[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krew s¹czy³a mu siê miêdzypalcami.Odsun¹³ rêkê i spojrza³ na ni¹ os³upia³y.— Ten bydlak mnie postrzeli³ — rzek³ obojêtnie.Podszed³em do niego.— Nic ci nie jest?Ponownie chwyci³ siê za ramiê i wsta³.— Wszystko w porz¹dku.— Spojrza³ kwaœno na Torloniego.— Mam z tob¹ na pieñku.— PóŸniej — powiedzia³em.— Za³atwmy siê z t¹ grup¹ na dole.Zostaliœmy szybko wzmocnieni ludŸmi zza muru.By³ to nasz lotny oddzia³, któryod ty³u zaatakowa³ i zmiót³ ludzi Torloniego.Zwart¹ grup¹ pomaszerowaliœmy wdó³, w stronê „Sanforda".Z przodu czterech ludzi nios³o rozpostartego twarz¹do ziemi Torloniego.Gdy zbli¿aliœmy siê do „Sanforda", wepchn¹³em lufê pistoletu w jego nalanykark.— Powiedz im — rozkaza³em.— Zostawcie ³Ã³dŸ! OdejdŸcie! Torloni to mówi! — krzykn¹³.Ludzie wokó³„Sanforda" obejrzeli nas obojêtnie i nie ruszyli siê.Piero ponownie œcisn¹³ramiê Torloniego.— Aaach! Zostawcie ³Ã³dŸ, mówiê wam! — rykn¹³.Popatrzyli na zwart¹ grupê za nami.Uœwiadomili sobie nasz¹ przewagê liczebn¹ iz wolna zaczêli wycofywaæ siê w stronê brzegu, gdzie le¿a³y wyci¹gniête³odzie.— To ludzie z La Spezii.Ten w niebieskim golfie jest ich przywódc¹, nazywa siêMorlaix.To Francuz z Marsylii — szepn¹³Piero.Spojrza³ z namys³em na ich ³odzie.— Mo¿ecie mieæ z nim jeszcze k³opoty.Nie obchodzi go, czy Torloni bêdzie ¿y³, czy zginie.Obserwowa³em, jak ludzieMorlaix'go spychaj¹ ³odzie na wodê.— Skoro zaszliœmy ju¿ tak daleko, nie mo¿emy zawróciæ — powiedzia³em.— Musimysiê st¹d wynosiæ.Ktoœ móg³ zawiadomiæ policjê o bijatyce; ha³asowaliœmyporz¹dnie, by³ te¿ strza³.Czy mamy du¿e straty w ludziach?— Nie wiem.Postaram siê dowiedzieæ.Nadszed³ Palmerini, przepychaj¹c siê przez t³um z Francesc¹ u boku.— £Ã³dŸ jest ca³a — powiedzia³.— Mo¿emy j¹ w ka¿dej chwili spuœciæ na wodê.— Dziêki — odpar³em.Spojrza³em na Francescê i podj¹³em szybk¹ decyzjê.— Wci¹¿chcesz jechaæ?— Tak, jadê.— W porz¹dku.Ale nie bêdziesz mia³a czasu na pakowanie.W ci¹gu godzinywyruszamy.Uœmiechnê³a siê.— Mam ju¿ zapakowan¹ ma³¹ walizkê.Jest przygotowana od tygodnia.Coertze pilnowa³ Torloniego.— Co z nim zrobimy? — zapyta³.— Podwieziemy go kawa³ek ze sob¹ — odpar³em.— Mo¿emy go jeszcze potrzebowaæ.—Francesca, Kobus zosta³ postrzelony, opatrzysz go?— Och, nie wiedzia³am.Gdzie jest rana?— W ramieniu — rzek³ Coertze z roztargnieniem.Obserwowa³ Walkera na pok³adzie„Sanforda".— Gdzie by³ ten kêrel, kiedy zaczê³a siê ca³a bieda?— Nie wiem — odpar³em.— Ani razu go nie widzia³em; od pocz¹tku do koñca.IVBez trudu spuœciliœmy „Sanforda" na wodê; pomocnych r¹k nie brakowa³o.Po razpierwszy od d³u¿szego czasu poczu³em siê lepiej, st¹paj¹c po ¿ywym, ruchliwympok³adzie.Nim opuœci³em brzeg, po raz ostatni wzi¹³em Piera na bok.— Powiedz hrabiemu, ¿e zabra³em Francescê.Myœlê, ¿e tak bêdzie lepiej; Torlonimo¿e chcieæ siê zemœciæ.Wy, mê¿czyŸni, mo¿ecie sami zatroszczyæ siê o siebie,ale jej nie chcia³bym tu zostawiaæ.— To najlepsze wyjœcie — zgodzi³ siê.— Jeœli Torloni zechce spróbowaæ jeszcze jakichœ sztuczek, to wiesz ju¿ teraz,co robiæ.Nie szukaj jego ludzi, szukaj Torloniego.Przy bezpoœrednim nacisku³atwo siê za³amuje.Postawiê mu sprawê jasno: jeœli spróbuje jeszcze jakichœg³upstw, to skoñczy gdzieœ w zatoce.Czego siê dowiedzia³eœ o naszychstratach?— Nic powa¿nego — odpar³ Piero.— Jedno z³amane ramiê, trzy rany k³ute, trzylub cztery og³uszenia.— Cieszê siê, ¿e nikt nie zgin¹³.Niedobrze bym siê czu³ z tak¹ œwiadomoœci¹.Myœlê, ¿e Francesca chcia³aby z tob¹ pomówiæ, wiêc zostawiam was samych.Serdecznie uœcisnêliœmy sobie rêce i wszed³em na pok³ad.Piero by³ dobrymcz³owiekiem — takiego warto mieæ obok siebie w czasie walki.Francesca rozmawia³a z nim przez chwilê, po czym tak¿e wesz³a na pok³ad.Trochêp³aka³a, wiêc obj¹³em j¹ ramieniem, aby podnieœæ na duchu.Nie³atwo jestopuszczaæ ojczyznê, a w tych okolicznoœciach musia³o to byæ podwójnie trudne.Usiad³em w kokpicie z rêk¹ na rumplu, a Walker uruchomi³ silnik.Gdy us³ysza³emwarkot, wrzuci³em bieg i ruszyliœmy wolno.Przez d³ugi czas widzia³em jeszcze plamê œwiat³a przed szop¹, z ciemniejszymipunkcikami machaj¹cych postaci.W³osi machali, choæ nie mogli nas dostrzec wmroku.Naprawdê ¿al mi by³o opuszczaæ tych ludzi.— Kiedyœ wrócimy — powiedzia³em do Franceski.— Nie — odpar³a spokojnie.— Nigdy nie wrócimy.VParliœmy w ciemnoœæ ze sta³¹ szybkoœci¹ szeœciu wêz³Ã³w, kieruj¹c siê prosto napo³udnie, aby op³yn¹æ przyl¹dek Portovento
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL