[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Otarł rękawem wilgotne usta, splunął, jak to zwykli czynić starzy piwosze, i powlókł się dalej, ku Wiśle.W zielonych wiklinach szeleścił ciepły wiatr.Piasek był sypki i miękki jak aksamit.Maniuś położył się w cieniu, pod głowę podłożył zgięte ramię, i przez przymrużone powieki patrzał na zmienną grę świateł na wodzie.Raz grzbiety fal połyskiwały jak łuski wielkiej miedzianozłocistej ryby, to znowu zapalały się drobniutkimi iskierkami.Woda cichutko pluskała o płaski brzeg i wsiąkała w nagrzany piach.Cienie wiklin umykały po jej powierzchni jak ścigające się węże.Daleko, na drugim brzegu, w fiołkowej mgiełce kąpały się przystanie.Białe trójkąty żagli, jak skrawki pociętego kartonu, sunęły leniwie po wodzie.Czasem na połyskliwej tafli ukazywał się kajak.Bił o wodę wiosłami, niby wielka ważka rozpiętymi tasiemkami skrzydeł.Miedziana woda sunęła miękko w dół, ku mostom.Czasem tylko mętny wir przełamał jej równą powierzchnię.Wtedy z sykiem przetaczała się sinawa grzywa fali i drobnymi pęcherzykami rozsypywała na gładziźnie.A woda wciąż płynęła, płynęła sennie i miękko.„Z tym prądem, który, zdawałoby się, niesie ze sobą cały świat - popłynął Rudy Milek.Może jest już daleko.daleko.tam gdzie rzeka wpada do morza.Dlaczego nie przyszedł i nie powiedział, że wybiera się w tę podróż? Dlaczego nie poczekał? Teraz, gdy wygraliśmy z »Huraganem«, mogliśmy popłynąć razem.Byłoby nam weselej.A ja uwolniłbym się od strachu, uciekłbym od Romka Wawrzusiaka.Nie znalazłby nas nikt, choćby nawet dziesięć razy radio nadawało wiadomości o ucieczce dwóch małych poszukiwaczy przygód.Ej, Milek, dlaczegoś nie poczekał na kolegę?” - plątały się myśli w głowie chłopca.Iskierki na wodzie stawały się coraz mniejsze, coraz drobniejsze.Nie wiedział, czy skrzą się jeszcze na wodzie, czy tylko pod powiekami? Przymknął oczy i szum wody ukołysał go miękko, jak najtkliwsza piastunka.Gdy się ocknął, fala rzeki była już szara, stalowa.Drugi brzeg tonął w granatowym mroku.Chłopiec leżał jeszcze chwilę.Przeciągał się, wypędzając drętwotę z ciała.Woda wciąż szemrała, ale już groźnie, ponuro, obco.Nad mostami wisiały perełki jarzących się latarń.W kępach wikliny rechotały żaby.Maniuś wstał, zerwał gałązkę i bezmyślnie chłostał ciemny, uciekający spod nóg nurt rzeki.Nie wiedział, co robić, dokąd iść.Bał się ruszyć z miejsca.Zdawało mu się, że na każdym kroku czeka na niego Romek Wawrzusiak.Stoi z kpiącym, złym uśmiechem na swej ogorzałej twarzy, a zaciśnięte pięści gotowe ma do ciosu.Ze złością splunął na wodę.- A cóż ja mu zrobiłem? - wyszeptał.- Czy ja go wsypałem? Przecież nie puściłem pary z ust.- Lecz nagły przypływ bezsilnego gniewu nie przygasił tlącego się w głębi, zwierzęcego strachu.Przypomniał sobie, że ciotka Frania wraca dziś ze szpitala.Pewno już jest w domu i czeka na niego.Trzeba pokazać się przynajmniej na chwilę.Niech się biedna ciotunia nie martwi.Zdecydował, że wstąpi na chwilę do ciotki.Nie chciał zastanawiać się, co będzie potem.Pocieszała go jedynie myśl, że Wawrzusiak nie wie o powrocie ciotki.Będzie go szukał u Stefanka albo w warsztacie pana Łopotka, ale nie w Gołębniku.Nasunął głębiej czapkę i poszedł w stronę mostu, gdzie jak świetliste gąsienice sunęły tramwaje.Gdy wchodził do bramy, zdawało mu się, że po drugiej stronie ulicy, w gruzach, poruszył się jakiś cień.Zawahał się.Stanął.Nie wiedział, czy wejść do Gołębnika, czy przejść jeszcze kawałek ulicą i upewnić się, czy ktoś nań nie czeka.Przypomniał sobie jednak, że w Gołębniku są rozmaite ukryte przejścia, których nikt z obcych nie zna.Choćby te boczne, kuchenne schody, dające zawsze drogę odwrotu.Spojrzał jeszcze raz na gruzy majaczące nad chodnikiem po przeciwnej stronie ulicy.Niczego nie zauważył.„Zdawało mi się” - pomyślał wchodząc do bramy.Podwórze było puste.Tylko jakiś zbłąkany, bezpański kundel grzebał w śmietniku.Na widok chłopca podwinął pod siebie ogon, wyszczerzył zęby i uciekł przez wyłom w murze.W suterenach u Piechowiaków zawodziła smętnie harmonia.Jakiś pijany, zachrypły głos ciągnął nieznaną piosenkę.„Pewno stary Piechowiak znowu się urżnął” - pomyślał chłopiec wchodząc na schody.Z drugiego piętra przez szczeliny w schodach sączyło się mętne światło.Żółtawym klinem wdzierało się na podwórze, oświetlając kawał podziurawionego, zaśmieconego asfaltu.Maniuś obejrzał się i drgnął.Zdawało mu się, że ktoś skrada się pod ciemną ścianą podwórza.Ta myśl sparaliżowała jego ruchy.Znieruchomiały, z dojmującym uczuciem strachu, nasłuchiwał.Czyjeś ciche kroki przemknęły tuż za nim, a w klinie światła dojrzał czyjś cień.Zerwał się do ucieczki.W tej samej chwili usłyszał za sobą głos Romka Wawrzusiaka:- Nie bój się! Poczekaj!Głos ten pchnął go do szybszego biegu.Przesadzając po dwa, trzy stopnie wspinał się na schody.Minął pierwsze piętro, zbliżał się do drugiego.Za sobą słyszał wciąż kroki i przyśpieszony oddech.Mijając drugie piętro obejrzał się.Romek Wawrzusiak był już na podeście półpiętra.Zbliżał się do niego.Chłopiec złapał w biegu żelazny pręt i z całej siły walnął nim w szynę windy.Ponurą, czarną otchłań klatki schodowej wypełnił przeraźliwy łoskot.- Co robisz?! - usłyszał stłumiony okrzyk Wawrzusiaka.Kiedy dopadł drewnianego pomostu usłyszał, jak na drugim piętrze otwierają się drzwi.- Perełka! Perełka! - zawołał.W tej chwili Wawrzusiak złapał go za rękaw koszuli.Maniuś szarpnął się, słaby materiał trząsł jak papier.Rękaw pozostał w dłoni Wawrzusiaka.Maniuś kilkoma susami był już na górze.Dopadł drzwi.Zaczął walić pięściami.Odpowiedziało mu jedynie głuche echo.Mieszkanie było zamknięte.- Ciociu!.- Drżący strachem okrzyk pozostał bez odpowiedzi.Za plecami chłopca zaskrzypiały schody.Cień ścigającego Wawrzusiaka rósł w półmroku pustego korytarza.„Uciekać bocznymi schodami!” - przemknęła spłoszona myśl.Chłopiec umknął w bok.Zagłębił się w mroczny tunel pustego korytarza.W miejscu gdzie zaczynały się boczne schody, zatrzymał się gwałtownie.Dwa urwane stopnie zwisały nad czarną czeluścią jak trampolina.W dole szarzał betonowy podest.Maniuś znał zejście na pamięć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL