[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Przechwyci³a moj¹ myœl.Dotarliœmy do g³Ã³wnej rzeki, mg³a rzed³a.Nadal czujnie obserwowa³em otoczenie,tymczasem Kaththea sz³a p³yciznami tak, jakby nie W ia³a siê czego baæ.Przed nami porusza³ siê klin fal, awiêc Kofi nadal nam towarzyszy³.I znów dobieg³ nas daleki dŸwiêk.Tym razem nie by³o to krakanie, us³yszeliœmypsi skowyt i ujadanie.Tak ujadaj¹ psy z Alizonu, hodowane do polowania naludzi, kiedy osaczaj¹ zdobycz.- Sarnowie nadje¿d¿aj¹.Dopiero kiedy Kaththea zas³oni³a siê chustk¹, zda³em sobie sprawê, ¿e tak wielemo¿na wyczytaæ z twarzy towarzysz¹cych nam osób.Jak mog³em ustaliæ, czyuczucia wywo³ane jej myœlami s¹ moje czy jej? Pomyœla³em, ¿e jestpodekscytowana, ale tak, jakby to polowanie nie mia³o z ni¹ nic wspólnego.Równie dobrze mog³aby byæ widzem.Czy by³a pewna, ¿e Dinzil ceni³ j¹ takbardzo, i¿ nie musia³a obawiaæ siê myœliwych?- Dinzil wie, czego potrzebuje.- Wiêc znów odczyta³a moje myœli.- Nie darmowspina³ siê po chmurach, ¿eby zaatakowaæ niebo.W przesz³oœci dopasowa³ sobiewiele narzêdzi, lecz nigdy nie mia³ narzêdzia z Estcarpu.Czeka go terazprzykra niespodzianka.Ujadanie sta³o siê g³oœniejsze.Klin fal oznaczaj¹cy Kofiego pomkn¹³ doprzeciwnego brzegu.Dostrzeg³em ko³ysanie trzcin; Merfay musia³ siê ukryæ.Rozejrza³em siê, ale znajdowaliœmy siê w miejscu pozbawionym naturalnej os³ony.Mogliœmy jeszcze wejœæ do g³êbszej wody, lecz Kaththea zdecydowanie odrzuci³aten pomys³.- Ta twoja Orsya lubi jamy w mule i uwielbia skradaæ siê przy dnie.Ale ja niejestem Orsy¹ i nie mam skrzeli.Ty równie¿, drogi bracie.A gdzie siê podzia³twój miecz? wyci¹gnê³a ³apê jakby wskazywa³a palcem i natychmiast cofnê³a j¹ zcichym okrzykiem i przycisnê³a do piersi.- Co tu masz takiego?- Orê¿ i talizman.- Czu³em jak¹œ dziwn¹ niechêæ do dzielenia siê z ni¹opowieœci¹ o pochodzeniu miecza i tym, co dla mnie zrobi³.Runy rozpala³y siê, coraz wyrazistsze na tle z³ocistego brzeszczotu.Kolejnyju¿ raz zapragn¹³em poznaæ jei odczytaæ, dowiedzieæ siê, co ta broñ potrafi³a zrobiæ dla tego, kto j¹ nosi³.Móg³bym wtedy w niebezpieczeñstwie odwo³aæ siê do wszystkiego, co mia³a dozaofiarowania, a nie b³¹kaæ siê w ciemnoœci.Wzd³u¿ grani po drugiej stronie rzeki zobaczy³em poruszenie.Próbowa³emwepchn¹æ Kaththeê na g³êbsz¹ wodê, lecz wymknê³a mi siê i stanê³a twarz¹ dopoœcigu, jakby siê wcale go nie ba³a.Dlatego z koniecznoœci musia³em stan¹æobok niej z mieczem w ³apie, a runy jarzy³y siê tak jaskrawo, i¿ mo¿na bypomyœleæ, ¿e to œwie¿a krew kapie z brzeszczotu.Przybyli.Trzy Wilko³aki biegn¹ce na czterech ³apach i to one ujada³y.Za nimimê¿czyŸni podobni do tych, którzy pojmali Orsyê.Z ty³u zauwa¿y³em jeszczedwóch i ci przypominali myœliwych, którzy energetycznymi ró¿d¿kami zabiliKroganów.Znów nieziemski œmiech Kaththei zadzwoni³ mi w g³owie.- Nêdzna garstka,bracie, która nie mog³aby nawet marzyæ o pokonaniu nas! Dinzil zapomina siê,zniewa¿aj¹c nas w ten sposób.Zaczê³a powoli odwijaæ chustkê zas³aniaj¹c¹ jej potworn¹ g³owê, przez ca³y czaszwrócona przodem do przyby³ych.Rêkojeœæ miecza w mojej ³apie rozgrzewa³a siêcoraz bardziej.Wilko³aki szczerzy³y k³y i œlina ciek³a im z otwartych pysków.Ich oczy by³yczerwonymi iskrami czystego z³a.JeŸdŸcy za nimi zwolnili bieg swychwierzchowców, jechali teraz k³usem.Nie dosiadali Renthanów, ale zwierz¹tbardziej podobnych do estcarpiañskich koni, tylko wiêkszych, potê¿niejszych ica³kiem czarnych.Siedzieli na oklep, bez wêdzide³ czy wodzy.Przypomnia³emsobie Kepliana, demonicznego konia, który omal nie zabi³ Kyllana.Zjechali na brzeg rzeki i spojrzeli na nas.Dzieli³a nas p³yn¹ca woda.Wilko³aki przycupnê³y na brzegu, pozostali ustawili siê za nimi.¯o³nierzeprzypominali z wygl¹du synów Starej Rasy, a w ka¿dym razie mogliby przejœæwœród nich nie zauwa¿eni.Ale myœliwi z ognistymi ró¿d¿karm byli obcy.Zas³aniali twarze kapturami.Lecz ich rêce.- ach, zobaczy³emtakie same ³apy jak moje.Gdyby tak œci¹gn¹æ im z g³Ã³w kaptury, pewnieujrzelibyœmy ropusze ³by
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL