[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiesz, co mam na myśli.Zatem pozwól, moja duszko, abym ci dopomógł.Zachowajmy oboje sekret, a przyrzekam ci, że przyprowadzę tego pana do twojego salonu.– Kiedy, wujaszku?– Jutro.– Ale, drogi wujaszku, chyba mnie to do niczego nic zobowiąże?– Absolutnie do niczego.Będziesz mogła go zbombardować, podpalić i zostawić niby starą skorupę, jeśli tak ci się podoba.Nie będzie to pierwszy, prawda?– Jakiś ty, wujaszku, dobry!Wróciwszy do domu, hrabia włożył okulary, wyciągnął ukradkiem bilet z kieszeni – i przeczytał:MAKSYMILIAN LONGUEVILLE, ULICA DU SENTIER– Bądź spokojna, luba siostrzeniczko – rzekł do Emilii.– Wolno ci z czystym sumieniem złowić go na harpun.Należy do jednego z najstarszych naszych rodów i jeśli jeszcze parem nie jest, będzie nim bez ochyby.– Skądże wiesz aż tyle?– To moja tajemnica.– Znasz więc jego nazwisko?Hrabia pochylił w milczeniu szpakowatą głowę, wcale podobną do pnia starego dębu, wokół którego krąży, podlatując, parę listków skręconych jesiennym przymrozkiem; na ten widok Emilia przypuściła szturm, wiedziała bowiem, iż potęga jej zalotności zawsze jednakowo działa na wuja.Świadoma sztuki, z jaką do starego marynarza przymilać się trzeba, nie szczędziła mu dziecinnych karesów i najczulszych słówek; pocałowała go nawet, aby tym sposobem wydobyć zeń sekret tak ważny.Życie starego pana upływało na podobnych rozgrywkach z siostrzenicą: wyłudzał od niej karesy, częstokroć płacąc za nie to klejnotem, to znów odstępował jej swoją lożę w teatrze Włoskim; tym razem jednak ze specjalnym upodobaniem dawał się prosić, a zwłaszcza karesować.Ale że dziś nazbyt przeciągał te rozkosze, Emilia zgniewała się, przeszła od karesów do sarkazmów, nadąsała się, lecz po chwili rozchmurzyła, całkiem już opanowana ciekawością.Marynarz-dyplomata uzyskał od Emilii solenną obietnicę, iż będzie na przyszłość bardziej powściągliwa, łagodniejsza, mniej arbitralna, oględniejsza w wydatkach – a przede wszystkim nie będzie miała dla niego tajemnic.Kiedy pakt zawarto, starzec przypieczętował go złożywszy pocałunek na białym czole Emilii, zawiódł ją w kąt salonu, posadził sobie na kolanach i zasłaniając bilet dużymi palcami, jął pokazywać, litera po literze, nazwisko Longueville – lecz odmawiał uparcie, gdy siostrzenica chciała zobaczyć więcej.Zdarzenie to wzmogło jeszcze tajony afekt panny de Fontaine: prawie do rana rozsnuwała przed sobą obrazy najświetniejszych rojeń, umacniając nimi swoje nadzieje.Wreszcie, dzięki przypadkowi, do którego wzdychała tak często, Emilia ujrzała teraz u źródeł wyimaginowanych bogactw, jakimi złociła swoje przyszłe pożycie małżeńskie, coś całkiem innego niźli chimerę.Jak każda młoda osoba nie wiedząca nic o niebezpieczeństwach miłości i mariażu, zapaliła się do zwodniczych pozorów, którymi ludzi jedno i drugie.Czyż nie powiedzieliśmy tym samym, że sentyment jej zrodził się podobnie, jak rodzą się niemal wszystkie kaprysy wczesnego dzieciństwa, miłe a zarazem okrutne błędy, wywierające wpływ jakże fatalny na życie dziewcząt zbyt mało doświadczonych, by mogły w trosce o swoje przyszłe szczęście polegać tylko na sobie? Nazajutrz rano, nim Emilia się zbudziła, jej wuj pospieszył do Chevreuse.Dostrzegłszy na dziedzińcu wykwintnego pałacyku młodzieńca, którego w przeddzień zbeształ surowo, przystąpił doń i ozwał się z ową serdeczną grzecznością, jaka cechuje starców bywałych u dawnego dworu:– Ha, mój drogi panie, któż by przypuścił, że w siedemdziesiątym trzecim roku życia powaśnię się z synem, a może wnukiem jednego z moich najlepszych przyjaciół? Jestem, proszę pana, kontradmirałem.Nie trzeba więc panu mówić, że tyle przejmuję się pojedynkiem, co i wypale – niem cygara.Za moich czasów dwaj młodzi ludzie dopiero wtedy zawierali poufałą przyjaźń, kiedy jeden zobaczył kolor krwi drugiego.Alem, do stu tysięcy fur beczek! wczoraj, jako marynarz, wypił na pokładzie trochę za wiele rumu, tom zaczepił pana
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL