[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Białego, z tych bardziej wytrawnych.Najlepiej reńskiego albo mozelskiego.– Doskonale.– Znów coś tam sobie zanotował.– Naszym gościom staramy się zapewnić obsługę na najwyższym poziomie.Naturalnie, skoro ponosimy takie wydatki, musimy pobierać odpowiednie opłaty.W gruncie rzeczy należność jest znormalizowana i bez względu na to, jak długo pan tu zostanie, będzie taka sama.Ustaliliście ją panowie na dwadzieścia tysięcy funtów, o ile pamiętam, zgadza się”Uniosłem filiżankę.– Nie zgadza się – stwierdziłem oszczędnie.– Dziesięć.Na tamtym łóżku zalega ta druga dycha.Taki był układ.– Ależ oczywiście! Zapomniałem.– Nie zapomniał pan.Próbował mnie pan po prostu naciągnąć.Herbata panu wystygnie.Usiadł.– Sprawę rachunków chcielibyśmy załatwić jak najszybciej.Im szybciej to nastąpi, tym prędzej rozpocznie pan następny etap podróży.– Dokąd?– Pozwoli pan, że tym zajmiemy się my.Zapewniam pana, że wywędruje pan poza Zjednoczone Królestwo.Zmarszczyłem czoło.– Nie lubię kupować kota w worku.Chciałbym mieć jakieś mocniejsze gwarancje.Chcę wiedzieć, dokąd mam jechać.Rozłożył ramiona.– Przykro mi, panie Rearden, lecz nasz system bezpieczeństwa zabrania informować o tym przed czasem.Niechże pan zrozumie wagę sprawy.Nie możemy ryzykować, że do naszej organizacji przenikną jakieś niepożądane elementy.Zawahałem się, a on rzucił niecierpliwie:– Panie Rearden, przecież z pana inteligentny człowiek.Z pewnością rozumie pan, że nasza reputacja zależy całkowicie od tego, jak dobrze zdołamy wywiązać się z powierzonych nam obowiązków.My, panie Rearden, handlujemy towarem.Tym towarem jest zaufanie, jakim darzą nas klienci.Wystarczy jedna skarga i poniesiemy niepowetowane straty.– Postukał łyżeczką o blat stołu.– W każdym razie myślę, że informowano już pana, co może się zdarzyć, gdyby nie zechciał pan dotrzymać warunków umowy.Znów mi grozili, w sposób zawoalowany, ale ponad wszelką wątpliwość grozili.Musiałem grać na czas.– Dobra.Załatwcie mi blankiet czekowy z Züricher Ausführen Handelsbank.Nalana Gęba zdawał się być usatysfakcjonowany.– A numer? Numer konta?– Dowiecie się z chwilą, gdy go wypiszę na czeku – odparłem.– Rozumie pan, ja też mam swoje środki ostrożności.– Przeprowadziłem błyskawiczny rachunek.– Wypiszcie czek na dwieście tysięcy franków szwajcarskich.Weźcie swoją działkę, a resztę oddacie mnie.W walucie tego kraju, w którym mnie wysadzicie.Skinął głową.– Mądre zabezpieczenie.Rozsądny człowiek nigdy nie stawia się w sytuacji, w której nie dysponuje gotówką – powiedział sentencjonalnie.Spojrzałem na siebie.– Czy muszę od rana do nocy siedzieć w piżamie?Miał wstrząśniętą minę.– Ależ skąd! Proszę wybaczyć, że nie wspomniałem o tym wcześniej.Pańskie ubrania są w szafie.– Dzięki.Przeszedłem przez pokój i otworzyłem szafę.Wisiał w niej wyjściowy garnitur, a tuż obok komplet o mniej oficjalnym, bardziej sportowym charakterze.Na półkach ułożyli mi schludnie bieliznę, a na specjalnych metalowych wspornikach postawili dwie pary wypastowanych na wysoki połysk butów.Jedna para była brązowa, druga czarna.Szybko sprawdziłem kieszenie ubrań i stwierdziłem, że nic w nich nie ma.Później szczęknąłem zamkami walizki stojącej na dnie szafy.Była pusta jak spiżarnia babci Czerwonego Kapturka.Obróciłem się na pięcie i spojrzałem w twarz Nalanej Gęby.– Nie ma paszportu – oświadczyłem.– Brak portfela i jakichkolwiek dokumentów stwierdzających moją tożsamość.– Pozwoliliśmy panu rzucić na nie okiem, żeby przekonał się pan o naszych dobrych intencjach, panie Rearden.A może raczej panie Cruickshank? Chcieliśmy, żeby przekonał się pan, jakie podejmuje my starania, by zapewnić sukces całej operacji.W tej chwili nie istnieje żaden powód, żeby dostał je pan do ręki.Dokumenty otrzyma pan przed kolejnym etapem podróży.– Pokiwał mi surowo palcem.– Bezpieczeństwo, panie Rearden, oto hasło dnia.Akurat w to uwierzyłem mu na słowo.Ci fachmani brali pod uwagę wszystkie ewentualności.– Gdyby pan sobie czegoś życzył, wystarczy nacisnąć ten guzik.O tak.– Nacisnął guzik i pełen oczekiwania, wbił wzrok w drzwi.Nie upłynęły dwie minuty, a zjawił się Biała Marynara.– Taafe zaopiekuje się panem, panie Rearden.Zaopiekujesz się panem, prawda, Taafe?Biała Marynara kiwnął głową, ale milczał.– Cóż, muszę już lecieć – oznajmił z żalem Nalana Gęba.Powiedział to tak, jakby za nic w świecie nie miał ochoty iść, jakby marzył o tym, żeby tu zostać i jeszcze ze mną pogwarzyć.– Trzeba zabrać się do roboty.– Przyjrzał mi się uważniej.– Niech się pan lepiej ogoli.Wygląda pan tak, jakby pan z lasu wyszedł.Proponowałbym, by w czasie, kiedy zajmie się pan toaletą, Taafe ogarnął nieco pokój.– Skinął mi krótko głową i wyszedł.Spojrzałem z zaciekawieniem na Taafego.Rzucił się w wir sprzątania śniadaniowych statków i do oglądu wystawił mi tylko szerokie plecy.Był dużym mężczyzną z pokiereszowanym obliczem drobnego zabijaki; musiał być kiepski, bo dobrzy bokserzy nie obrywają tak mocno po gębie.Wzruszyłem ramionami i udałem się do łazienki.Sam pomysł wydał mi się nie najgorszy niezależnie od tego, kto mi go podsunął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL