[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciałbym jeszcze dodać kilka słów o historii Wesela na scenie.Utwór ten był czymś tak nowym, tak odbiegającym od wszystkiego, co było, tak bezceremonialnie wciągającym lokalną i aktualną anegdotę w swą budowę, iż nic dziwnego, że w pierwszej chwili wywołał osłupienie.Faktem jest (i dość naturalnym), że nikt przed premierą Wesela nie zdawał sobie sprawy z jego doniosłości artystycznej i ideowej.Bądź co bądź, wielką zasługą ówczesnego dyrektora krakowskiego teatru Józefa Kotarbińskiego jest, iż bez wahania przyjął do grania ten utwór.Jestem przekonany, że nigdzie na świecie sztuka tak odbiegająca od wszystkich prawideł i konwencji teatralnych, nie mogłaby się pojawić od razu na oficjalnej scenie.Toć takie „klasyczne” sztuki, jak Becque’a i Portoriche’a, musiały zaczynać od wolnej sceny Antoine’a.Próby w teatrze szły jakby po omacku, tym bardziej, że Wyspiański odmawiał zazwyczaj wszelkich komentarzy dla wyjaśnienia swych myśli i zamiarów.Ten i ów aktor zwracał rolę, mówiąc, że w takim „bzdurstwie” grać nie będzie.I poezja, wraz z intuicją artystów, dokazała tego cudu, że ci sami aktorzy grali znakomicie, z odczuciem i zapałem, które rosły z każdym przedstawieniem.Co więcej, od tego pierwszego krakowskiego przedstawienia, wiele ról stało się prototypem, wskazującym właściwy styl.Publiczność była oszołomiona, zdezorientowana.Na pierwszy plan wysuwał się element „plotki” w Weselu, element „nietaktu” towarzyskiego.Włodzimierz Tetmajer i Rydel napisali do Wyspiańskiego listy z wymówkami.Niewiele w pierwszej chwili dopomogła publiczności krytyka.Jeden z recenzentów wybitnego krakowskiego pisma napisał, że „myślą przewodnią tej sztuczki jest zachęcić inteligencję, aby się zbliżała da ludu, a choć nie brak przy tym małych dysonansów, ale całość się kończy pogodnie wesołym oberkiem”.Dopiero krytyk „Czasu”, Rudolf Starzewski, szeregiem głębokich i świetnych felietonów poddał ton, w jakim należało pisać o Weselu.Odtąd powodzenie i znaczenie Wesela rosły lawinowo.Stara generacja wprawdzie pozostała oporna: sędziwy Stanisław Tarnowski (ożeniony z Branicką), po scenie z Hetmanem wyszedł ostentacyjnie z loży; później napisał i wydał, ściśle anonimowo, parodię Wesela p.t.Czyściec Słowackiego.Henryk Sienkiewicz, wysłuchawszy Wesela, oświadczył, wychodząc z teatru: „No, albo ja jestem grafoman, albo to jest grafoman”.Potomność osądziła, że żaden z nich obu.Ale w młodszym pokoleniu zapał był ogromny.Można to ocenić z poczwórnego odczytu, który się odbył w Krakowie w kilka tygodni po premierze Wesela; dali kolejno swoje impresje: Grzymała-Siedlecki, wówczas młodociany redaktor „Młodości”, a w przyszłości świetny i bystry monografista Wyspiańskiego: Konrad Rakowski, Edward Leszczyński i Stanisław Lach (za którego czytał St.Sierosławski).Ten ostatni płód rabinackiego umysłu St.Lacha nosił tytuł „Hipokryzja „Wesela”, wywodził, iż główną postacią sztuki jest „Nos” i określił to następującą definicją: „Nos jest wykładnikiem strony odwrotnej”.Tak wcześnie tedy zaczęła się misja „wyjaśniającego” zaciemniania tego cytatami z Wesela: wedle powiedzenia malarza Stanisławskiego, „tak się cały Kraków „rozweselił”, że, kiedy zawołać na dorożkarza, odpowiada słowami Chochoła: Kto mnie wołał, czego chciał”?Od tego czasu, jak wspomniałem, pisano o Weselu dużo, i bardzo uczenie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL