[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Patrz, co narobiłeś - skarcił go Wasiłiew.- Zaraz się zjawią żołnierze.Złodziej zrozumiał swój błąd.Nigdy nie używał broni palnej po godzinie policyjnej - to było jak prośba o aresztowanie.Usłyszał odgłos biegnących stóp w ciężkich butach, całkiem blisko.- Musimy się pośpieszyć - poganiał go Porucznik, mimochodem wypluwając nabój pistoletowy, który złapał między zęby.- Nie idę z tobą - powiedział Whitehead.- Ale my czekaliśmy tak długo - odrzekł Wasiliew i potrząsnął gałęzią, by dać sygnał do rozpoczęcia drugiego aktu.Drzewo uniosło konary jak pana młoda ramiona, strząsając z siebie welon kwiatów, W ciągu kilku mgnień powietrze wypełniła śnieżyca płatków.Gdy opadły, zalewając swym blaskiem ziemię, złodziej zaczął dostrzegać znajome twarze, oczekujące pod gałęziami.Ludzie, którzy lata temu przybyli na to pustkowie, do tego drzewa, zgromadzili się pod jego koroną, by razem z Wasiliewem gnić tu i szlochać.Evangeline była wśród nich; rany tak pieczołowicie i elegancko zamaskowane, gdy składano ją do trumny, teraz całkiem się odsłoniły.Nie uśmiechała się, ale wyciągała ku niemu ramiona, by go objąć, a gdy postąpiła krok do przodu, jej usta uformowały jego imię - Jo.Za nią stał Bill Toy w wieczorowym ubraniu, jakby szykował się do wyjścia do „Aca-demy”.Z uszu ciekła mu krew.Była przy nim kobieta w nocnej koszuli, z twarzą otwartą od warg po brwi.Byli i inni, niektórych rozpoznawał, wielu nie.Była kobieta, która zaprowadziła go do karciarza, z obnażonym biustem, tak jak ją zapamiętał.Jej uśmiech wciąż zdawał się równie niepokojący.Byli też żołnierze, którzy - podobnie jak Wasiliew - przegrali z Mamoulianem.Jeden z nich, oprócz dziur po kulach, miał na sobie spódniczkę.Spod jej fałdów wysunął się pysk zwierzęcia.Saul - a raczej jego zmasakrowane truchło - obwąchał swego pana i zawarczał.- Widzisz, jak długo już czekamy? - odezwał się Wasiliew.Wszystkie zagubione twarze wpatrywały się w Whiteheada z otwartymi ustami.Nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.- Nie mogę wam pomóc.- Chcemy odejść - powiedział Porucznik.- Idźcie więc.- Nie bez ciebie.On bez ciebie nie umrze.Wreszcie złodziej zrozumiał.To miejsce, którego obraz ujrzał już w saunie w Sanktuarium, istniało w Europejczyku.Te duchy to istoty, które pożarł, wchłonął w siebie.Evangeline! Nawet ją.Teraz czekali - czekały ich zniekształcone szczątki - na tej ziemi niczyjej pomiędzy ciałem i śmiercią, aż Mamo-ulianowi obrzydnie egzystencja i położy się, by umrzeć.Wtedy i oni przypuszczalnie uzyskają wolność.Do tego czasu ich twarze będą zwracać się do niego z tym bezdźwięcznym O, z tym melancholijnym apelem.Złodziej pokręcił głową.- Nie - powiedział.Nie odda oddechu.Nie dla całego sadu takich drzew.Nie dla całego narodu zrozpaczonych twarzy.Odwrócił się plecami do placu Muranowskiego i jego skarżących się duchów.Żołnierze nawoływali się gdzieś w pobliżu, wkrótce tu będą.Spojrzał w tył, w stronę hotelu.Przedpokój na poddaszu nadal tam był, zaraz za progiem zbombardowanego domu: surrealistyczne zestawienie ruiny i luksusu.Ruszył przez gruzy w tamtą stronę, nie zważając na okrzyki żołnierzy, by się zatrzymał.Najgłośniejszy jednak był wrzask Wasiliewa.- Łajdak! - skrzeczał Porucznik.Złodziej pozostał głuchy na to wołanie.Opuścił plac i wkroczył z powrotem do ciepłego przedpokoju, unosząc przy tym broń.- Stara śpiewka - powiedział.- Nie przestraszysz mnie tym.Mamoulian nadal stał na drugim końcu korytarza; minuty, które złodziej spędził na placu, tu nie upłynęły wcale.- Nie boję się! - zawołał Whitehead.- Słyszysz mnie, ty bezduszny łajdaku? Nie boję się!Znów wystrzelił, tym razem celując w głowę Europejczyka.Kula uderzyła w policzek.Polała się krew.Nim Whitehead zdążył wypalić jeszcze raz, Mamoulian wziął odwet.- Dla tego, co zrobię - oznajmił drżącym głosem - nie ma granic!Jego myśl pochwyciła złodzieja za gardło i skręciła mu kark.Kończynami starego wstrząsnęły konwulsje, broń wypadła mu z ręki; zawiódł go pęcherz, puściły zwieracze.Za jego plecami, na placu, duchy zaczęły bić brawo.Drzewo zatrzęsło się tak gwałtownie, że te kilka płatków, które wciąż trzymały się gałęzi, zostało porwanych w powietrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL