[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muszê wydostaæ siê st¹d, w³aœnie zTreblinki, ³ jedynie to zwyciêstwo bêdzie siê liczyæ, gdy¿ osi¹gn¹wszy je, bêdêœwiadkiem, mœcicielem, cz³owiekiem, dziêki któremu o¿yj¹ moi bliscy, wszyscy,których kocha³em.Powtarza³em sobie te s³owa jak œlubowanie, aby wpaœæ w egzaltacjê, dodaæ sobiesi³.Musia³em dzia³aæ sarn: Mosze nie ¿y³, Abramle by³ niepewny, inni mogliobawiaæ siê represji.Musia³em liczyæ tylko na siebie.Przez ca³¹ nocmetodycznie uk³ada³em plany.Zasieki by³y nie do przebycia, wyjœcie przezHimmelstrasse nie wchodzi³o w rachubê: „fabryka" by³a strze¿ona, wykluczone,by ktoœ wydosta³ siê przez bramê przy drodze do nieba.Pozostawa³o wyjœcie odzachodu, z którego korzystali esesmani i Ukraiñcy, ale by³o zbyt oddalane odbaraku, ¿ebym móg³ do niego dotrzeæ, i niew¹tpliwie strze¿one.By³a to jednakjedyna droga ucieczki z dolnego obozu do górnego, gdzie mog³em ponowniepróbowaæ dostaæ siê do poci¹gu, jedyny sposób, jedyny plan do przyjêcia,szaleñczy, oczywiœcie, ale ¿y³em przecie¿ w œwiecie szaleñców.Trzeba uciecalbo zgin¹æ.Ucieczka sta³a siê moim obowi¹zkiem.Czy zostawi¹ mi doœæ czasu? O tym zdecyduje przeznaczenie.Dziêki Abramleuda³o mi siê zostawaæ w kuchni, sk¹d mia³em lepsze pole obserwacji.Przychodzi³o mi do g³owy, ¿eby zabiæ któregoœ esesmana lub Ukraiñca i wyjœæ wjego mundurze.Ale to wydawa³o mi siê nieziszczalnym marzeniem.Czeka³em;ka¿da prze¿yta godzina by³a zdobytym atutem, a cel, który sobie postawi³em,dodawa³ mi si³.Kazano mi znów wróciæ nad rowy.Pracowa³em jak maszyna,biega³em, niecierpliwie drepcz¹c w miejscu przed „dentyst¹", nie wolno umrzeæ,musia³em wytrwaæ.Nie mam pojêcia, jak d³ugo to wytrzyma³em, ile godzin, ile dni.W Treblince nieistnia³a normalna miara czasu.¯y³em tak a¿ do chwili, gdy zobaczy³emciê¿arówkê pe³n¹ esesmanów, która, przejechawszy przez g³Ã³wn¹ bramê, skierowa³asiê do naszych baraków.Esesmani œpiewali.Weszli do pomieszczenia, gdziesk³adowano powyrywane trupom z³ote zêby, rozkradane czêsto przez Ukraiñców.Wypytywa³em Abramle, który wiedzia³ ró¿ne rzeczy od kapusiów.- Esesmani przyje¿d¿aj¹, ¿eby zabraæ sobie z³oto.Przecie¿ wiesz, Mietek, ¯ydzis¹ bogaci.I zacz¹³ siê œmiaæ.Obserwowa³em ciê¿arówkê.Nikt jej nie pilnowa³.Widzia³em, jak nie zwalniaj¹cnawet wyjecha³a przez zachodni¹ bramê, a esesmani wskakiwali do niej, klepi¹csiê po plecach.Potem znik³a za barakami górnego obozu.Tam by³a moja szansa.Wieczorem opracowa³em sobie plan.Czuwa³em; jak ka¿dej nocy, tak i tejpowiesi³o siê kilku wiêŸniów.Parê razy us³ysza³em s³owo „odepchnij" iszuranie skrzyni na pod³odze.Gdy zapad³a cisza, zak³Ã³cona jêkami œpi¹cych,których drêczy³y z³e sny, podszed³em do wisielców, przysun¹³em skrzyniê;delikatnie bra³em w ramiona moich martwych towarzyszy, którzy mi dopomog¹.WTreblince wieszano siê na paskach, a mnie potrzebne by³y paski.Bra³em wramiona moich towarzyszy i, odwi¹zawszy ich, zabiera³em paski.Nastêpnie,sczepiaj¹c po dwa razem, zrobi³em dwa mocne poprêgi, owi¹za³em siê nimi jaklin¹, która w czasie ewakuacji getta s³u¿y³a mi w ucieczce ze szpitala iUmschlagplatzu.Nikt nie zdziwi siê nazajutrz rano, znajduj¹c zw³oki napod³odze.Jakie¿ znaczenie mia³y le¿¹ce w baraku trzy trupy dla nas, którzyzbieraliœmy codziennie setki zw³ok!Wróciwszy rano nad rowy, robi³em wszystko, ¿eby tylko nie zgin¹æ tego dnia.K³ad³em na nosze po dwa, trzy trupy.Wiêzieñ, który przenosi³ je ze mn¹, dysza³ze zmêczenia.Biega³em, ¿eby ¿yæ.Przez nastêpne kilka dni trzyma³em siê wpobli¿u kuchni, z ³opat¹ w rêku, ba³em siê jedynie apeli, spojrzenia jakiegoœpijanego Ukraiñca, pecha, który zabija.Wreszcie któregoœ wieczoru, gdy s³oñce zniknê³o ju¿ za drzewami zamykaj¹cymihoryzont w Treblince, w tumanie ¿Ã³³tego kurzu przyjecha³a znów ciê¿arówka zesesmanami.Kierowca zahamowa³ ostro przed barakami i esesmani zeskoczyli naziemiê.By³em tylko niewyraŸn¹ sylwetk¹ w mroku, a ich myœli zaprz¹ta³o z³oto.Opar³em ³opatê o barak i rozejrza³em siê doko³a.Uda mi siê.Ca³e moje ¿ycie,¿ycie wszystkich pomordowanych, wszyscy moi bliscy byli przy mnie, aby mniechroniæ; potrzebowali mnie.Dopnê swego, bo muszê.Wsun¹³em siê podciê¿arówkê.Wymaca³em prêty, poprzeczki podwozia, i przesun¹³em przez niepaski, którymi siê okrêci³em, czepiaj¹c siê paznokciami chropowatej stali, ztwarz¹ przylepion¹ do metalu, do którego przylega³em ciasno, ca³¹ moj¹ wol¹,ca³ym ¿yciem.Ciê¿arówka by³a moim cia³em, opiekuñcz¹ matk¹, wcisn¹³em siêmiêdzy jej ko³a jak do brzucha i tylko œmieræ mog³a mnie ^stamt¹d wyci¹gn¹æ.Byle nie myœleæ o zmêczeniu.A przecie¿ zdawa³o mi siê, ¿e nie wytrzymam.Miêœnie mi dr¿a³y, paski wrzyna³y siê w szyjê, w nogi; jak¿e ciê¿kie by³o tomoje niedo¿ywione cia³o.Czas d³u¿y³ siê jak agonia.Wreszcie us³ysza³em ichœmiechy, odg³os kroków w ciê¿kich butach tu¿ nade mn¹.Zawarcza³ silnik,ciê¿arówka drgnê³a i ruszy³a z miejsca.Po paru metrach o ma³o nie zawy³emg³oœno, tak dotkliwie zapiek³a mnie oparzona stopa, któr¹ dotyka³em rurywydechowej; przesun¹³em siê trochê.Tworzy³em teraz ca³oœæ z wibruj¹c¹maszyn¹, t¹ matk¹, która mnie unosi³a, szarpi¹c bezlitoœnie i zasypuj¹c tumanemkurzu.Trzyma³em siê.Dziêkujê wam, towarzysze, nieszczêœni samobójcy, dziêkujê ci,Moszek, i tobie, nieznajomy kolego, który obraca³eœ za mnie korbê studni,dziêkujê, Abramle, za gor¹ce kartofle, które doda³y si³y moim palcom id³oniom.Dziêkujê ci, narodzie mój! Dziêkujê wszystkim zw³okom w rowach i wam,dzieci, które udusi³em w³asnymi rêkami, aby wam oszczêdziæ œmierci pod zwa³amiwilgotnych trupów, dziêkujê, ¿e daliœcie mi wiarê w siebie i ciê¿arówkê, któramnie wiezie.Trzêsê siê pod tob¹, maszyno, niemi³osiernie, ale uczepi³em siêciebie mocno i nie ma si³y, która by mnie oderwa³a.Œmia³o, Marcin, œmia³o,Mietek!Jechaliœmy po gruz³owatym piasku z warkotem motoru i smakiem kurzu w ustach.Wreszcie ciê¿arówka zatrzyma³asiê.Doko³a rozleg³y siê wrzaski, przekleñstwa, jak zawsze podczas apelu.Us³ysza³em stuk ich buciorów; widocznie zeskoczyli na ziemiê.Ale musia³emczekaæ.Chwyta³y mnie bolesne kurcze, œci¹ga³y mi miêœnie tak, ¿e ledwiemog³em poruszaæ palcami, i gdyby nie dwa paski, które podtrzymywa³y mnie nawysokoœci szyi ³ ³ydek, by³bym niew¹tpliwie spad³ na ziemiê.Wytrzyma³emjednak.S³ysza³em rozmowy i kroki ko³o ciê¿arówki, potem nagle œciemni³o siê iw obozie zapad³a cisza.Czeka³em jeszcze.Œwiat³a reflektorów omiata³y zasieki;od czasu do czasu trzaska³y drzwi któregoœ baraku i jakieœ g³osy nawo³ywa³y poniemiecku.RozluŸni³em jeden z poprêgów i osun¹³em siê na dó³.Co za rozkoszdotykaæ ziemi, wyci¹gn¹æ siê na tym piasku, który sta³ siê grobem moichnajbli¿szych, a mnie przyjmuje tak ¿yczliwie! Przylgn¹³em do tej ziemi ca³ymcia³em, obj¹³em j¹ obola³ymi ramionami, wtuli³em w ni¹ zdrêtwia³y kark
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL