[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cały szpital był świeży i gdy się zapominało o tym zapachu karbolu czy lizolu, to nawet można się było dowąchać tynkowej zaprawy i emulsyjnej farby.Bezgłośnie załopotały drzwi.Mężczyzna z pożółkłymi od nikotyny wąsami zbliżał się długim krokiem.- Nie ma takiego - powiedział surowo.- Jak to? - przeraziła się Stonoga i w tej samej chwili zrozumiała, że przecież nie zna żadnego Feliksa Nowaka i że nie powinno go tu wcale być.- Stary człowiek.z brodą.długą - dorzuciła, patrząc błagalnie w oczy pokryte siateczką czerwonych żyłek.- Z brodą? Przywieźli takiego w samo południe - zastanowił się szatniarz.- Ale nazywał się chyba inaczej.- I co? Już go nie ma? - przestraszyła się.Jej reakcja była tak naturalna, że mężczyzna wyciągnął z przepastnej kieszeni zmiętą kartkę papieru.- Dali mi tu nazwiska, żebym nie latał znów, jak kto zapyta.- Z trudem nasadził na nos pęknięte okulary.- O, jest! Józef Pietrzak.to był ten z brodą.Żyje, ale.- machnął ręką.- A twojego Nowaka nie ma.Może gdzie indziej zawieźli?- Może.Dziękuję panu.- Stonoga dygnęła jak grzeczna dziewek czynka.Ten gest zaskoczył ją samą.Potem z ulgą opuściła puste sterylne miejsce.- Józef Pietrzak! - powiedziała na głos, stojąc u szczytu schodów prowadzących na ulicę.- Wizyty w czwartki od piętnastej do osiemnastej!Powrót do domu wydał jej się o wiele krótszy.Kiedy znalazła się w pobliżu skwerka, było to już miejsce całkowicie opuszczone.Latarnie rzucały rozproszone światło, a pod stopami szeleściły liście.Stonoga przystanęła.W domu zdjęła z ręki zegarek i teraz nie wiedziała nawet, która jest godzina.Przypomniała sobie, że na Krasińskiego jest zegarmistrz, a na wystawie stary chronometr.Dobrnęła tam, czując przenikliwe zimno.Miała na sobie spodnie i ciepły sweter, ale przydałaby się kurtka.Zielonkawe punkciki wskazywały godzinę ósmą trzydzieści.„Serial już się zaczął!” - pomyślała żałośnie.W brzuchu piszczało.Wyobraziła sobie ciepłą bezpieczną kuchnię, jasny stół, truskawkową ceratę i smak ciasta ze śliwkami.Przełknęła ślinę.Na klatce schodowej brakowało żarówki.Paroma susami przeskakiwała kolejne podesty.Przed drzwiami mieszkania przystanęła, nasłuchując.Cisza.A przecież słychać stąd głos telewizora.Nie miała swoich kluczy, musiała zadzwonić.Ledwie brzdęknął gong, już otworzyły się drzwi.Matka musiała siedzieć w przedpokoju.Bez słowa padły sobie w objęcia.- Wzór matematyczny to jest świętość! - wołał Agfa-color, uderzając linijką o blat stołu.Widocznie oglądał angielskie filmy pokazujące elitarne szkoły z początku naszego stulecia.- Co mówię, to jest pokarm dla szarych komórek! Ilekroć zapamiętujecie wzór, to tak jakbyście wasz jałowy mózg paśli.- tu zawahał się na moment - na najżyźniejszych glebach! - dokończył nie całkiem z siebie zadowolony.- Wychodzi na to, że mózg jest jak krowa - mruknął Ingmar.- Zgadza się! - odparł Agfa-color z mocą.- A pan profesor mówił, że mam siano w głowie! Więc jak to będzie? Bo niby krowa i siano.- Biedny wikingu - załamał dłonie nauczyciel - czy ty nie rozumiesz przenośni?Ingmar nie rozumiał.No, może nie całkiem.Dla niego krowa to krowa.A wzór.iii, skomplikowana masa cyfr do niczego niepodobnych!- Co ty wczoraj wyczyniałaś? - szepnęła do Stonogi Baśka.- A bo ńî? - zdziwiła się.- Mama dzwoniła, że.uciekłaś.I pytała, czy u nas cię nie ma.- Dobrze przewidziałam! - uśmiechnęła się.- Potem ci powiem.To potem trwało jednak bardzo długo.Czujny Agfa-color właśnie wywołał Basię do odpowiedzi.„Ciekawe - pomyślała Stonoga - kiedy kto przyłapie nas na gadaniu, zawsze ofiarą pada Baśka.Dlaczego? Jakaś prawidłowość? Bez sensu!”Kiedy przywędrowała złożona kartka papieru, Stonoga od razu wiedziała, że to od Mańki.Podawano ją ostrożnie, bo kiedy Agfa-color miał na sobie czerwony sweterek w białe paski, bywał najbardziej czujny.Stara - pisała grubaska kaligraficznymi literami - na przerwie zbieram gniewnych w sprawie wycieczki.Stonoga obejrzała się przez ramię, ale Mańka wsadziła nos w zeszyt i udawała, że nic nie widzi.Stonoga mogłaby dać jedyną głowę, jaką miała, że w zeszycie znajdował się jakiś wyjątkowo trudny wariant szachowy.Mańka spokojnie mogła nie uważać na lekcji matematyki.Agfa-color pytał ją wyłącznie w czasie rzadkich inspekcji, będących nie tyle sprawdzianem ucznia, co nauczyciela.„Takiej to dobrze! - pomyślała mściwie.- A swoją drogą, nie wysiliła się w tym liście! O jaką wycieczkę chodzi?”Baśka pociła się przy tablicy, ale jakoś brnęła z wysiłkiem psa zaprzęgowego, który przebija się z ciężkimi saniami przez śniegi Alaski.Kiedy wróciła na miejsce, była jak przepuszczona przez maszynkę.- Że też zawsze ja! - mruknęła ze złością, choć Agfa-color wpisywał jej pełną troję.Stonoga przysunęła jej kartkę.Brwi Baśki podjechały ku górze.Stonoga rozłożyła ręce.Obie niczego nie rozumiały.Trzeba było zaczekać na przerwę.Dzwonek zawył w wyjątkowo dogodnym momencie.Agfa-color właśnie zawiesił wzrok gdzieś w pobliżu ich ławki.Życie Stonogi wisiało na włosku.Zacisnęła powieki i pomyślała: „Żeby nie mnie! Żeby tylko nie mnie!”.- No, co jest? - spytał Kuba, gdy już stali w niszy pod oknem.Mańka wyjęła karteluszek papieru z przepaścistej kieszeni blezera.- Zupełnie jak w telewizji, serdeńkowie! - parsknął Mikołaj.- Jak tylko ktoś gdzieś przemawia, zaraz wyciąga kartkę! Demostenes się w grobie przewraca!- Kto? - zaciekawił się Tomek, poprawiając okulary.Był botanikiem, a nie specjalistą od starożytności.Mikołaj westchnął komicznie.- To był najwybitniejszy mówca grecki.- Nudzisz - mruknęła Mańka.- Mam taką informację: szkoła organizuje wycieczkę dla siódmych klas.- Do ogrodu botanicznego? - ucieszył się Tomek.- Słuchajcie, ja tam widziałem wspaniały okaz humulusa lupulusa.- Natychmiast przestań! - wrzasnęła Mańka, czerwieniejąc jak pomidor.- Co nas obchodzą twoje łupu.- Humulus lupulus - Tomek musiał wszystko wyjaśnić do końca - to chmiel zwyczajny, jego kwiat żeński.Tym razem nie zdzierżył Stolarek.Chwycił nieszczęsnego botanika za ucho, drugą dłonią zamykając mu usta.- Jedź dalej! On już milczy!Mańka ze świstem wypuściła powietrze nagromadzone w płucach.- Wycieczka jest do Zamościa.Mikołaj i Kuba jako znawcy historii, historii sztuki i malarstwa będą pełnić rolę przewodników.- Ja mogę być tylko.półprzewodnikiem! - Pryszcz na Tołstojo-wym czole nabierał intensywniejszej barwy.Wyglądał jak jednorożec.- Rozumiem, że to miał być dowcip? - spytał łagodnie Mirek.- Muszę cię zmartwić - Tołstoj wykonał dworski ukłon - ale szkoła Kilińskiego nie jedzie razem z nami.Tego się Stolarek nie spodziewał.Naprzód najzwyczajniej zaczerwienił się po uszy, a potem zbladł.W szarych oczach zamigotały płomyki śmierci.- Spokój! - huknęła Mańka, aż przysiadł na piętach jeden z wiecznie podsłuchujących piątoklasistów.- Nie czas teraz na wycieczki osobiste!- Jasne! - poparł ją Mikołaj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL