[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Obecnie czytamy tragedie Eschylosa, Sofoklesa, Eurypidesa, wprzek³adzie Z.Wêcewskiego i K.Kaszewskiego.Któ¿ by pomyœla³, ¿e w kartach tych utworów mo¿na swój ból spotkaæ: ¿e ju¿wówczas by³y siostry, którym zabraniano chowaæ w ziemi braci.Moja uczennica czyta³a równym g³osem Eschylosa Siedmiu przeciw Tebom.I oto,co tam mówi Antygona:Przemo¿ne s¹ krwi zwi¹zki, która miê jednoczyPo rodzicielce biednej i niebogim ojcu!Wiêc znoœ cierpliwie krzywdê, serce me, na któr¹On z¿yma³ siê, i poœwiêæ ¿ycie dla zgas³egoZ siostrzanej tej mi³oœci.Cia³a jego wilcy¯ar³oczni nie rozszarpi¹.To siê nie poka¿e!Bo grób wykopiê w³asn¹ rêk¹ i ostatni¹Pos³ugê, cioæ niewiasta, oddam sama jemu.Wyniosê go w buchastej szacie tej p³Ã³ciennejI sama go pochowam.Nikt mnie nie powstrzyma!Skuteczny ten wynajdzie sposób, kto odwa¿ny.:Szalona dziewczyna! Nie, nie! Precz z takimi wzorami! Ja jestem rozs¹dna, mójidea³ - to pos³uszna Ismena, szanuj¹ca rozkazy Kreonowe.Ja nie pójdê kopaægrobu dla Polinejkesa.11 kwietnia.Œwiêto Nigdzie dzisiaj nie wyjdê.Tak jestem rozbita i tak mi Ÿle,jakbym siedzia³a w ciemnym i dusznym lochu.W ci¹gu ostatnich dni napada mniep³acz.Gdy na lekcji nie mogê beczeæ, duszê ten p³acz w sobie i dŸwigam go zmiejsca na miejsce.W œwiêto, gdy Guépe wyjdzie i nikt mnie nie widzi, ca³ymi godzinami pozwalamsobie na tê niekosztown¹ rozrywkê.20 kwietnia.Sz³am dziœ z lekcji niezwyk³¹ drog¹: Alejami Jerozolimskimi: By³ociep³o i jakoœ bardzo widno w powietrzu.Daleko, za Wis³¹, ci¹gnê³y siê przedoczyma lasy niebieskie.I oto bez ¿adnej racji serce zaczê³o znowu trz¹œæ siê itrwo¿yæ we mnie jak biedne, g³upie dziecko.Uciekam od p³aczu, bo jeœli tylko wdzieñ szlocham, w nocy nie œpiê na pewno, a potem zaraz id¹ kolej¹ strasznezmory, jedna za drug¹.Och, widma nocne! Powinnam by³a wyrwaæ zaraz oczy z tejprzestrzeni, ale nie mog³am.W ¿aden ¿ywy sposób!Pójdê ju¿ z tego miasta! Nie chcê! Wydrê siê ze siebie samej, z moich myœli,postanowieñ, prac, obowi¹zków, ze wszystkiego!Ziemio, nigdy przez cz³owieka nie zasiewana!Szczery, pusty, bezp³odny gruncie!Wysokie, szumi¹ce swobodne drzewa leœne!Tamtêdy idzie w nasze strony kolej nadwiœlañska.Nic nie zdo³a oddaæ porywuradoœci, jaki siê mieœci w tym g³upim pewniku.Gdyby tylko do czerwca przewlecduszê.:Tam j¹ obmyjê w œnie¿nych wodach mojej dziedziny.13 maja.Ciep³y, jasny wieczór.Na kamieniach mojego podwórza œciel¹ siê³udz¹ce, srebrnoszare figury miesiêczne w deseñ czarodziejski.Stary, brudny,splugawiony zau³ek jest jakiœ inny, niepodobny do siebie, jakby i on marzy³.W tej nocy nawet ubodzy nêdzarze dŸwigaj¹ siê i kieruj¹ oczy ku jasnymgwiazdom, które im przypominaj¹ dawno wygas³e uczucia.Ile¿ mocy widoki te wlewaæ powinny w serca nasze, w serca istot m³odych, którenie ci¹gn¹ ze sob¹ ciê¿kich wozów z³ej doli, w serca tych, co duszê swoj¹ ceni¹nade wszystko, kochaæ bardzo g³êboko umiej¹ i nie sprzedali jeszcze si³yp³yn¹cej z czystego serca ani mêstwa ciskaj¹cego rêkawicê wszelkiejpod³oœci!.4 czerwca.Piszê te s³owa zardzewia³¹ stalówk¹ w Kielcach, w hotelu.(Unaju, wKielcach, jak pamiêæ ludzka wstecz siêgn¹æ zdo³a, wieczyœcie w hotelach kuwygodzie podró¿nych le¿a³y zardzewia³e stalówki.)Co za katastrofa! Jestem znowu tutaj w moim poczciwym mieœcisku.Wczorajzerwa³am wszystkie lekcje, odrzuci³am dwa zaproszenia na wakacje, u Lipeckich iu tej pani Niewadzkiej z Cisów - spakowane graty powierzy³am „Giepce”, któraprzez lato zostaje w Warszawie, a sama, obarczona trzydziestk¹ rubli i ma³ymsakiem, ruszy³am na ³eb na szyjê.Nic miê nie obchodzi, co siê dziaæ bêdzie zmoj¹ osob¹.Wiem tylko tyle, ¿e bêdê w Krawczyskach na grobie mamy i ojca, wG³ogach.A zreszt¹ wszystko mi jedno! Zapewne pojadê do Mêkarzyc, do wujostwaKrzewiñskich.Mo¿e zabawiê tam ca³e lato, a mo¿e tylko kilka godzin.Wszystkomi jedno.(Patrz wy¿ej!)Teraz ju¿ nie ja rz¹dzê, tylko podmuchy wzruszeñ, Lelum-Polelum.One miênios¹, dok¹d chc¹, jak bujne konie.D³ugo wiêzi³am je w ¿elaznej stajni, codzieñ zatrzaskiwa³am wrótniê, wbijaj¹c place w p³ytê z granitu, teraz niechsobie pêdz¹, jako chc¹.Jecha³abym natychmiast, ale deszcz jak z cebra.Niedobre, przybrzyd³e Kielce! Co wyjrzê oknem, bo zamiast upragnionego b³êkitu- nowa gromada chmur i strugi ulewy.Ale niech tam! Musi siê wyjaœniæ.Przyjecha³am w nocy, blisko o czwartej i z trudnoœci¹ znalaz³am ten numerek.Tak to - ju¿ w mieœcie Kielcach panna Joasia nie ma nikogo.Szybko wygasa domowe ognisko i rozwiewa siê w ostrym wietrze wonny dymrodzinnego namiotu.Gniazdo cz³owiecze trwa tak samo d³ugo jak gniazdo paj¹ka.Przebieram w myœli osoby tutejsze, które pewno siedz¹ jeszcze miêdzy Karczówk¹a Pocieszk¹, ale nie znajdujê nikogo, kto by zajrza³ mi w oczy z braterskimzrozumieniem, gdybym powiedzia³a dzieje mego ¿alu, dzieje grobowego smutku,który by³ jak cieñ œmierci.Nie mogê nikogo wymyœliæ - jakby to powiedzieæ - zoczami widz¹cymi.S¹ to wszystko poczciwi ludzie, których têpe serce nieprzebija œcian domu familijnego.Ale Bóg z nimi! Umiem ju¿ chodziæ wœródzimnych ludzi jak miêdzy nagrobkami cmentarza.Mniejsza o to!Moja aleja ku Karczówce, mój wyœniony latami w Warszawie daleki widok górski!Bije godzina szósta na dzwonnicy katedralnej.Mi³y, spi¿owy dŸwiêku zegara,b¹dŸ pozdrowiony! Jak¿e ci siê obawia³am niegdyœ, jak z g³êbok¹ trwog¹s³ucha³am ciê pierwszy raz po przyjeŸdzie z G³ogów do szko³y! A oto.Aleprecz ze wszelkimi wspomnieniami! Nie wolno myœleæ o rzeczach dawnych, bo znowuzaczn¹ siê brewerie p³aczowe.Cicho, tylko deszcz gada w rynnach i od czasu do czasu przemknie siê z ³oskotemwehiku³ kielecki.Tego¿ dnia, w Mêkarzycach.Ju¿ jestem tutaj, u wujostwa.Bardzo póŸno.Jakab³ogos³awiona cisza.Nocujê sama, na „drugiej stronie”, w tej starej „salce”.Jestem szczêœliwa, ach jak¿e jestem szczêœliwa! Cicho, na palcach st¹pam w tympustym pokoju, gdzie stoj¹ dawne graty, które pamiêtaj¹ umar³ych - i nasycamsiê œwiadomoœci¹, ¿e to nie z³uda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL