[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A tymczasem z dala od wielkich miast waliły się z maszyn miliony metrów sukien i płócien, niagary kostek cukru, kipiąca, przewspaniała, niewyczerpana obfitość Boskiej Nadprodukcji wszelkiego towaru.Wątłe próby rozdzielania tego potopu między potrzebujących rychło zgasły.Po prostu nic się nie dawało zrobić.Być może zresztą, że tę katastrofę gospodarczą spowodowało jeszcze coś innego, a mianowicie inflacja pieniądza.Absolut wtargnął także do państwowych mennic i drukarń i rzucał dzień w dzień setki miliardów banknotów, pieniędzy kruszcowych i papierów wartościowych.Dewaluacja była absolutna: paczka pięciotysiączek znaczyła niebawem niewiele więcej niż paczka papieru klozetowego nieco zbyt sztywnego, oczywiście.Gdybyście za dziecięcy smoczek gumowy zaproponowali dziesiątkę albo pół miliona, pod względem handlowym byłoby to zupełnie obojętne.I tak i tak nie dostalibyście go, bo w handlu zanikł.Wszelkie liczby straciły w ogóle jakikolwiek sens i znaczenie.To całkowite rozbicie systemu liczbowego jest oczywiście naturalnym następstwem nieskończoności i wszechmocy bożej.W owych czasach po miastach wybuchał już niedostatek, miejscami nawet głód.Aparat zaopatrzeniowy, z przyczyn wyżej wymienionych zawiódł zupełnie.Nie brakło, owszem, ministerstw zaopatrzenia, handlu, opieki społecznej i kolei żelaznych.Według naszych wyobrażeń można było w porę uchwycić w fabrykach ogromny strumień produkcji, uratować wyroby przed zepsuciem i ostrożnie rozwozić je po miejscowościach splądrowanych boską szczodrobliwością.Niestety, nie uczyniono tego.Personel ministerialny spędzał godziny urzędowania na radosnych modlitwach, ogarnięty łaską szczególnie mocną.W ministerstwie zaopatrzenia panowała nad sytuacją sekretarka panna Szarówna, która wygłaszała kazania o Dziewięciu Strefach, w ministerstwie handlu, kierownik Winkler, propagował ascezę, podobną do indyjskiej jogi.Prawda, że ta gorączka trwała tylko dwa tygodnie, po czym nastało — widocznie przez specjalne działanie Absolutu — cudowne uświadomienie sobie obowiązku.Właściwe urzędy administracyjne pracowały gorączkowo we dnie i w nocy, aby zażegnać katastrofę zaopatrzeniową, ale najwidoczniej było już za późno.Jedynym wynikiem było, że każde ministerstwo produkowało codziennie od piętnastu do pięćdziesięciu trzech tysięcy akt, które na skutek uchwały komisji międzyministerialnej, były codziennie wywożone ciężarówkami do Wełtawy.Bodaj że najstraszniejszą była katastrofa wyżywienia, ale na szczęście swoje mieliśmy przecie (mówię tu tylko o stosunkach jakie panowały u nas) NASZYCH ZACNYCH CHŁOPKÓW! Uświadomcie sobie, państwo, że przecie nie od dzisiaj wiadomo: nasz wiejski lud, bez obrazy i nie wytykając palcem to rdzeń narodu.Mówi o tym nawet bardzo stara piosenka: ,,Co to za człowiek? Czyli go znasz? Toć chłopek zacny, żywiciel nasz!” Istotnie, co to za człowiek, który pozostał nietknięty marnotrawiącą gorączką Absolutu? Co to za człowiek, który ani na chwilę nie zachwiał się w panice rynku światowego? Co to za człowiek, który nie założył rąk, nie dał się wciągnąć w wir lekkomyślności i pozostał wierny samemu sobie? „Co to za człowiek? Czyli go znasz? Toć chłopek zacny, żywiciel nasz!”Tak jest, był to nasz chłopek, który na swój chłopski sposób uratował świat przed zagłodzeniem.Wyobraźcie sobie, co by się stało, gdyby i jego, podobnie jak mieszczuchów, ogarnęła była mania rozdawania wszystkiego ubogim i potrzebującym! Gdyby był porozdawał wszystko posiadane ziarno, swoje krówki i cielęta, i gąski i kartofle.Po dwóch tygodniach w miastach byłby wybuchnął głód, a wieś byłaby wyżarta, wyssana, bez zapasów i samaż głodna.Nie stało się tak tylko dzięki naszemu dzielnemu chłopkowi.Możemy to sobie dzisiaj tłumaczyć i wyjaśniać, jak kto chce, a więc cudownym instynktem naszej wsi, albo jej głęboką, a szczerą wiernością dla mateczki— ziemi, albo wreszcie tym, że na wsi Absolut był mniej jadowity, bo w drobnych gospodarstwach wiejskich Karburator nie znalazł tak masowego zastosowania jak w przemyśle — jednym słowem, objaśniajcie to sobie, jak wam się podoba, ale fakt pozostaje faktem, że przy najpowszechniejszej ruinie gospodarczej i finansowej i w ogóle zaniku wszelkiego rynku, chłop nie rozdawał.Nie podarował nikomu ani źdźbła słomy, ani ziarnka owsa.Na ruinach dawnego przemysłowego i handlowego ładu chłop nasz spokojnie i niewzruszenie sprzedawał, co miał do sprzedania.I sprzedawał drogo.Tajemniczym instynktem odgadł katastrofalny zasięg skutków obfitości i w porę powiedział: stop! Powiedział stop tym, że od razu podniósł ceny, choćby jego spichrze pękały od przeładowania.I to świadczy o zdumiewająco zdrowym rdzeniu naszego ludu wiejskiego, że bez jedynego słowa, bez organizacji, wiedziony tylko zbawczym głosem wewnętrznym, podniósł ceny na wszystko i wszędzie.Śród szaleńczej obfitości wszystkiego utrzymał wyspę niedostatku i drożyzny.Może przeczuwał, że tym ocala świat.Albowiem podczas gdy inne towary zdeprecjonowane darmowym rozdawaniem, poznikały — z naturalną koniecznością — z rynków, produkty rolnicze były sprzedawane dalej.Oczywiście, trzeba było wyruszać za nim na wieś.Wasz sklepikarz i rzeźnik, i piekarz, nie mieli już nic do dania wam i sprzedania, prócz bratniej miłości i świętego słowa.Więc brałeś bracie swój tobołek i jechałeś sto i dwadzieścia kilometrów.A potem chodziłeś od zagrody do zagrody i patrzajcież! — tutaj kupiłeś kilogram ziemniaków za złoty zegarek, tam jajeczko za drogocenny trieder, ówdzie kilo otrąb za pianino albo za maszynę do pisania.I było co jeść.Oto sam widzisz, że gdyby chłop był te wszystkie rzeczy porozdawał, to już dawno nie miałbyś nic do zjedzenia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL