[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Arienrhod nienale¿y do nikogo! Ty jesteœ jej, bêdzie ciê wykorzystywaæ, dopóki niezu¿yje.Sparks szed³ dalej, nie ogl¹daj¹c siê, a¿ min¹³ róg Ulicy.Nie ruszy³ jednak wgórê, w stronê pa³acu.Sta³, czekaj¹c, a¿ opuœci go z³oœæ, pozbêdzie siêpoczucia bezcelowoœci, wreszcie wybra³ drogê w dó³.B³¹ka³ siê bez celu,docieraj¹c do serca Labiryntu.Mija³ bary i kasyna stanowi¹ce dla niego drugidom; patrzy³ z roztargnieniem na wystawy sklepowe pe³ne sprowadzanych przyprawi zió³, bi¿uterii, obrazów, kaftanów, komputerów.tysiêcy innych zabawektechnicznych; kosztownych, wyszukanych b³ahostek pochodz¹cych od napraszaj¹cychsiê kupców, wpychaj¹cych siê przed zdumione oczy tubylców.Kiedyœ stawa³ przyka¿dej witrynie i spacer po Labiryncie wydawa³ mu siê chodzeniem po niebie.Teraz ledwo zatrzymywa³y mu oczy.Sam nie wiedzia³, jak i kiedy czas pokry³jego strach skorup¹ utraty z³udzeñ, a wino cudu przesz³o w ocet.Nawet wielobarwne aleje, ¿yzny grunt spotkañ rzemieœlników planety tej isiedmiu innych, na którym rozkwita³ ich artyzm, ju¿ nie przyci¹ga³y jego uwagi.Przesta³y go poci¹gaæ kszta³tami, zapachami i muzyk¹.Œwie¿e rany, wywo³anepoznaniem œmierci za ¿ycia bêd¹cej udzia³em Herne'a, boleœnie ostro wciska³ysiê w szklane œciany, którymi siê os³oni³.Otoczony przez bij¹ce serce miasta,które zamierza³ odkrywaæ, przekona³ siê po raz kolejny, ¿e rzecz, po któr¹siêga, wymyka mu siê z r¹k.Jak wszystko, o co dba³, na co liczy³.Zacisn¹³ gwa³townie d³oñ na kolumnie ruchomej rzeŸby w mijanym w³aœnie stoisku;spomiêdzy jej kolców wydobywa³y siê szorstkie tony, skacz¹ce jak koty.Jednak¿edzwoni¹ca, atonalna muzyka umilk³a pod jego dotykiem, zimny metalowy prêtodchyli³ siê w drug¹ stronê.A mo¿e tylko wyobra¿a³ sobie ich nierealnoœæ; leczwra¿enie nie mija³o.Dlaczego? Co mi siê sta³o? Co z³ego?Puœci³ przedmiot, gdy oburzony rzeŸbiarz podszed³ do drzwi sklepu.Ruszy³dalej, dopiero teraz poznaj¹c, w jak¹ uliczkê wszed³.To Aleja Cytrynowa, aprzed sob¹ widzi ju¿ Fate Ravenglass, siedz¹c¹ jak zawsze na werandzie wokó³tac i skrawków.Kiedyœ przyby³ tu, szukaj¹c schronienia, zosta³ przyjêty bezpytañ czy stawiania warunków.Zawsze mo¿e tu wróciæ, do przystani spokoju itwórczoœci we wszechœwiecie obojêtnoœci i po³amanych czêœci.Dostrzeg³, ¿e Fate nie jest sama, ujrza³ jej goœcia wstaj¹cego ze stopni wchmurze granatowych zas³on z têczowymi wzorami.Rozpozna³ jej przyjació³kêTiewe – dziêki welonom, bo nigdy nie dostrzeg³ u niej nic wiêcej ni¿ hebanowed³onie.Us³ysza³ delikatn¹ pieœñ jej skrytych naszyjników z dzwoneczków.Pyta³Fate, dlaczego nigdy siê nie ods³ania, podejrzewaj¹c j¹ o kalectwo, leczus³ysza³, ¿e taki jest zwyczaj rodzimej planety Tiewe.PóŸniej widzia³ najwy¿ejdwóch innych ludzi pochodz¹cych z niej, zawsze starannie opatulonych.Tieweczu³a siê nieswojo w towarzystwie mê¿czyzn i objê³a go zazdrosna wdziêcznoœæ,gdy zrozumia³, ¿e odchodzi z jego powodu.Fate ma wielu przyjació³, lecznikogo, kto by³by dla niej kimœ wiêcej.Czasami zastanawia³ siê nad jejcelibatem.Gdy Tiewe odesz³a, zostawiaj¹c za sob¹ muzyczny œlad, Fate zwróci³a twarz wjego stronê, na wpó³ z uœmiechem, na wpó³ ze skupieniem.– Sparks, to ty? – Kot Malkin miaukn¹³ potwierdzaj¹co ze swego ulubionegomiejsca na progu.– Tak.Czeœæ, Fate.– Sparks stan¹³ przed ni¹, nagle niepewny.– Co za mi³a niespodzianka.Siadaj, nie zachowuj siê jak obcy.By³eœ nimdostatecznie przez ostatnie miesi¹ce.Z grymasem winy usiad³ ostro¿nie wœród tac na werandzie.– Wiem.Przepraszam, ale.– Nie, nie przepraszaj – zamacha³a rêkoma, rozgrzeszaj¹c go dobrotliwie.– Mimowszystko, ile to razy przysz³am ciê odwiedziæ w pa³acu?Rozeœmia³ siê.– Ani razu.– Powinnam wiêc byæ wdziêczna, ¿e w ogóle przyszed³eœ.– Schyli³a siê pood³o¿on¹ maskê.– Opowiedz mi plotki z dworu, jak siê ubieraj¹, w co siê bawi¹,jakie wylêg³y siê tam wspania³e bzdurki.Potrzebujê odrobiny radoœci.Tiewerobi cuda ig³¹ i jedwabiem, lecz jest taka smutna.– Unios³a wzrok, skrzywi³asiê do nikogo, siêgnê³a gwa³townie do tacy z paciorkami i rozrzuci³a je.–Cholera! – Malkin skoczy³ z progu i znikn¹³ w sklepie.– Pozwól mi.– Sparks pochyli³ siê, ledwo zdo³a³ pochwyciæ zielony,b³yszcz¹cy wodospad, spadaj¹cy z krawêdzi stopnia.Postawi³ tacê i wype³ni³ j¹cierpliwie, ukojony bezmyœlnoœci¹ zadania.– WeŸ.– Wrêczy³ jej trzy paciorkinaraz, wracaj¹c z wdziêcznoœci¹ do nawyków i b³ogich wspomnieñ dni spêdzonych zni¹.– Widzisz, jak bardzo mi ciê brak.– Uœmiechnê³a siê, gdy paciorki spad³y jejna d³oñ.– Ale nie tylko twych cierpliwych rak, tak¿e rytmicznych Letnichpieœni i œwie¿oœci zdumienia.Sparks opar³ palce na jej kolanach, nic nie odpowiadaj¹c.– Mo¿esz zostaæ i zagraæ mi trochê? Tak dawno w tej alejce nie by³o pieœni.– Ja.– Prze³kn¹³ kamyk w gardle.– Nie wzi¹³em ze sob¹ piszcza³ki.– Nie? – Mniej by siê zdziwi³a, gdyby powiedzia³ jej, ¿e nie ma na sobieubrania.– Dlaczego?– Ostatnio.nie lubiê graæ.Siedzia³a, pochylona nad mask¹, czekaj¹c na coœ wiêcej.– By³em zbyt zajêty – powiedzia³ usprawiedliwiaj¹co.– S¹dzi³am, ¿e po to jesteœ potrzebny Królowej – grasz jej.– Ju¿ nie.Teraz.no, robiê inne rzeczy.– Pog³adzi³ tward¹ powierzchniêstopnia.– Inne.rzeczy.Przytaknê³a, zapomnia³, jakie dra¿ni¹ce mo¿e byæ spojrzenie jej trzeciego oka.– Jak granie i picie zbyt wiele wina w Panoramie Paralaksy.– By³o tostwierdzenie faktu.– Sk¹d wiesz, gdzie by³em? – Nie chcia³ siê przyznaæ do reszty.– Czujê to.To pachnid³o pochodzi z Tsieh-pun.Ka¿de miejsce jest inne,podobnie jak i ka¿dy narkotyk.Mówisz trochê niewyraŸnie.– Powiedz mi, czy wygra³em, czy przegra³em.– Wygra³eœ.Gdybyœ przegra³, nie pyta³byœ o to z takim zadowoleniem.Rozeœmia³ siê, lecz niezbyt swobodnie.– By³abyœ dobr¹ Sin¹.– Nie.– Pokrêci³a g³ow¹ i poszuka³a ig³¹ otworu w paciorku.– Sinymi staj¹ siêludzie o pewnym poczuciu wy¿szoœci moralnej, a ja nie chcê os¹dzaæ innychgrzeszników.No – doda³a, gdy paciorek znalaz³ siê na swoim miejscu – proszêtrochê zielonych piór.– Wiem o tym.– Poda³ jej pióra.– To dlatego przyszed³eœ tu dzisiaj? – Umoczy³a palce w kleju i posmarowa³astosiny piór.– Dopóki wygrywasz w grze, Królowa nie mo¿e siê wtr¹caæ w to, corobisz ze swym wolnym czasem i pieniêdzmi, prawda?– Chce, bym gra³.Daje mi pieni¹dze – powiedzia³ to bez wahania, czu³, jakwzbieraj¹ w nim tajne sekrety, wiedzia³, ¿e zdradzenie ich jest tylko kwesti¹czasu.– Naprawdê? Jesteœ taki dobry? – Fate zdawa³a siê w to w¹tpiæ.– Nie.Robiê to, by siê uczyæ, poznawaæ sposoby myœlenia pozaziemców, ichzamierzenia, by opowiadaæ o nich jej.– Myœla³am, ¿e ma po to Starbucka.– Ma.– Niewidzialna œciana jego bezimiennoœci zdawa³a siê zamykaæ ich wprzestrzeni ca³kowitej ciszy, w której ledwo rozleg³ siê jego g³os, choæpowinien rozbrzmiewaæ dum¹.– Ja jestem Starbuckiem.Najpierw jedyn¹ jej odpowiedzi¹ by³o ciche westchnienie na wdechu.– S³ysza³am, ¿e jest nowy Starbuck.To prawda, Sparksie? Ty, Letniak.–chlopiec, lecz tego nie dopowiedzia³a.– Na wpó³ Letniak.– Kiwn¹³ g³ow¹ – Tak.To prawda.– Jak? Dlaczego? – Po³o¿y³a nieruchome d³onie na otwartych ustach maski.– Bo tak bardzo przypomina Moon.A Moon odesz³a.– Arienrhod by³a jedyn¹rzecz¹, która siê dlañ nie zmieni³a, jedyn¹ ca³¹ i rzeczywist¹, bardziej nawetni¿ jego cia³o.– Wiedzia³a o Moon, wiedzia³a, czym jest dla mnie.Tylko onaby³a w stanie zrozumieæ.– Wymyka³y mu siê pe³ne bólu s³owa, opowiada³ jej(choæ nie do koñca), co zasz³o miêdzy nim a Arienrhod, gdy dosz³y ich wieœci oporwaniu Moon.–
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL