[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potop czerwonego światła przebarwia szare skały Eilean Donan na zielono.Odległość do Strome pokonuję w cztery godziny dwadzieścia minut, przybywając na miejsce w chwili, gdy pierwsze gwiazdy pojawiają się w purpurowych prześwitach między ciemnymi, ciężkimi chmurami.— Ty w mordę kopany! Ty cholerny skończony sukinsynu! Tak się to robi, kurza twarz! Właśnie tak!Nagroda i zaspokojenie, może nawet nauka.Ciemny hotel nad brzegiem czarnego jeziora, zbliża się północ, jestem pijany, ale nie urżnięty, podobnie jak Andy i jego kumpel Howie.Siedzimy w starej sali balowej na parterze, z widokiem na wodę, z której wynurzają się upiorne zjawy szarych górskich szczytów z blado połyskującymi ośnieżonymi czapami, a ja gram na komputerze.Gram w „Xerium”, właśnie tak, i niech mnie gęś kopnie, jeśli w końcu nie odkryłem, w jaki sposób przedostać się na drugą stronę gór Zound.To łatwe, ale i podstępne: przewozisz do bazy paliwo, osłonę, bombę i pocisk, zabierasz na pokład nieco paliwa i bombę, wspinasz się na osiem kliknięć, zrzucasz bombę u stóp góry, pikujesz z powrotem do bazy, zabierasz osłonę, tankujesz do pełna i bierzesz jeden pocisk (bomba tymczasem eskploduje, wywołując lekkie trzęsienie ziemi — nie chciałbyś tankować w tym momencie), potem idziesz pełną parą w górę, pod samo niebo, i płyniesz w powietrzu na rosnącym grzybie wybuchu! Chmura dosięga cię i niesie wyżej niż normalny pułap lotu.Chroni cię osłona — mimo to trzeba nieźle manewrować, żeby utrzymać stabilność pośród radioaktywnej zawieruchy — potem chmura rozprasza się, a ty możesz wyrwać do przodu i w dół, przez góry — wydają się takie malutkie! — do zamkniętej doliny, gdzie uwalniasz „pocisk, kiedy namierza cię radar obrony bazy, i odlatujesz na resztce paliwa, podczas gdy rakieta zmiata bazę wroga.Proste!— A to bydlę.— Ześlizguję się łagodnie do bazy paliwowej i ląduję.Potrząsam głową.— Przejechać się na tej cholernej chmurze jak na wierzchowcu, nigdy mi to nie przyszło do głowy.— Bo do tego trzeba być naprawdę tęgim chwatem — mówi Andy, dolewając mi whisky do szklanki.— Tak jest, do tej gry trzeba być prawdziwym mężczyzną — potwierdza Howie, mrugając okiem i unosząc swoją szklankę.Żylasty góral z pobliskiej wioski, jeden z towarzyszy libacji Andy’ego.Trochę szorstki i nieokrzesany, okropnie traktujący kobiety, ale na swój prymitywny sposób zabawny; taki swój chłop.— Trzeba być trochę szalonym, żeby grać w „Xerium” — mówi Andy, siadając na krześle.— Trzeba mieć zwyczajnie.bzika.— Jasne — zgadza się Howie, opróżniając szklankę.— Nie, nie, dzięki, Drew — powstrzymuje Andy’ego, który przymierza się do nalania mu jeszcze jednej whisky.— Czas na mnie.Nie mogę się spóźnić ostatniego dnia mojej pracy w lesie.Miło było cię poznać.Albo raczej: do zobaczenia.— Potrząsa moją dłonią.Krzepki uścisk.— Dobra.— Andy wstaje razem z nim.— Odprowadzę cię, Howie.Dzięki, że wpadłeś.— Nie ma za co.Miło było znów cię spotkać.— Zobaczymy się jutro na przyjęciu pożegnalnym?— Czemu nie?Oddalają się po blado połyskującej podłodze sali balowej, mniej więcej w kierunku schodów.Potrząsam jeszcze raz głową w stronę ekranu amigi.— Przejechać się na tej cholernej chmurze — mówię do siebie.Wstaję ze skrzypiącego leciutko krzesła i rozprostowuję nogi, biorę szklankę i podchodzę do sięgających od podłogi do sufitu okien, które tworzą jedną ze ścian sali.Wyglądam na ogród, w kierunku linii kolejowej i jeziora.Chmury skurczyły się i zamieniły w długie smugi na niebie, a księżyc wisi gdzieś wysoko, zalewając wszystko srebrem.Kilka świateł pali się wzdłuż prawego brzegu jeziora, lecz masyw górski, wznoszący się po drugiej stronie, jest ciemny, tylko śnieżne szczyty majaczą niewyraźną bielą.W sali balowej panuje wilgotny zaduch.Światło pada tylko z klatki schodowej i z lampki na stoliku, gdzie spoczywa komputer.Postrzępione białe firanki zwisają w sześciu wysokich wnękach okiennych.Mój oddech osiada mgiełką na zimnym szkle.Szyby są brudne, niektóre popękane.Tu i ówdzie zastąpiono je tekturą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL