ju¿prawie za mostem.Na jego drugim koñcu stali z obu stron oficerowie ikarabinierzy, b³yskaj¹c latarkami.Widzia³em ich sylwetki na tle nieba.Kiedypodeszliœmy bli¿ej, zauwa¿y³em, ¿e jeden z oficerów wskazuje kogoœ z kolumny.Karabinier wcisn¹³ siê w t³um i wróci³, trzymaj¹c tamtego za ramiê.Sprowadzi³go na bok z drogi.Byliœmy ju¿ prawie naprzeciw nich.Oficerowie obserwowalika¿dego z przechodz¹cych, czasem zagadywali coœ do siebie, podchodzili, abyb³ysn¹æ latark¹ w czyj¹œ twarz.Zanim doszliœmy do nich, wyci¹gnêli jeszczekogoœ z kolumny.Zobaczy³em tego cz³owieka.By³ to podpu³kownik.Kiedy gooœwietlili latark¹, dojrza³em gwiazdki na rêkawie.W³osy mia³ siwe, by³przysadzisty i t³usty.Karabinier wci¹gn¹³ go poza szereg oficerów.GdyznaleŸliœmy siê przed nimi, zauwa¿y³em, ¿e paru spojrza³o na mnie.A potemktóryœ wskaza³ mnie palcem i powiedzia³ coœ do karabiniera
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL