[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest na Białostockiej dwadzieścia siedem w warsztacie Walędziaka.- To wykrztusiwszy, opadł bezsilnie na fotel.Co masz? W jakim warsztacie? Co się stało? - sypnęli pytaniami.Szarego volkswagena z bagażnikiem na dachu.Dopiero teraz zrozumieli, że Filipek dokonał epokowego odkrycia.Otoczyli go wianuszkiem i zasypali gradem pytań.- Dajcie mi pić - przerwać im błagalnie - a potem wszystko wam opowiem.Tolek Banan podał mu butelkę nektaru z czarnych porzeczek.Filipek dorwał się do niej jak niemowlę do butelki ze smoczkiem.Wyduldał jednym tchem, wytarł usta przegubem dłoni i zaczął opowiadać.Niech mi ośle uszy wyrosną - zakończył - jeżeli ten Szamajski nie jest tym piratem i bandytą, którego szukamy.- Naraz złapał Tolka Banana za rękę.- Szefie, szef nawet nie wie, ile mnie to kosztowało.Ale szef widzi, że nie ma w tym ani cienia lipy.Odstawiłem robotę na medal.Muka.- ulubione słówko Filipka wyrażało zwycięstwo i triumf.Zaraz, zaraz.- wtrącił rozgorączkowany Julek.- Powiedz, jak wygląda ten twój Szamajski?Filipek tarł z roztargnieniem policzek.Jak wygląda? Trochę jak człowiek, a trochę jak bokser.Ma nad brwią bliznę.Hura! - Julek podskoczył i zatańczył jak zwariowany.- Ten Szamajski to przecież nasz Ryszard.Brawo, Filipek! - chwycił fotel na biegunach, zaczął bujać Filipka z radości.- Zrobiliśmy razem wielkie odkrycie.Teraz wszystko się zgadza.Ryszard Szamajski zdmuchnął spod domu dentysty volkswagena, a potem jadąc z nieprzepisową szybkością potrącił na rogu Cegiełkę.Nie tak szybko - przerwał mu spokojnie Tolek Banan.- To przecież tylko nasze domysły.Musimy mu udowodnić.- Zaczął krążyć po pokoju wielkimi krokami.Naraz zatrzymał się.- Mam pomysł.Wytniemy z „Życia Warszawy” dwa ogłoszenia, to o wypadku i ten komunikat MO.Włożymy ładnie do koperty, zaadresujemy do pana Ryszarda Szamajskiego i wręczymy mu dzisiaj o piątej w „Zaciszu”.Zobaczymy, jak zareaguje.Eee.- skrzywił się Cygan.- Po co tyle fatygi.Wystarczy zawiadomić milicje, i po krzyku.Człowieku - natarła z pasją Karioka - przecież on może się wyprzeć.Tak - dodał Julek - nikt mu nie udowodni, że przejechał Cegiełkę, a to dla nas najważniejsze.I to, żebyśmy przyskrzynili go sami - wtrącił Filipek.- Zaczęliśmy robotę, to musimy skończyć.Jesteś kolegą Cegiełki czy nie?Cygan z roztargnieniem szarpał klamerkę paska i spoglądał na milowe czuby swoich czarnych sztylp.- Czy to mu coś pomoże?Ech - jęknął Filipek - z tobą, Cygan, to nie można gadać.Nie masz inteligencji i wychowania.Nam przecież chodzi o honor gangu, żeby było tak, jakżeśmy mówili, jeden za wszystkich wszyscy za jednego.Dobra - powiedział bez przekonania.Dobra jest - podjął Tolek Banan.- Przed piątą przystąpimy do akcji.Ja pójdę do tego bubka z listem.Szef? - przeraziła się Karioka.- Przecież szef nie może się narażać.To ja was nie mogę narażać - powiedział tonem nie znosząc sprzeciwu.- Facet jest niebezpieczny, nie wiadomo, jak zareaguje.Pójdę do niego, a wy zrobicie obstawę, żeby się nam nie wymknął.O mnie się nie martwcie.Nie w takich już byłem tarapatach.Za dziesięć piąta Tolek Banan usiadł przy stoliku w kawiarni „Zacisze”.Rozejrzał się uważnie.Ogród był niemal pusty.Przy stoliku pod rozłożystym kasztanem siedział starszy pan w nasuniętym na oczy słomkowym kapeluszu.W ręku trzymał najnowszy „Express Wieczorny” i wolnymi ruchami przewracał stronice.Było tak cicho, że Tolek słyszał szelest papieru.W drugim kącie ogrodu, nad szklankami mrożonej kawy ze śmietanką, tkwili Julek i Cygan.Stanowili bowiem bezpośrednią obstawę szefa.Pod pawilonem przy służbowym stoliku otyły kelner palił papierosa.Minę miał znudzoną i pełną niewysłowionego smutku, jak gdyby wrócił przed chwilą z pogrzebu.Karioka i mały Filipek krążyli wzdłuż ulicy.Dzień był pogodny, upalny.W ogrodzie panował przyjemny chłód.Listowie szeleściło sennie, a gdzieś w gęstwinie pogwizdywał kos.I jaskółki krążyły wysoko ponad drzewami.Punktualnie o piątej przy ogrodzeniu zjawiła się Karioka.Dała Tolkowi umówiony znak.Po chwili do ogrodu weszła panna Danka.Szef wyciągnął z kieszeni „Przegląd Sportowy”.Udając zainteresowanie ostatnimi wynikami ligi piłkarskiej, śledził elegantkę spoza gazety.Ta bez namysłu skierowała się do osłoniętego krzewami stolika.Na jej widok kelner uniósł się ospale.Drobnymi kroczkami poczłapał w jej stronę.Koniak i kawę? - zapytał.Tak, bardzo proszę - dotarł do uszu Tolka jej głos.Kelner oddalił się nieco raźniej, jakby zamówienie przyspieszyło rytm jego ruchów.Panna Danka wyjęła z torebki papierosy, lecz nie zapaliła, tylko wzięła jednego i z roztargnieniem obracała go w palcach.Za chwilę za ogrodzeniem przemknął Julek.Dał znak, że zbliża się Ryszard Szamajski.Tolek odetchnął z ulgą.Nie musiał długo na niego czekać.Wnet w furtce zjawił się rosły mężczyzna w granatowym, świetnie skrojonym ubraniu.Zbliżył się do stolika panny Danki.Tolek zwinął gazetę, rzucił ją na stolik i również zdecydowanie podszedł do niego.Przepraszam - zapytał - czy pan Ryszard Szamajski?Taak - odparł tamten zaskoczony i zamienił z panną Danka krótkie spojrzenie.Mam list dla pana.Dla mnie? Od kogo?Od znajomego - powiedział spokojnie Tolek.Podał mu zaklejoną kopertę.Szamajski wyciągnął niepewnie rękę.Zawahał się, lecz wnet energicznie wyszarpnął list.Tolek widział, jak mu ręka drgnęła, gdy rozrywał białą kopertę, a potem, jak nagle jego twarz stężała w nieoczekiwanym ataku lęku.Wysunął kartkę, na której naklejone były oba komunikaty.Rzucił na nie przelotne spojrzenie i pobladł.Nagle zmiął list w dłoni, jakby chciał się go pozbyć, i powiedział do panny Danki napiętym głosem:Przepraszam cię, kochanie.Co się stało? - wyszeptała.A nic - rzucił oschle.Odszedłszy kilka kroków w głąb ogrodu, skinął na Tolka.Tolek spojrzał za siebie.Zobaczył Filipka i Kariokę zbliżających się od furtki.Pomyślał, że akcja przebiega bezbłędnie.Ruszył za Szamajskini, lecz zatrzymał się w bezpiecznej odległości.Kto cię posłał z tym listem? - zapytał nagle Szamajski.Znajomy.Co to za kawał?Nie kawał, tylko prawda - odparł Tolek z niezmąconym spokojem.Spojrzał w bok.Julek z Cyganem wstawali właśnie od stolika.Szamajski uśmiechnął się, chcąc nadać swej twarzy wyraz obojętności.Chciałbym wiedzieć, kto posłał ten list.Tolek wzruszył ramionami.To nieważne.Ważne, co tam napisali.Czytałeś?Tak.Ciemne oczy Szamajskiego stały się nagle groźne i wyzywające.Tylko bez kawałów - wyszeptał - bo tego nie znoszę.Niepotrzebnie pan się denerwuje.W ogóle nie mam pojęcia, o co tu chodzi.I wypraszam sobie.- Wolnego - zastopował go Tolek.- Nawet pan dobrze nie przeczytał, a już się pan zdenerwował.Szamajski zrobił taki ruch, jakby chciał go chwycić za ramię.Czego chcesz, cwaniaku? Tolek uskoczył o pół kroku.Nic.- odparł przeciągle.- Tylko myślałem, że pan może odpowie.Najpierw musze wiedzieć, kto posłał list.Tolek uśmiechnął się zaczepnie.Może ja.Ty?.- powtórzył Szamajski z niedowierzaniem i nagle roześmiał się głośno.- Przeliczyłeś się, mój drogi.Myślałeś, że mnie nabierzesz.To pan się przeliczył - powiedział Tolek cofając się przezornie.- Myślał pan, że wszystko ujdzie panu na sucho.Posłał pan chłopca do szpitala i nawet nie zatrzymał się pan przy rannym.- Ciszej, ciszej - syknął Szamajski.- Tę sprawę da się załatwić.Ile chcesz?Tolek spojrzał z pogardą.Forsę niech pan schowa na koszty sądowe.Tamten uśmiechnął się pojednawczo.Nie bądź frajer.Odpalę ci kilka kawałków.Nie potrzeba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL