[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była śmieszna.„Jakby czas stanął w miejscu - pomyślał.- Jakby nie było wojny, biedy, PRL-u i rewolucji.Szkoda, że nie mam aparatu fotograficznego.Zrobiłbym reportaż pod tytułem:Dziewiętnasty wiek na progu dwudziestego pierwszego!.” Pod drzwiami hurtowni nie było już żadnych samochodów.Furgonetka, którą przyjechali, stała trochę z boku.Henryk Buczek mocował się z workiem ziemniaków.- No, gdzie was nosiło?Marek rozejrzał się.- Grzesia nie ma?Stary przecząco pokręcił głową.- Pomóż mi, co? Dobra.A teraz bierzcie lody i zmykajcie.Marek otarł czoło.- Tylko znajdę Grzesia! - szedł w kierunku kępy krzaków, rozglądając się dokoła.Chłopca ani śladu.Stanął niezdecydowany.Dostrzegł jakiś szczegół, który go zaniepokoił.Pod gałęzią starego jesionu leżał kawał szmaty w kolorze.no, niegdyś zielonym.Pochylił się.Tak, to był brezent pachnący smarem.Taki sam, w jaki opakowano broń.- Grześ! - wrzasnął zaniepokojony.Zauważył, że z drugiej strony pagórka jest uskok i rów z gęstą trawą.- Grzesieeek!Jakiś bulgot dobiegał z kępy łopianów.Marek zeskoczył i wtedy zobaczył chłopca.Zwinięty w kłębek leżał w nienaturalnej pozie.- Już dobrze, nie bój się.Grześ miał w ustach kłąb trawy, który wypluł z trudem.- To.oni.- Motocykliści?Chłopiec skinął głową.Poruszał nią z trudem.- Dopadli mnie.I stłukli.Marek pomógł mu wstać.Na oko wyglądało, że nie ma żadnych poważniejszych urazów.- Możesz chodzić?Grześ zachwiał się i usiadł.Pluł trawą.- Zaraz - wykrztusił - te sukinsyny powiedziały, że jak nie oddam broni, to mnie załatwią.I wyduszą prawdę, gdzie jest.- Całe szczęście, że nie wiedziałeś.- A gdzie ona jest?Marek wzruszył ramionami.Usiadł w trawie obok chłopca i zamyślił się głęboko.- Pewnie nie uwierzysz.Ale ja też nie wiem.Czwartego lipca, w południe, Mirella weszła do garażu obok stacji benzynowej i rozejrzała się dokoła.- Panie Kulik! - zawołała w śmierdzącą smarami ciemność.- Co? - Mężczyzna wystawił głowę z kanału.Jego twarz, ubrudzona ciemnymi smugami, nasuwała myśl o komandosie przed akcją.- Coś się dzieje w bunkrze.- W czym? - Kulik nie miał zbyt wiele czasu.Klient zostawił wóz tylko na dwie godziny.- No, w tym nie dokończonym motelu.Widziałam, jak włazili tam faceci.Obcy.Mężczyzna zamarł z kluczem francuskim w dłoni.- A gdzie stróż?Dziewczyna wzruszyła ramionami.- Często gdzieś łazi w ciągu dnia.A Grześ z Markiem pojechali do Kluków.Nie chcę straszyć Ligonia.ale trzeba zobaczyć, co się tam dzieje.Alfons Kulik nie wiedział, co to strach.Już niejednokrotnie przepędzał z nieszczęsnej budowy przeróżnych narkomanów i pijaczków, którzy chcieli obrać ją sobie za własne siedlisko.Zbyt bliska odległość od stacji benzynowej i restauracji stwarzała zagrożenie.Włóczędzy łatwo potrafią zaprószyć ogień.Meldował o tym policji, ale bez skutku.Bo co mogli zrobić stróże porządku? Zburzyć trzypiętrowe betonowisko?- Dobra.Wezmę tylko jakiś łom.Już na parterze widać było ślady po nieznanych przybyszach.W wieloletnim kurzu i resztkach starego spopielałego cementu odbijały się świeże ślady podeszew.Jakiś stukot dobiegł z góry.- To tam, gdzie mieszka Marek.- Jesteś pewna, że go nie ma?Mirella odetchnęła głęboko.Bała się.- Widziałam, jak odjeżdżali.W Kulika wstąpił duch Żółwia Ninja.Z wrzaskiem, od którego pękały ściany, runął po niebezpiecznych schodach.Ktoś, kto właśnie przeszukiwał górne pomieszczenia, musiał przerazić się nie na żarty, bo stukot butów po betonie zabrzmiał niczym start rakiety kosmicznej.Niestety, puste korytarze miały drugie wyjście: przez nie istniejące ścianki działowe i bloczki porzuconego gazobetonu.Tamtędy uciekali.Bo było ich dwóch.Wychylona przez pusty otwór okienny Mirella zobaczyła znikające za rogiem sylwetki.A zaraz potem usłyszała ryk startujących motocykli.- Skubańcy! - wymamrotała.Poznała blondyna i jego kumpla z tatuażem.Kulik powoli wyłaniał się z cienia.Machał nad głową potężnym łomem, jakby to narzędzie nic nie ważyło.- Uciekli!Mirella skinęła głową.- Tak.Na motorach.Był pan na górze?Alfons Kulik podciągnął opadające spodnie.W blasku słońca nie wyglądał na supermana.- Czegoś szukali.U Marka.Całe pomieszczenie fruwa.Mirella zerknęła na rozpięte parasole pod restauracją.Czerwona reklama coca-coli powiewała na wietrze.Nie było klientów.- Dobra.Pójdę sprawdzić.Kulik odchodził ciężkim krokiem.Odwrócił się nagle zdziwiony.- Wczoraj powiedziałabyś: olewam.- A dzisiaj mówię: sprawdzę - odcięła się zaciskając wargi.Wspinała się zła na siebie i cały świat.„Po diabła narobiłam tego zamieszania? Przecież wiem, czego szukali.Jak również to, że nie mogli znaleźć”.Pomieszczenie zajmowane przez Marka przypominało dom po przejściu tajfunu.Z rozprutej poduszki wysypywało się pierze, fruwając po wnętrzu niczym świeży śnieg.Koce, łóżko i kulawy stolik poprzewracane, sweter ciśnięty w kąt i rozbebeszony do cna plecak dopełniały obrazu zniszczenia.Mirka przykucnęła, próbując zebrać wyrzucone rzeczy.Otrzepała z kurzu kilka sztuk niezbyt dopranej bielizny, dwie flanelowe koszule i przybory do golenia.Wkładając je do plecaka, zerknęła do jednej z rozpiętych kieszeni.Myśleli, że trzyma pieniądze w plecaku? Jej palce natrafiły na cienką kopertę podklejoną plastrem.Pewnie oderwał się od płótna kieszeni.Dziewczyna obracała ją w palcach.Widać było, że nikt jej dotąd nie otwierał.Ostrożnie rozdarła brzeg, wyjmując ze środka kartkę złożoną wpół.Była zadrukowana, z podpisem i pieczątką.Podeszła do okna i zaczęła czytać.Potem głośno zagwizdała.- Tak się sprawa ma, panie.Wilkoń.Teraz rozumiem - wymruczała wiedząc, że nikt nie może jej słyszeć.- Ale dlaczego jej, durniu, nie otwarłeś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL