[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Co było mi drogowskazem we wszystkich moich wyprawach, pytacie.— Zdecydowanym ruchem rozwinął flagę Norwegii i patrzył chwilę, jak łopotała na wietrze.— Oto mój drogowskaz! Wypiło z niego barwy słońce obu biegunów, przeżarła go mgła polarna, zniszczony jest w bojach, stargany, ale czysty, bez skazy!Uroczystości w Norwegii po zwycięskim powrocie Amundsena nawet w części nie dorównywały jednak tym, jakie Rzym zgotował „wielkiemu synowi odrodzonej Italii, zdobywcy bieguna północnego, niezrównanemu pułkownikowi Umberto Nobilemu".W pompatycznym przemówieniu Benito Mussoliniego padało raz po raz słowo „włoski".Włoski był genialny konstruktor, włoski sterowiec, włoska załoga, która szczęśliwie przeprowadziła „Norge" ponad lodem bieguna.Nieprzebrany tłum czarnych koszul wiwatował jak podczas święta narodowego, las wzniesionych w faszystowskim powitaniu ramion pozdrawiał zwycięzcę, posypały się odznaczenia, awans z pułkownika na generała, portretowali Nobilego najwięksi malarze, najwięksi rzeźbiarze w marmurze utrwalali jego rysy.Ellsworth bardziej jeszcze niż Amundsen zżymał się na wieść o uzurpowaniu sobie przez Włocha monopolu sławy.Lojalnie jednak we wspomnieniach, wydanych pod tytułem „Z Europy do Ameryki ponad biegunem północnym" obaj ani słówkiem nie wspomnieli o przykrych zajściach podczas lotu, o atakach histerii Nobilego, o poważnych błędach w kierowaniu sterowcem.Ambitny generał nie ocenił jednak tej wspaniałomyślności i biorąc ją za dobrą monetę, tym butniej parł do sławy, wspomagany przez prezesa Aeroklubu Norwegii, który po otrzymaniu wysokiego odznaczenia z rąk króla Italii do reszty stracił głowę i jak rodowity Włoch bronił kłamliwych oświadczeń.Nie uważając za właściwe honorować umowy na pierwszeństwo druku wspomnień z lotu — jaką z „New York Times" zawarli obaj dowódcy „Norge" Amundsen i Ellsworth — Umberto Nobile wyprzedził ich, dając wreszcie upust podrażnionej ambicji osobistej i narodowej w licznych artykułach i wywiadach w prasie.Wbrew prawdzie głosił, iż pomysł historycznej transpolarnej wyprawy powietrznej był dziełem Benito Mussoliniego.Nie zapomniał przy tym o własnych zasługach, pomijając milczeniem Norwega i Amerykanina lub traktując ich lekceważąco w krótkich wzmiankach, jak zbytecznych pasażerów.Amundsen i Ellsworth wobec niedotrzymania umowy z „New York Times" stracili ogromne sumy, nie mówiąc już o goryczy, jaką odczuwali wobec ogromu kłamstw.Po końcowym obliczeniu wydatków wyprawy do uregulowania pozostało siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów.Drażliwy i ambitny Amundsen zobowiązał się sam do pokrycia tej sumy.Raz jeszcze przed steranym człowiekiem stanęło widmo długów, jakie przyniosła mu wymarzona od tylu lat powietrzna wyprawa transpolarna.„Poświęciłem wszystko, żeby być wolnym, i oto skutek: całe życie jestem niewolnikiem pieniądza" — zapisał w pamiętniku.Zamiast spocząć na laurach, musiał znów troszczyć się o pokrycie swoich zobowiązań.Pozostawała jedyna, znana tak dobrze, gorzka droga odczytów w Stanach Zjednoczonych, ale i tam wyprzedził go Nobile.Amundsen czuł, że generał najchętniej usunąłby go ze swej drogi jak zbyteczną zawadę.Czyż faszyzm nie nauczył go, jak pozbywać się ludzi niepożądanych?Część brukowej pracy norweskiej bezkrytycznie podchwyciła za prasą włoską hymny pochwalne na cześć Nobilego, pomijając swego rodaka.Tego już było za wiele.Po raz pierwszy w życiu Amundsen wystąpił publicznie przeciw generałowi.— Jeśli się ma kogoś nazwać oszczercą, to lepiej mu to powiedzieć w oczy — oznajmił twardo.Postąpił tak wbrew radom Fridtjofa Nansena, który niejednokrotnie powtarzał: „Po co przejmować się tymi kłamstwami, tym marionetkowym »polarnikiem«? Niech sięga po laury gdzie indziej, nie w Arktyce.Mała podłość nigdy nie zdoła przyćmić tego, co wielkie.Jesteś drogi przyjacielu, człowiekiem, na którego zwrócone są oczy całego świata, musisz więc być przygotowany na najgorsze ataki.Umieć przegrywać to wielka i niełatwa do opanowania sztuka.Czyżbyś ty, nie znający lęku, miał ugiąć się teraz pod brzemieniem ludzkiej zawiści? Dopuścić do siebie jej jad to znaczy zginąć".TAKI JEST NASZ AMUNDSENJesienny deszcz zacinał o szyby wielkimi kroplami, smużki wody łączyły się w szerokie strugi i spływały po szkle szybko, jakby się dokądś spieszyły.Wiatr szarpał bezlistnymi gałęziami drzew w ogrodzie, wciskał się natrętnie w okienne szpary, od czasu do czasu niecierpliwie zadzwonił oderwaną rynną, załomotał o ściany, jakby przyzywał pochylonego nad biurkiem człowieka o zoranej bruzdami twarzy i przygaszonych oczach.Przyzywał nadaremnie.Nansen miał rację, Roald Amundsen ugiął się pod brzemieniem ludzkiej zawiści.Bronił Się tak długo, jak mógł, przed narastającym znużeniem, aż wreszcie uległ.„Ustąpić teraz to ustąpić na zawsze, przyznać się do porażki" — myślał, ale obrzydzenie odbierało mu siły do dalszej walki, poczuł się naraz stary, daleki od tego świata i jego małostek.Wycofał się z czynnego życia i zamknął na cztery spusty w domu nad Bunnefiordem.Dzwoniła w nim cisza.Wierna Betty odeszła na zawsze.Długo chorowała.Rozstanie, nieoczekiwane, okrutne rozstanie z Kamillą i Kakonitą, do których przywiązała się jak do własnych córek, przyśpieszyło zapewne koniec.Nie miała o kogo dbać, na kogo czekać, Roald — wiadomo, jak zawsze był gdzieś daleko.Rozgoryczony zmiennością opinii swoich ziomków, lękał się, że jeśli kiedyś nie powróci z wyprawy, obie Czukczenki czeka w Norwegii niewesoły los.Przed wyruszeniem na Spitsbergen powziął więc ciężką dla niego decyzję odesłania dziewczynek do Stanów Zjednoczonych, gdzie zapewnił im u przyjaciół życzliwą opiekę i naukę.Listy Kamilli i Kakonity mówiły o ich tęsknocie za przybranym ojcem, ale życie i młodość mają swoje prawa.Starsza, Kamilla, wyrosła wkrótce na piękną pannę i wyszła za mąż za hodowcę lisów na Alasce; miała dom, dzieci, własne troski i radości.Tylko wierna mała Kakonita nie zapomniała ukochanego kapitana.Pisywała do niego z Ameryki, nieraz proponując, że powróci i zajmie się domem.Amundsen jednak nie mógł przyjąć tej ofiary, nie chciał, żeby jego ulubienica zaszyła się w pustkę domu nad Bunnefiordem i przesiąkła jak on goryczą.Z radością też przyjął wiadomość o tym, że się zaręczyła, i solennie obiecał swej pupilce, że odwiedzi ją kiedyś na Alasce.Nieraz myślał ze smutkiem, iż nawet tej radości, jaką wniosły w jego dom Czukczenki, pozbawiła go ludzka złość.Teraz, żeby wypełnić dręczącą pustkę, zarobić na utrzymanie, na pokrycie ciążących na nim wciąż jeszcze długów, Roald Amundsen zabrał się do pisania.Praca nie dawała mu jednak zapomnienia.Tylko żelazna siła woli nie pozwalała mu z niej zrezygnować.Wydawcy z wielu krajów dopominali się o nowe dzieła.Tym razem postanowił więc napisać coś więcej o sobie, przywołać wspomnienia lat walki.I kiedy tak cofał się po własnych śladach, nie potrafił opanować rozgoryczenia, dał się unieść poczuciu głębokiej krzywdy, w pracy swej, ostatniej, jaką napisał, pod tytułem „Moje życie badacza", zbyt wiele miejsca poświęcił nieciekawej, małej postaci włoskiego generała, który odebrał mu radość wielkiego osiągnięcia.Świadczy o tym, między innymi, choćby zdanie: „Byłoby może lepiej, gdyby moja wymarzone ekspedycja transpolarna na »Norge« nie doszła nigdy do skutku".Był teraz sam.Przeraźliwie sam
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL