[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Pewnie bić się będą — rzekła panna Michonneau obojętnym głosem.— Bić się! — powtórzył Poiret.— Ale gdzie tam — odparła pani Vauquer głaszcząc swe talary.— Ach! Idą już pod lipy — zawołała panna Wiktoryna, która wstała, by zobaczyć, co się dzieje w ogrodzie.— A jednak słuszność jest po stronie tego biednego młodzieńca.— Chodźmy na górę, kochanie — rzekła pani Couture — takie sprawy wcale do nas nie należą.Pani Couture i Wiktoryna zbliżyły się do drzwi, lecz gruba Sylwia zastąpiła im drogę.— Co to się stało? — zawołała.— Pan Vautrin powiedział do pana Eugeniusza: „Musimy z sobą pogadać!” i wziął go pod rękę, i teraz idą obydwaj hen, tam przez karczochy.W tej chwili Vautrin zjawił się we drzwiach.— Pani Vauquer — rzekł z uśmiechem — niech się pani nie przerazi: chciałbym spróbować pistoletów tam pod lipami.— Ach, panie! — zawołała Wiktoryna składając ręce — za co chcesz pan zabić pana Eugeniusza?Vautrin odstąpił parę kroków i spojrzał uważnie na Wiktorynę.— A, to co innego! — zawołał żartobliwie, spoglądając na biedną dziewczynę, której twarz oblała się rumieńcem.— To bardzo miły młodzieniec, wszak prawda? Naprowadzasz mnie pani na dobrą myśl.Postaram się uszczęśliwić was oboje, moja piękna panienko.Pani Couture wzięła wychowankę pod ramię i pociągnęła ją za sobą.— Ależ, Wiktoryno — szepnęła jej do ucha — nie pojmuję, co się dziś z tobą dzieje.— Ja nie chcę, żeby strzelano z pistoletów koło mego domu — rzekła pani Vanquer.— Chcesz pan powystraszać sąsiadów i sprowadzić mi na kark całą policję?— Z wolna tylko, mamo Vauquer — odparł Vautrin.— No, no, dobrze, pójdziemy strzelać na właściwsze miejsce.Powrócił do Rastignaca i wziął go poufale pad ramię:— Czy nie straciłbyś pan odwagi, gdybym cię przekonał, że o trzydzieści pięć kroków trafiam w asa pikowego.Pan wydajesz mi się jakoś zbyt gorący i jestem pewien, że dałbyś się zastrzelić jak kiep jaki.— Pan się cofasz? — rzekł Eugeniusz.— Nie burz mi pan żółci — odparł Vautrin.— I bez tego aż nadto dziś ciepło.Chodźmy tam usiąść — rzekł, wskazując na ławki zielone.— Nikt nas nie usłyszy, a ja potrzebuję rozmówić się z panem.Jesteś pan sobie dobry chłopak i ja nie mam powodu źle ci życzyć.Kocham cię, jakem Tromp.(do pioruna!) jakem Vautrin.Za co cię kocham? dowiesz się.Tymczasem dowiodę, że cię znam tak, jak gdybyś był dziełem rąk moich.Połóż pan tutaj swoje worki — rzekł, wskazując na stół okrągły.Rastignac położył pieniądze na stół i usiadł powodowany ciekawością, jaką w nim obudziła raptowna zmiana w obejściu się Vautrina.Ten sam człowiek, który przed chwilą groził mu śmiercią, występował teraz w roli opiekuna.— Chciałbyś pan bardzo wiedzieć, kto ja jestem, czym się zajmuję obecnie i czym się dotąd trudniłem? — ciągnął daléj Vautrin.— Zanadtoś ciekawy, kochanie.Czekaj no, spokojnie tylko.Niejedno jeszcze usłyszysz.Doznałem ja wielu nieszczęść.Słuchaj mnie pan tylko, później będziesz mi odpowiadał.Oto w trzech słowach całe moje życie dotychczasowe.Kto jestem? Vautrin.Czym się zajmuję? Czym mi się podoba.I basta! Chcesz poznać mój charakter? Jestem dobry dlatego, kto dla mnie jest dobry i umie sercem przemówić do mego serca.Takiemu wszystko wolno; wolno mu nawet kopać mnie nogami, a ja nie powiem: strzeż się.Ale, klnę się na mą fajkę! Zły jestem jak szatan dla tego, kto mnie zaczepi, albo mi się nie podoba.A trzeba panu wiedzieć, że dla mnie zabić człowieka, to ot tyle znaczy! — przy tych słowach plunął na ziemię.— Staram się tylko prędko śmierć zadać, gdy już koniecznie zabić potrzeba.Jestem artystą co się zowie.Jak mnie pan widzisz, czytałem pamiętniki Benvenuta Celliniego i to jeszcze po włosku! Był to zuch prawdziwy! On mnie nauczył kochać piękno pod każdą postacią i naśladować Opatrzność, która, nie przebierając, zabija nas po kolei.Przy tym, czyż to nie piękna gra, wystąpić samemu przeciw wszystkim ludziom i być zawsze pewnym wygranej? Jużem ja długo rozmyślał o dzisiejszym ustroju waszego nieładu społecznego.Pojedynek, kochanie, to gra dziecinna, to głupstwo.Chyba głupiec może się spuszczać na los szczęścia, kiedy trzeba, żeby jeden z dwojga żyjących ludzi poległ z ręki drugiego.Pojedynek! Ależ to gra w cetno czy licho! Ja trafiam pięć razy z rzędu w asa pikowego i wpędzam jedną kulę na drugą z odległości trzydziestu pięciu kroków! Posiadając taki talencik, można, zdaje się, być pewnym, że się powali przeciwnika.Niekoniecznie! Jam o dwadzieścia kroków strzelał do człowieka i spudłowałem.Tamten frant nie umiał trzymać pistoleta w ręku, a jednak, patrz pan! — mówił dziwny ten człowiek rozpinając kamizelkę, spod której ukazała się pierś obrośnięta ryżym włosem i kudłata, jak grzbiet niedźwiedzia; był to widok wywołujący uczucie wstrętu i przestrachu.— Patrz pan! Ten młokos podkurzył mi sierść — ciągnął dalej, ująwszy palec Eugeniusza i przykładając go do głębokiej blizny, którą miał na piersiach.— Ale w owych czasach jam był dzieckiem jeszcze, miałem rok dwudziesty pierwszy, tak jak pan teraz.Wierzyłem jeszcze w cośkolwiek, wierzyłem w miłość kobiety i w całą kupę głupstw, na które pan złapiesz się również.I teraz mieliśmy się bić, wszak prawda? Pan mógłbyś mnie zabić.Przypuśćmy, że ja leżałbym w ziemi, a gdzieżbyś się pan obrócił? Trzeba by zmykać do Szwajcarii i żyć tam kosztem tatusia, który nie ma wcale pieniędzy.Objaśnię panu, w jakim położeniu znajdujesz się obecnie, a objaśnię ze stanowiska człowieka, który zbadał dobrze rzeczy ziemskie i przekonał się, że tylko dwie są drogi do wyboru: głupia uległość albo bunt.Ja nie ulegam niczemu, czy to jasne? Wiesz, mój panie, czego ci potrzeba, by iść dalej tak, jakeś zaczął? Potrzeba miliona i to niezwłocznie; inaczej moglibyśmy, z naszą główką, oprzeć się w Saint-Cloud dla przekonania się o istnieniu Najwyższej Istoty.A ten milion ja dam panu.Zatrzymał się i popatrzył na Eugeniusza.— Ach, ach, zaczynasz pan milej jakoś spoglądać na tatusia Vautrina.Wyglądasz jak dziewczę, któremu mówią: do zobaczenia wieczorem! i które stroi się, oblizując się jak kot po mleku.Wyśmienicie! Oto jak rzeczy stoją.Mamy sobie tatę, mamę, babkę cioteczną, dwie siostry (jednej osiemnaście, drugiej siedemnaście lat), dwóch braciszków (jednemu lat piętnaście, drugiemu dziesięć) oto spis całej załogi.Ciotka wychowuje pańskie siostry.Proboszcz wykłada łacinę obu braciom.Cała rodzina żywi się częściej kasztanami niż bułką, tatuś oszczędza spodni, mama sprawia tylko jedną suknię na zimę i jedną na lato, siostrzyczki radzą sobie, jak mogą.Wiem ja wszystko, bo bywałem tam w południowej Francji.Inaczej być nie może, skoro pan potrzebujesz tysiąca dwustu franków na rok, a cały wasz mająteczek przynosi tylko trzy tysiące rocznego dochodu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL