[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na pewno ma pan mnóstwo delikatniejszych metod w zanadrzu.- Cóż.Widzi pan, istnienie wolnej woli nie pozwala na stosowanie większości z nich.Wiem, że to utrudnia wszystkim życie, ale na to już nie ma rady.No i mimo wszystkopozostaje nam jeszcze całkiem sporo różnych rzeczy.Muszę już iść; już i tak dosyć sobiepofolgowałem.Dam panu jeszcze jedną radę.W razie potrzeby proszę uciec się do pomocyKościoła.Och, nie mówię, że ma pan słuchać, jak ten głupi kabotyn Sonnenschein robi zemnie jakiegoś Mao Tse-tunga z przedmieścia.Ale proszę pamiętać, że jest on kapłanemKościoła i że jako taki dysponuje pewnymi technicznymi możliwościami.We właściwymczasie zrozumie pan o co mi chodzi.Niech pan tylko nie zapomina, że ta rada pochodzi odkogoś, kto być może nie jest doskonały, ale kto z pewnością wie więcej od pana.A teraz, wzamian za znoszenie mego najścia, i za whisky, może mi pan zadać jedno pytanie.Chce pantrochę czasu do namysłu?- Nie.Czy istnieje życie pozagrobowe? Zmarszczył brwi i odchrząknął.- Chyba tylko tak można to nazwać.Nie przypomina ono niczego, co pan zna lub comoże pan sobie wyobrazić, a ja nie mogę tego panu opisać.Ale nigdy nie uwolni się pan odemnie aż do końca tego świata.- A czy będzie koniec świata?- To wprawdzie już drugie pytanie, ale odpowiem i na nie.Otóż nie wiem.Muszę jeszczezastanowić się nad tym.Mówię serio.Czy wie pan, że to chyba jedyny naprawdę fascynujący,pierwszorzędny i naprawdę poważny problem, którym jeszcze się nie zająłem? Zresztą, sarnpan się przekona, czy będzie koniec świata.Czy chce pan pamiętać naszą rozmowę i całaresztę?- Tak.- Dobrze.- Młody człowiek wstał młodzieńczym ruchem.- Dziękuję panu, Maurice; tobyła naprawdę ciekawa rozmowa.Spotkamy się jeszcze.- Nie wątpię.- Będę wtedy.występować oficjalnie.Tak.Wie pan w końcu zrozumie pan, że ten mójaspekt też jest potrzebny.Wszyscy to w końcu rozumieją.Oczywiście, niektórzy lepiej odinnych.- A do której grupy ja należę?- Och, na pewno do tych, którzy są w stanie docenić mnie.Niech pan o tym pomyśli, aprzyzna mi pan rację.Aha.- Sięgnął do kieszeni kamizelki swego konserwatywnieskrojonego garnituru i wyjął z niej mały błyszczący przedmiot, który mi wręczył.- Małapamiątka.Był to wysmukły i bardzo piękny srebrny krzyżyk z okresu późnego włoskiegoRenesansu (jak się domyślałem), ale nowy, jakby dopiero przed godziną zakończono jegomodelowanie.Młody człowiek skinął głową.- Śliczny, prawda? Choć może nie powinienem się chwalić.Naprawdę, na moimstanowisku nie przystoi parać się produkcją dewocjonaliów.- Czy to pan? To znaczy.- Och, tak.Część mnie.- Czy to nie było ujawnienie się?- Hm.Chyba bardzo mi się wtedy nudziło.Pomyślałem sobie: „czemu nie?” A potemuświadomiłem sobie, że w powietrzu wisi katastrofa.Niepotrzebnie się martwiłem, prawda?Sam pan widzi, że On niewiele zmienił.- Ale przecież dopiero co sam mi pan mówił, że Kościół to ważna rzecz.- Cóż, w pewnym sensie.Trudno się dziwić.W końcu On był częścią mnie.Do widzenia,Maurice.Krzyżyk drgnął i zakręcił się na mojej dłoni, ześliznął się, zanim zdążyłem zacisnąć ją wpięść, po ukośnej trajektorii spadł na podłogę i potoczył się w róg pokoju.Kiedy niezdarniepróbowałem go pochwycić, usłyszałem serdeczny, szczerze wesoły śmiech młodegoczłowieka, a po chwili, gdy srebrny błysk zniknął już w szczelinie między boazerią a podłogą,basowy pomruk o rosnącej wysokości, który niebawem rozdzielił się na dźwięki traktora itelewizora, zbliżające się do normalnego tonu.Zanim jeszcze zdążyły go osiągnąć, znalazłemsię przy frontowym oknie, w samą porę, żeby podziwiać wyjątkowy spektakl rzeczywistościprzesuwającej się od tempa zwolnionego do normalnego: drobinki kurzu i pasemka dymuprzyśpieszyły ruch, traktorzysta powrócił do życia, coraz szybszym ruchem ramieniachowając chusteczkę do kieszeni.Wszystko znów wyglądało tak, jak powinno wyglądać.Odszedłem od okna, ale nie wiedziałem, dokąd teraz iść.W przeciągu ułamka sekundymoje serce zabiło dwukrotnie, znieruchomiało, ja zaś rzuciłem się w przód i uczepiłemoparcia jednego z krzeseł przy stole, a wreszcie tak walnęło wewnątrz mojej piersi, żezwinąłem się wpół, kolana ugięły się pode mną i niemal przewróciłem krzesło.Ból w plecachnaszedł mnie w momencie, gdy kładłem akurat dłoń na jego ognisku, i zaczął, w nie znany midotychczas sposób, miarowo rozprzestrzeniać się i kurczyć.Poczułem, jak pot tryska z mojejtwarzy, piersi i dłoni, i jak przyśpiesza mój oddech.Przeżywałem teraz cały strach, któregoudało mi się umknąć podczas wizyty młodego człowieka, a przynajmniej jego symptomy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL