[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To jest Beata, a to Paweł.Zanim Bąble zdążyły się jakoś ustosunkować do sprawy, już otoczyła je wesoła czereda i pognała do przestronnej jadalni na dobrze zasłużony posiłek.Ponieważ mama postanowiła, że bliźniakom nie należy rozpychać żołądków gorącą kolacją, dzieci dostały tylko po cieniutkiej kromeczce chleba z twarożkiem i szklance mleka.Nie pomogły żadne protesty, więc obrażony Paweł przysunął się do Beaty i udając, że pije mleko, zadudnił do kubka:- Ty, zapomnieliśmy, że mamy ogórki!Beata przełknęła twarożek.- Gdzie mamy? - spytała teatralnym szeptem.- Pod twoim łóżkiem! - przypomniał Paweł.Ale nie dane im było sięgnąć tego wieczoru do skrzętnie ukrytych zapasów.Agnieszka zagoniła dzieci do mycia i tak tarła im skórę, że aż sczerwieniała jak dojrzały pomidor.- Urwiesz mi ucho! - wył Paweł wyrywając się i szamocąc.- Moja szyja! - rozpaczała Beata, chlapiąc wokół mydlinami.- Z wami mam więcej kłopotów, niż z całą piętnastką kolonijnych! - zrzędziła Agnieszka szukając ręczników.- I jak teraz pójdziemy z czystymi nogami po brudnej ziemi? - denerwował się Paweł.- Głupota tak codziennie myć i myć te nogi! - mruczała Beata.Drzwi od łazienki uchyliły się nieco i stanęło w nich dwoje dzieci w długich nocnych koszulach.- Kaśka, Łukasz, co tu robicie? - zagrzmiała Agnieszka na widok dwójki swoich podopiecznych, które najwyraźniej wylazły z łóżek i snuły się teraz po ciemnym domu.- Myśmy przyszli, żeby powiedzieć twoim bliźniakom, że jutro będziemy z nimi łowić ryby.- Fajnie! - ucieszył się Paweł.- Jakie ryby? - zainteresowała się Beata.- Duże?- Zobaczycie! Przyjdźcie tu jutro zaraz po naszym śniadaniu!Zanim Agnieszka ruszyła z mokrym ręcznikiem, by przegonić nim dzieci do łóżek, długie nocne koszuliny znikały już w przestronnym korytarzu i tylko słychać było tupot bosych stóp po drewnianych schodach.Kiedy już Bąble zostały ułożone w pościeli, sen natychmiast skleił im powieki.- Musimy pojechać jutro z ojcem do Zakopanego - powiedziała mama do Agnieszki, gdy ta żegnała się na ganku.- Czy możemy ci zostawić bliźniaki?- Ty i tak masz tyle dzieciaków, że to już chyba nie ma większego znaczenia - uśmiechnął się tato.Agnieszka pokiwała ze zrozumieniem głową.W harcerskim mundurku, z opaloną, świeżą buzią, wyglądała naprawdę ładnie.- Rozumiem - odparła schodząc na ścieżkę - musicie od nich trochę odpocząć.Jasne, że się nimi zaopiekuję.Dobranoc!- Dobranoc.Bąble śniły o rybach i owcach na połoninie, a owce śniły, być może, o gęstej soczystej trawie.A może trwały w bezsenności i aby jej zapobiec, musiały liczyć skaczących ludzi? Kto wie.Życie jest pełne zdarzeń i tajemnic.Paczka z ogórkami została wyciągnięta nazajutrz, gdy tylko rodzice odjechali do Zakopanego.Zanim ruszyli, tato musiał pożyczyć od sąsiada-volkswagena parę litrów benzyny.- Pieniędzy nam zabraknie! - zmartwiła się mama.- Przecież ten „maluch” nie powinien tyle palić!- Istotnie - sumitował się tato.- Ale co ja na to poradzę? Wóz jest Brzękowskiego i nie mogę przecież przy nim majstrować.Trudno.Będziemy musieli zrezygnować z czego innego.Benzyna jest konieczna.- Wlejcie wodę - zaproponowała Beata.- Głupia - mruknął Paweł.- Gdyby te „nocniki” jeździły na wodzie, to by rzek w Polsce zabrakło!- Możemy z Pawłem pluć do baku, jeśli chcecie! - dziewczynka miała jak najlepsze chęci.Cóż, podobno dobrymi chęciami jest wybrukowane piekło.A bez paliwa nie ma jazdy.Po skąpym (trwała przecież akcja odchudzania!) śniadaniu Bąble wzięły siatkę z kąpielówkami oraz ogórkowym pakunkiem i poszły do kolonijnego domu szukać towarzyszy do połowów ryb.Kaśka, Łukasz i jeszcze dwoje dzieci czekały już na ganku.- Gdzie te ryby? - zainteresował się Paweł.- Chodźcie za mną! - krzyknęła Kaśka i pogalopowała w stronę modrzewiowego zagajnika.Reszta dzieci rzuciła się w ślad za nią.Słońce już mocno przypiekało, gdy kolonijna gromada znalazła się nad brzegiem płyciutkiego strumienia, który chlupiąc wśród zarosłych trawą brzegów przecinał podmokłą miejscami łąkę ze wschodu na zachód.- Tu nam wolno bawić się samym - wyjaśnił szczuplutki blondynek o dźwięcznym imieniu Sylwestriusz.- Pani wychowawczyni pozwala.- Gdzie te wielgachne ryby? - niecierpliwiła się Beata ściągając bluzkę przez głowę.Dzieci wybuchnęły gromkim śmiechem.- Zobacz - mały brunecik o kręconych włosach pokazywał coś palcem.Nad białym, wymytym piaskiem dna, pośród długich traw, kołyszących się z nurtem wody patyczków, suchych liści i kawałków kory, błyskały od czasu do czasu srebrne grzbiety maleńkich rybek.- Jakieś kijanki? - wymruczał Paweł z pogardą.- No! - zachwycił się Łukasz.- To są przyszłe ryby! Można na nie tylko patrzeć.- Eee tam! A ja myślałam, że będziemy łowić - zmartwiła się Beata ściągając zielone spodenki.Robiło się coraz goręcej,- Włazimy do wody? - spytał kędzierzawy rozglądając się dookoła.- Nie wygłupiaj się, Mirek! - wrzasnęła Kaśka.- Tego nie wolno! Powiem Agnieszce, zobaczysz!Bąble zdziwiły się niepomiernie.Jak to? Więc tutejsze dzieci boją się Agnieszki? Ale nie było czasu na roztrząsanie tego zagadnienia, bowiem Pawłowi nagle przypomniały się ogórki.- A my mamy coś do jedzenia! - pochwalił się sięgając do siatki.- Nas jest tu więcej, niż tych ogórków - parsknęła Beata wściekła, że będzie musiała się podzielić.Paweł kucnął na trawie, a wielka gałąź dzikiego bzu chwiała mu się nad uchem.- Ty - wyszeptał pod nosząc na Beatę oczy pełne bezgranicznego zdumienia - ty.to nie są ogórki.Beata wzruszyła ramionami.Cóż może być w paczce innego? Przecież sama uważnie patrzyła na ręce ekspedientki, gdy ta łowiła w beczce cztery dorodne, ociekające sokiem ogórasy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL