[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następne były tak gorące, żenie dało się dotknąć klamki.- Błagam, kimkolwiek jesteś, musimywydostać się z domu!Gdzieś za nią zaskrzypiały, a potem lekko się uchyliły drzwi doschowka na bieliznę.W szczelinie ukazała się mokra od łez i brudna odsadzy dziecięca buzia.- Thomas!Chłopiec podczołgał się ku Ariel, drżąc z szoku.Wstał, wyciągnąłręce i przywarł do niej niczym przerażone zwierzątko.- Ja.boję się, ciociu Ariel.Bardzo się boję.- Kaszel wstrząsnął jegodrobnym ciałem, uniemożliwiając mówienie.- Już wszystko dobrze, Thomasie.- Ariel także zaczęła kaszleć.-Jakoś się stąd wydostaniemy.- Wsunęła palce w ciemne włosy chłopca,uścisnęła go przelotnie, chwyciła za rękę i pociągnęła za sobą.Dym gęstniał, utrudniając oddychanie.Cala pokryta była sadzą izaczynało kręcić jej się w głowie.Pochyleni, dotarli do klatki schodowejakurat w chwili, gdy Justin wytoczył się z zachodniego skrzydła i wpadłdo holu.- Justinie! - krzyknęła, ale z jej ust dobył się jedynie skrzek.Mimo toJustin usłyszał.- Ariel! Na miłość boską!Ciągnąc za sobą Thomasa, zeszła po marmurowych schodach,próbując zaczerpnąć choć odrobinę powietrza, a potem runęła w przód.Ostatnie, co zapamiętała, to był dziecięcy głosik wykrzykujący jej imię.Chociaż koszula i bryczesy przesiąkły mu krwią, a oczy łzawiły tak,że ledwie był w stanie widzieć, zataczając się, ruszył ku schodom, gdzie upodnóża leżała bezwładnie Ariel.Thomas pobiegł do niego, wołając:- To ciocia Ariel! Coś jej się stało! - Węzeł w żołądku Justina zacisnąłsię jeszcze mocniej.Czy była ranna? Poparzona? I czy w ogóle żyła? Ukląkł obok niej zgardłem wyschniętym ze strachu.Usłyszał chrapliwy oddech i trochę sięodprężył.Pod-niósł Ariel, skrzywił się, gdy zabolało go w boku i ruszył chwiejnie kuwyjściu.Chłopiec otworzył drzwi i wytoczyli się obaj w noc i chłodne,czyste powietrze.Justin zaczerpnął go chciwie, wykaszlał dym i przez chwilę głębokooddychał.A potem oddalił się na bezpieczną odległość i położył ostrożnieAriel na trawie.Jakaś kobieta biegła ku nim, wykrzykując głośno imię Thomasa.Szlochając z ulgi, niania, bo była to właśnie ona, chwyciła swegopodopiecznego w ramiona.- Bogu dzięki! - westchnęła.- Przestraszył się, ale poza tym wszystko z nim w porządku.Skinęła głową, gładząc ciemne loki chłopca.A potem zobaczyłależącą bezwładnie Ariel i jej twarz gwałtownie pobladła.- Czy ona.czyjej lordowska mość.? Justin zacisnął szczęki.- Nadal oddycha.Powiedz któremuś z lokajów, by posłał po lekarza.Iniech się pośpieszy! - Pani Whitelawn odbiegła z cennym ciężarem wramionach, kierując się ku stajniom, gdzie zgromadziła się reszta służby,a on zaczął badać Ariel, by sprawdzić, czy nie jest poparzona.Bok pulsował mu bólem, a rana w nodze szczypała, lecz nawet tegonie czuł.Troska o Ariel wyparła wszelkie inne odczucia.Nie znalazłżadnej rany, mimo to nie odzyskała przytomności.Potrząsnął niądelikatnie, przemawiając z czułością.-Ariel, ukochana.proszę.- A jeśli odniosła obrażenia wewnętrzne istała teraz na krawędzi życia i śmierci? - Proszę, obudź się.Potrzebuję cię- wyszeptał.- Proszę, nie opuszczaj mnie.- Ujął jej lodowatą dłoń iprzycisnął do ust smukłe, miękkie palce.- Kocham cię.Tak bardzo ciękocham.Siedział z opuszczoną głową i piekącymi od łez oczami, żałując, żenie powiedział żonie wcześniej, co czuje.- Justinie.? - Jej głos popłynął ku niemu przez noc, głębszy niżzazwyczaj i nieco ochrypły od dymu.Otworzył oczy i zobaczył, żewyciąga ku niemu ręce.Położyła mu delikatnie dłoń na policzku.- Takbardzo się bałam.bałam się, że zginiesz.- Jesteś ranna? Gdzie cię boli? Potrząsnęła głową.- Wszystko w porządku.To tylko ten dym.Zakręciło mi się wgłowie.Zalała go fala ulgi.Ariel była bezpieczna, zdrowa i należała do niego.Pochylił się i wycisnął na jej wargach czuły pocałunek, a potem musnąłustami szyję.- Kocham cię, Ariel - powiedział.- Tak bardzo cię kocham.Poczuł, że Ariel drży.Łza spłynęła jej po policzku.- Słyszałam cię już wcześniej, lecz bałam się uwierzyć.Nie sądziłam,że mówisz poważnie.Przesunął palcem wzdłuż linii jej brody.- Mówiłem.Nigdy nie byłem tak poważny.Kocham cię, i to od bardzodawna.- Och, Justinie, ja także cię kocham.Nigdy nie przestałam.Próbowałam, ale nie byłam w stanie.I nigdy nie będę.Justin wzdrygnął się.Ulga, zmieszana z radością przepełniła mu serce.Jak to możliwe, by kogoś takiego jak on mogło spotkać tyle szczęścia?Pomógł Ariel wstać, a gdy się zachwiała, natychmiast ją podtrzymał.- W porządku?Ujęła jego twarz w dłonie.- Jak najbardziej.Póki wiem, że mnie kochasz, wszystko zawszebędzie w porządku.Pochylił głowę i pocałował żonę.Trzymał ją w ramionach,zakrwawiony i obolały i wiedział, że Ariel ma rację.Nic innego nie miałoznaczenia.Wszystko było absolutnie doskonałe.26Coś zimnego i mokrego skropiło mu twarz, a potem spłynęło w dółszyi.Spojrzał w niebo i uświadomił sobie, że pada.- Bogu dzięki! - wyszeptała Ariel, odchylając w tył głowę, by deszczmógł obmyć jej umorusaną sadzą twarz.Trwali tak przez chwilę,odzyskując siły i modląc się w duchu.A potem Ariel spojrzała na dom ijej twarz przybrała wyraz cierpienia, a w oczach zabłysły łzy.- O co chodzi? - zapytał miękko, odwracając ku sobie jej twarz.- O Barbarę.Twoja siostra sądziła, że Thomas jest z nianią, lecz taknie było.Nie wyszedłeś z domu.Wróciłyśmy, by was poszukać.Ogieńblokował dostęp na trzecie piętro, próbowałyśmy więc go okrążyć idostać się na górę schodami dla służby.Już prawie tam dotarłyśmy,kiedy.- Głos się jej załamał, a po policzkach spłynęły łzy.- Schodynagle się zawaliły.Barbara szła przede mną.Runęła w dół z trzeciegopiętra i przygniotły ją belki spadające z sufitu.Boże, Justinie, tak miprzykro!Przytulił żonę, przyciskając jej głowę do ramienia i głaszcząc powłosach.- Wszystko w porządku, kochanie.Czasami los decyduje, co dla kogośnajlepsze.Powiadają, że pomsta nale-ży do Boga.Może w ten sposób Bóg ukarał Barbarę za jej grzechy.- Ja.nie rozumiem.Zamiast odpowiedzieć, pociągnął ją za sobą ku stajniom, gdzie moglischronić się przed zimnem i deszczem.Dopiero teraz spostrzegła, żekoszulę ma mokrą od krwi.- Boże, jesteś ranny!Zatrzymał się pod okapem dachu stajni.- Phillip Marlin i moja siostra podłożyli ogień.To oni próbowali mniezabić.- Och, Justinie, to okropne.- Zacisnęła palce wokół jego dłoni.- Jakpoważnie jesteś ranny?- Na szczęście Marlin nie był najlepszym strzelcem.Kula musnęłajedynie żebro.Boli jak diabli, ale to nic poważnego.Phillip nie żyje.Barbara go zastrzeliła.- Lecz skoro współdziałali, dlaczego to zrobiła?- Przypuszczam, że głównie z chciwości.- Opowiedział jej, cozapamięta! z rozmowy w gabinecie, kiedy to tracił, to odzyskiwałprzytomność
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL